Pomimo że muzycy Whitesnake niekoniecznie odwiedzili Japonię właśnie po to, aby zarejestrować materiał na DVD, to splot różnych okoliczności sprawił, że koncert zespołu zagrany 15 października 2011 roku w Saitamie powiększył dorobek w jego videografii. Rzecz to przede wszystkim dla fanów Whitesnake.
Materiał z Japonii ma już półtora roku, ale trudno mówić o jego przeterminowaniu, ponieważ japońska telewizja w koncercie Whitesnake widziała dobry sposób na promocję Loud Park Festival, w ramach którego na obok Anglików z North Yorkshire wystąpili jeszcze m.in. Limp Bizkit, Arch Enemy i Trivium. W ten sposób, przede wszystkim na wskutek próśb fanów, śmigający w japońskiej TV występ Whitesnake, z materiału promocyjnego urósł do miana pełnoprawnego wydawnictwa. Tak na DVD, jak i na kompakcie, a właściwe na kompaktach, bo Anglicy do "Made in Japan" dorzucili też dodatkowy krążek, na którym można odnaleźć osiem utworów z japońskiej trasy.
Warto dodać, iż są to utwory w dosyć oryginalnych aranżacjach, wszystkie zagrane na zasadzie "sound checku", w tym cztery w wersji akustycznej. Wracając jednak do samej esencji tego wydawnictwa, trzeba powiedzieć, że mamy tu do czynienia z koncertem, w którym dosyć sprawnie połączono klasyczne kompozycje zespołu z nagraniami promującymi jego ostatni studyjny krążek "Forevermore". Nie mogło być inaczej, skoro trasa zespołu w Japonii rozpoczęła się niecałe pół roku po premierze tego albumu. W ten sposób sceniczny skład Whitesnake ówcześnie stanowili David Coverdale, Doug Aldrich, Reb Beach, Michael Devin, Brian Ruedy i Brian Tichy, choć jak wiadomo za bębnami w miejscu Tichy’ego od stycznia 2013 roku zasiadł Tommy Aldridge.
Sama otoczka "Made in Japan", poniekąd okoliczności i personalia, mogą wzbudzać skojarzenia ze słynnym "Made in Japan" Deep Purple z 1972 roku. Nie chcę jednak wyrokować, czy to wydawnictwo Whitesnake przejdzie do historii, tak jak materiał wspominanej legendy. Wiem natomiast, że powinien być to łakomy kąsek dla wszystkich sympatyków brytyjskiej formacji. Warto wspomnieć o oprawie koncertu, a więc znakomitych ujęciach i doskonale opracowanego brzmienia. Wszak wystarczy tylko trochę większy niż standardowy telewizor, aby muzycy Whitesnake bardzo odczuwalnie zagościli "na żywo" w każdym domu.
Ogólne wrażenie jest tym lepsze, że japońska publiczność bardzo spontanicznie wspierała swoich ulubieńców. Szczególnie płeć żeńska dawała się porwać hard rockowej kokieterii w stylu Whitesnake. Mówiąc o kokieterii nie mam na myśli tylko instrumentalnych partii gitar, perkusji i klawiszy, ani też wokalnych umiejętności Coverdale’a. Chodzi mi również o zachowania sceniczne Anglików. To tak jakby era Internetu nigdy się nie rozpoczęła, a muzyka w wersji audiowizualnej krążyła głównie na nagraniach VHS. Ten klimat, sposób kontaktu z publicznością, seria uśmiechów, często też wygłupów, dobrze odzwierciedla sposób funkcjonowania Whitesnake. Zespołu, który w Saitamie bezboleśnie wypromował swój ostatni studyjny krążek i zaserwował też trochę własnej klasyki, jak choćby "Fool For Your Loving" z 1980 roku albo "Love Ain’t No Stranger" z 1984 roku. Dobrze też wypadły popisy solowe poszczególnych muzyków. W trackliście koncertu wyodrębniono tylko drum solo Tichy’ego, aczkolwiek również pozostali instrumentaliści sprzedali co nieco ze swojej dobrej improwizacyjnej strony.
W sumie premierowe wydawnictwo DVD Whitesnake należy zatem uznać za materiał przyzwoity, choć koncert zagrany w Saitamie moim zdaniem trafnie oddaje sens muzycznej egzystencji angielskiego zespołu, szczególnie jeśli idzie o ostatnie lata. Chodzi przede wszystkim o solidność, owszem - z przebłyskami, tak jak na "Live in Japan", ale chyba w ramach utartych konwencji. Fani będą zachwyceni, entuzjaści koncertowej muzyki rockowej mogą, acz nie muszą się z tym dziełem zapoznać.
Konrad Sebastian Morawski