God Is An Astronaut przyjeżdżają do Polski promować nową płytę - to dobra okazja, by przypomnieć sobie, z czym możemy obcować od września zeszłego roku.
Irlandczycy, nie wiedzieć nawet kiedy, zdobyli uznanie w Polsce. Ot, przyjeżdżali coraz częściej do naszego kraju, odwiedzali kolejne miasta, a na ich koncerty przychodziło coraz więcej osób. I dobrze - Bóg Astronauta swoją piękną muzyką dawno zasłużył na uznanie. Przestrzeń, moc, mnóstwo emocji - to główne atuty załogi. Jej najbliższe koncerty (od 15 kwietnia) zapowiadają się wyjątkowo, a to z tego względu, że grupa zamelduje się u nas w poszerzonym pięcioosobowym składzie i to z nowym materiałem na tapecie.
Cieszę się, że God Is An Astronaut zdecydował się na zmiany. Uwielbiam tę grupę za album "All Is Violent, All Is Bright", natomiast kolejne uważam - niestety - za powtórki z rozrywki, odgrzewanie tego, co udało się upichcić w 2005 roku. Panowie bazowali na jednej skali i podobnych aranżacjach, przez co kolejne ich płyty były dla mnie coraz nudniejsze.
"Origins" nie przynosi jakichś drastycznych zmian, jednak odświeżenie - i owszem. Nowa płyta God Is An Astronaut brzmi jeszcze bardziej przestrzennie, co zresztą zrozumiałe, skoro w składzie jest teraz pięciu muzyków, w tym dwie gitary i spece od elektroniki. Dzięki tej ostatniej takie utwory, jak "Transmissions" zyskują nowoczesnego, syntetycznego sznytu, któremu nie brak jednak duszy. Metalowe uderzenie Irlandczycy wyprowadzają w "Calistoga", z kolei "The Last March" to jakby bardziej ułożona przeboju "Fragile".
Niemniej brakuje mi tu większej dozy ryzyka, jakichś kombinacji, które otworzyłyby God Is An Astronaut na nowe ścieżki. Owszem, widać, że zespół posuwa się do przodu, ale póki co zdecydowanie zbyt wolno, by wywołać zamieszanie. Czekam na więcej.
Jurek Gibadło