Nie wiem, czy to ze względu na starzenie się, czy na brak czasu, ale ostatnio zdecydowanie bardzo wolę słuchać albumów krótkich, zwartych, konkretnych. W związku z owymi preferencjami panowie z Royal Republic mają u mnie plus.
Wystarczy rzucić okiem na czas trwania utworów, całego krążka, posłuchać rock'n'rollowej żywiołowości i brudnego gitarowego brzmienia, by bez patrzenia w metrykę stwierdzić, że ta czwórka pochodzi ze Szwecji. Bingo! Royal Republic to kolejni przedstawiciele tamtejszego grania wywodzącego się z garaży, którego głównymi gwiazdami są obecnie napełnieni testosteronem The Hives.
Brygada RR na swoim drugim krążki "Save The Nation" nie strzela w nas aż taką ilością męskiego hormonu, szczędząc nam nieco pozerskiego wywyższania się. Zamiast tego serwuje niewiele ponad pół godziny solidnego rock'n'rolla. Kapela stawia na nośne, proste, nie sprawiające problemów przy skandowaniu refreny - przecież gęba sama drze się "Be My Baby!" w kawałku o takim tytule.
Panowie bardzo fajnie potrafią pobujać słuchaczem i trafić w ucho nawet tych mniej wymagających. Bo jak tu nie gwizdać razem z zespołem w "Everybody Wants To Be Astronaut" i sympatycznie unosić ramionka i bioderka w stąpanym rytmie. Dla miłośników machania głowami przy hiciorach rodem z pierwszej połowy lat '60 Royal Republic przygotowali zaś takie numery, jak chociażby "Make Love Not War". A może trochę punku? Dla sympatyków owego przygotowano ostry i przebojowy "Punch Drunk Love".
Jedyne, czego mogę się czepić, to brzmienie, gdyż to jest… za dobre. No gdzie ten garaż panowie? Ja wiem, że teraz wszędzie uda się nagrać płytę w satysfakcjonującej jakości dzięki Pro Tools i innym ustrojstwom, ale siłą rock'n'rolla jest swego rodzaju niedopracowanie i brak sterylności. "Save The Nation" jest sterylne (posłuchajcie numeru tytułowego), a gdy band zapędza się w nieco ostrzejsze przestery (refren "Addictive"), ktoś tam uparcie skręca im gałkę. Wygląda to tak, jakby RR uparcie chcieli trafić do radia.
Ja myślę, że o to i tak nie powinni się martwić - drużyna Royal Republic rżnie przeca nośnie, zgrabnie, przebojowo. I to jest właśnie ta scena, w której kwartet staje przed życiowym pytaniem: rock'n'roll czy pop, garaż czy stadiony? Goście nadają się do obu tych wcieleń, ale stojąc w rozkroku między czadem, a gładzią, mogą sobie jedynie zrobić krzywdę.
Jurek Gibadło