Pat Travers wciąż prowadzi krucjatę na rzecz klasycznego rocka. Mimo, że dobija do sześćdziesiątki, nie brakuje mu sił, by grać, nagrywać i występować. Z okazji wydania przez niego kolejnej płyty, warto mu się przyjrzeć bliżej.
Pat Travers urodził się w Ontario, w Kanadzie i tam też rozpoczęła się jego kariera muzyczna, gdy w wieku dwunastu lat zafascynowany Jimim Hendrixem po raz pierwszy sięgnął po gitarę. Popularność przyniósł mu lukratywny kontrakt z kultową wytwórnią Polydor, który podpisał po przeprowadzce do Londynu. W 1976 r. ukazała się jego debiutancka płyta, a wkrótce następne. W sumie nagrał ich ponad trzydzieści.
Najnowszy album Pat Travers Band, zatytułowany "Can Do" został nagrany dla włoskiej wytwórni Frontiers Records. Zespół wystąpił w klasycznym, rockowym składzie: Pat Travers (gitary, wokal, klawisze), Kirk McKim (gitary, wokal), Sandy Gennaro (perkusja), and Rodney O'Quinn (bas, wokal). W sumie zarejestrowano dwanaście utworów utrzymanych w klimacie gitarowego rocka i hard - rocka. Na pierwszy plan wysunięta jest oczywiście gitara Pata Traversa, a głównym tematem wszystkich kompozycji są mniej lub bardziej oryginalne riffy. Z instrumentem radzi on sobie znakomicie, słychać wieloletnie doświadczenie i tradycyjne podejście do grania. Nie uświadczymy tu superszybkich solówek i popisów technicznych, ale za to sporo rock'n rollowego wymiatania. Jako wokalista wypada Travers już mniej przekonywająco, choć trzeba przyznać, że barwę ma rasową. Bardziej ryczy, niż śpiewa, ale w tym gatunku, to dość popularne i nie aż tak istotne.
Jak to zwykle bywa w tego typu produkcjach, największą wadą "Can Do" jest niewielka oryginalność kompozycji i całego albumu. Mógłby być on również bardziej zróżnicowany, brakuje na nim zdecydowanie nieprzewidywalności. Nie zmienia to jednak faktu, że fani takiego grania będą wniebowzięci i z pewnością odnajdą u Pata Traversa swoje ulubione dźwięki.
Kuba Chmiel