Made In Britain/The World Record
Gatunek: Rock i punk
Dwa albumy koncertowe w jednym roku? Whitesnake zaryzykowali taką zagrywkę - sprawdźmy z jakim skutkiem.
Ekipa Davida Coverdale'a od dawna planowała uwiecznić na płytach trasę promującą jej ostatnią płytę studyjną "Forevermore", co było zresztą pomysłem godnym pochwały. Dwa ostatnie krążki Whitesnake nie doczekały się bowiem uwiecznienia w materiale "live". Głównym projektem została okrzyknięta płyta "Made In Britain" - spośród dziesiątek koncertów zagranych w ojczyźnie muzycy mieli wybrać co smakowitsze kąski i upakować na wydawnictwie koncertowym.
I wszystko zakończyłoby się happy endem, gdyby nie wyprawa do Japonii. Tamtejsi widzowie szaleją na punkcie Whitesnake (zresztą - na czyim punkcie oni nie szaleją?), dlatego też wszystkie występy w Kraju Kwitnącej Wiśni wyprzedały się na pniu. Zespół postanowił więc zarejestrować je także, a później wydać… album koncertowy. "Made In Japan" ukazał się w kwietniu…
Gdy dostałem "Made In Britain" opadły mi ręce - okazało się bowiem, że to pod względem tracklisty prawie powtórka z koncertówki wydanej kilka miesięcy wcześniej! Na głównym dysku owszem, znajdzie się kilka utworów, których na japońskim wydawnictwie nie ma (m.in. nowe "My Evil Ways" i "Fare Thee Well"), ale tak czy owak to zakrawa na kpinę. Co więcej, mam wrażenie, że "Made In Japan" brzmi lepiej, bardziej przestrzennie, niby podniośle i majestatycznie, ale równocześnie radośnie. No i Japończycy są bardziej żywiołowi… A "Made In Britain"? Mogę powiedzieć o nim, że to materiał co najwyżej poprawny. W ogóle nie czuję, bym uczestniczył w rockowym święcie, choć oczywiście jestem pod wrażeniem wykonawczym (Dave ciągle jest wielki). Niemniej mało tu spontaniczności czy improwizacji - jedyna dłuższa pojawia się przy okazji "Evil Ways", gdzie solówką perkusyjną, skądinąd przeciętną, popisuje się Brian Tichy.
Ale, ale! Do "Made In Britain" dołączono drugą płytę, "The World Record", która zdecydowanie podnosi wartość wydawnictwa. To 12 piosenek zarejestrowanych podczas pozostałych (czyli poza Zjednoczonym Królestwem i Japonią) koncertów. Nie wiem, może to tylko moje złudne wrażenie, ale tutaj Whitesnake brzmi wreszcie smakowicie, soczyście, luźno, wreszcie czuję, że mam do czynienia z prawdziwym wydarzeniem. Dostajemy tu od zespołu wiele nowych piosenek, ze świetnymi "One Of These Days" czy "Can You Hear the Wind Blow" na czele. Muzycy więcej improwizują (patrz: "Pistols at Dawn"), chętniej żonglują nastrojami sięgając po gitarę akustyczną, wreszcie stawiają wisienkę na torcie Purplowymi klasykami, w tym medleyem "Burn" ze "Stormbringer". Dla "The World Record" zdecydowanie warto sięgnąć po to wydawnictwo.
Moim zdaniem, skoro "Made In Britain" miało być daniem głównym zaserwowanym nam przez Whitesnake w tym roku, to "Made In Japan" trzeba było potraktować jako przystawkę i udostępnić do darmo ściągnięcia, tudzież sprzedawać jedynie w wersji mp3/FLAC. Tymczasem to właśnie tamta płyta zgarnęła cały splendor dla siebie, sprzedała się zdecydowanie lepiej, bo i po co ktoś miał sięgać po "Made In Britain", skoro miał już ten materiał na półce, a krążka "The World Record" nie promowano w wystarczający sposób? Szkoda, bo zmarnowano spory potencjał.
Jurek Gibadło