Kto by pomyślał, że bracia Leto tak wyraźnie odejdą od rockowego brzmienia na rzecz komercyjnego popu.
Mało tego, panowie kompletnie zatracili zdolność pisania wielkich, stadionowych szlagierów, celując w stacje radiowe chętniej puszczające pościelowy i syntetyczne bity aniżeli pełne patosu gitarowe killery. Jeśli poprzedni album grupy was rozczarował, a nie ukrywam, że mógł, to „America”, szumnie zapowiadana jako najdojrzalszy i intymny projekt, któremu towarzyszyć będzie film dokumentalny, jest strzałem w stopę, potem kolano, a następnie w głowę. Ręczę, że nawet zadeklarowani fani Marsów nie odnajdują tutaj choćby krzty tego, za co ten zespół pokochali.
Stylistyczna wolta jest, jak mniemam, podyktowana nie tylko chęcią zdobycia jeszcze szerszego audytorium, co rezultatem balansu pomiędzy własnymi ograniczeniami a aspiracjami. Mam tutaj na myśli przede wszystkim starszego z braci, Shannona Leto, który do tej pory słynął z widowiskowej, może nawet metalowej gry, a jednak z płyty na płytę oszczędza się jak tylko może. Zresztą, rytm na „America” gra tak naprawdę drugorzędną rolę, ponieważ rockowych momentów tutaj jak na lekarstwo („Dangerous Night”, „Hail to the Victor”), a gros kompozycji to minimalistyczne, modne trapowe bity (w roli producentów m.in. giganci sceny Yellow Claw, czy komercyjny numer jeden Zedd), które w żaden sposób nie pasują do wizerunku zespołu.
Rozumiem, że panowie mogą mieć ochotę na nowoczesny, elektroniczny pop, podsycany aranżem typowym dla współczesnych hip-hopowych produkcji, ale brakuje tu emocji (wyjątek „Rescue Me”), nie mówiąc już o zwyczajnym urozmaiceniu. Lwia część utworów, choć prezentuje najbardziej rozśpiewanego w karierze Jareda Leto, nie ma ani życia, ani potencjału na to, aby okupywać listy przebojów. Dotychczasowe single z naciskiem na „Walk on Water” i udostępniony przed samą premierą „Rescue Me” nie zwiastowały takiego rozczarowania. Nowemu obliczu Marsów nie sprzyjają dwie dość nieoczekiwane kolaboracje. Pierwsza z jedną z najgorętszych rapowych nazw ostatnich lat w postaci A$APA Rocky oraz młodziutkiej wokalistki Halsey. O ile ten pierwszy to czysty ukłon w stronę młodszych fanów, tak amerykańska wokalistka (i aktywistka) pasuje do tej układanki tylko pod jednym względem…
„America” to album zaangażowany społecznie, pełen odniesień do obecnej sytuacji w niespokojnych i szarganych zmiennymi nastrojami Stanach. Marsi wyliczają postępującą polaryzację społeczeństwa, brak perspektyw i wiary w jakąś konkretną polityczną siłę, które jest w stanie zmienić stan rzeczy, szukając przy tym środków mogących zaradzić dewaluacji kluczowych dla ludzi wartości. Nie bez kozery wspomniałem o dokumencie, jaki nakręcono z myślą o promocji tej płyty i ciekaw jestem, czy stojący za kamerą Jared Leto przekaże nam głębsze treści, a może, podpowiedzi co zrobić, aby ludzie zjednoczyli się w walce o wspólne dobro.
Nim to nastąpi o płycie z pewnością wszyscy zapomnimy. Zobaczymy co z koncertami, bo jeden już za kilka dni, a drugi, na który mam zamiar się wybrać, już pod koniec wakacji.