Jedyne czego nie można oczekiwać po Deez Nuts, to zmian i rozwoju.
Grupa konsekwentnie gra te same dźwięki, nawet nie sili się na choćby ukłon w stronę metalowej braci, choć udział Sama Cartera z Architects w nośnym "Band of Brothers" i tak jest niespodzianką. Tak czy owak, JJ Peters ma własną wizję hardcore’a, i w sumie chwała mu za to. Nikt nie gra jak Deez Nuts, przede wszystkim z takim niechlujnym, hip-hopowym i świetnie bujającym flow.
"Bout It" jest więc po prostu kontynuacją dotychczasowych nagrań zespołu. Mknącym na złamanie karku, prostym jak budowa cepa hc, który łatwo zapamiętać, i do którego chce się moshować na koncertach. Muza skoczna, na swój sposób piekielnie przebojowa, a przede wszystkim, grana z serducha a nie potrzeb rynku. Tatuaże, czapki, vansy i inne pierdoły mogą o tym nie świadczyć, ale w definicję danego hc wierzę tylko muzykom ją obwieszczającym, a Peters niejednokrotnie przyznawał, że jego kapela gra co lubi - i nic więcej. Nie jest to więc wynik kalkulacji, jak robią to kapele ze Stanów.
Brawa za tę postawę, choć środowisko dalej patrzy na Deez Nuts jeśli nie z przymrużeniem oka, to przynajmniej z niechęcią. Błąd, bo przerywana skitami (i jedną społeczną reklamą) muza Deez Nuts to intensywny strzał między oczy, który zadowoli każdego fana modern hc, a ciosy takie jak "What We Eat Don’t Make You Shit" czy uznany przez samych członków zespołu hymn i manifest "Unfuckingwhitable", nie pozostawiają złudzeń co do formy australijskiej formacji.
Gościnnie na krążku udzielają się zarówno wokalnie jak i instrumentalnie (solówki!) członkowie Madball, Suicide Silence oraz Hatebreed. Czy dociążają ten i tak masywny krążek? Zdecydowanie. Choć i bez tego "Bout It" to działo dużego kalibru.
Grzegorz "Chain" Pindor