Zespół Hundredth to jedna z ostoi współczesnego melodyjnego hardcore’a. Jedna z najciekawszych grup, która nie daje się zniewolić bieżącym trendom, robiąc swoje i co najważniejsze, "po swojemu".
Nie ma w tej chwili drugiego takiego zespołu, który brzmiałby jak podopieczni Mediaskare Records - i chwała za to Bogu. W czasach kiedy wszyscy kopiują od siebie wzajemnie, a w studiu używane są te same wtyczki i sample, klasa nagrań i jakość kompozycji grup takich jak Hundredth mówi sama za siebie.
Druga w karierze tego zespołu EP "Resist", choć jest minimalnym obniżeniem lotów, i tak prezentuje się lepiej niż 99% debiutów z UK czy Australii, o centralnej części Europy nie wspominając. Co więcej, nawet jeśli panom brakuje "pary", i tak grają ciężej niż reszta im podobnych. Ponadto, muzycy z Myrtle Beach są emo w dobrym tego słowa znaczeniu. Nawet najsmutniejsze numery z "Let Go" nie dorastają do pięt klimatowi recenzowanego wydawnictwa. Dlaczego więc Hundredth obniżyło loty? Z jednej prostej przyczyny: "Resist" zlewa się w jedno.
Muzycy anonsowali swoje dwie EP-ki (w tym poprzednią "Revolt") jako rozwinięcie swojego stylu. Zgoda, widać, że "smuty" a’la własny cover Nine Inch Nails mocno się ich trzymają, ale nie zaznaczyli, że całość utrzymana będzie tylko w takiej konwencji. Talentu nadal im nie brakuje, ale odnoszę wrażenie, że pośpieszyli się z tym materiałem. Choć jest to oczywiście rzecz, która może się podobać - a jak zaznaczyłem wcześniej, i tak lepsza niż stuff od konkurencji - nie odczuwam podniety jak przy okazji pełnych krążków. Co więcej, nawet po bardzo udanym koncercie w stolicy nie miałem parcia na nowe nagrania od Hundredth. Promujący EP numer "Demons" nie wróżył niczego genialnego, ale trzymał poziom. I właśnie taki charakter ma ta EP.
Grzegorz "Chain" Pindor