Największą zaletą nowej płyty Mogwai pt. "Rave Tapes" jest jej spora przewidywalność.
Nie raz już na tych stronach razem z innymi kolegami recenzentami łamaliśmy sobie języki, by wyrazić pogardę dla artystów, którzy non stop się powtarzają. Wydaje mi się, że przyczyną owego (słusznego) hejtu nie jest samo w sobie odtwarzanie zgranych patentów. Chodzi raczej o zupełny brak emocji z nim związany. U Mogwai działa to zupełnie inaczej.
Choć niesprawiedliwym byłoby stwierdzenie, że Szkoci zatrzymali się w rozwoju jakieś dziesięć lat temu, to jednak nie da się zaprzeczyć, że na rewelacyjnym krążku "Happy Songs For Happy People" osiągnęli pułap, którego pewnie nigdy nie przeskoczą. A także użyli wszystkich możliwych technik i aranżacji, jakich w obrębie post-rocka użyć można. Mimo to ich muzyka ciągle może poruszać.
Dlaczego? Płyty takie jak "Rave Tapes" należą dziś do rzadkości. Są naładowane emocjami, a przy tym cudnie łączą muzykę gitarową i elektroniczną - ze świecą szukać takich albumów w pierwszym czy drugim medialnym obiegu. A Mogwai ciągle to ma: odpalam porywającego snuja "Heard About You Last Night" i jestem porażony delikatnością tej piosenki. Z jednej strony w jakiś niewysłowiony sposób mnie wzrusza, z drugiej głaszcze po głowie i pozwala spokojnie zasnąć. Ten numer z miejsca wchodzi do mojego osobistego topu piosenek szkockiej załogi!
Dalszy ciąg ósmego albumu formacji także nie zawodzi. Wciąga nerwowym pulsem mocno zelektronizowanego "Remurdered", dzięki leniwemu "Deesh" idealnie wpisuje się w szarówkę, która atakuje nas zza okna, melancholijnym "Blues Hour" (troszeczkę przypominającym legendarną już "Cody") zachęca do wspomnień, wreszcie za sprawą "The Lord Is Out Of Control" pozwala nam odetchnąć od codzienności.
I niby wszystko to znamy, niby przeżywaliśmy już każdy z opisanych stanów przy zbliżonych kompozycyjnie dźwiękach, ale nie zmienia to faktu, że Mogwai ciągle umie grać na emocjach słuchacza. Dla tych emocji po "Rave Tapes" sięgnąć wręcz trzeba.
Jurek Gibadło