W 2006 roku zasłużona acz mało znana amerykańska kapela Vicious Rumors wydała kapitalny album "Warball", po czym... słuch po niej zaginął. Po kilku długich latach milczenia ekipa metalowych weteranów powróciła z nowym albumem "Razorback Killers" i cóż...ciśnienia tak jak w 2006 mi nie podniosła.
W składzie Vicious Rumors od czasu "Warball" zaszła bardzo istotna zmiana na pozycji wokalisty. Jamesa Riverę, genialnego wymiatacza, który uciekł z powrotem do Helstar zastąpił mało mi znany Brian Allen. I niestety okazało się to dość znaczącą zmianą jakościową. Rivera to cichy bohater heavy metalowej sceny, który położył kilka wokaliz tu i tam, które ocierały się o absolut (płyta "Distant Thunder", jego popisy w Helstar), dlatego ciężko zastąpić kogoś tak w kosmos...ekhm...wywindowanego. Ale gorszy jakościowo głos pana za mikrofonem byłbym w stanie przeboleć gdyby wszystko broniło się muzycznie. A niestety, Vicious Rumors albumem "Razorback Killers" niczym specjalnie nie zachwyca.
Wszystko zaczyna się od kawałka "Murderball", który rozpoczyna się czysto "Painkillerowym" riffem, czyli już wiadomo jaki kierunek. Kopistów Judas Priest świat metalu widział już na pęczki. Najgorsze jest to, że mało który band bawiący się w "Painkiller version 2" przykuł moją uwagę na dłużej. I tak jest z Vicious Rumors Anno Domini 2010. Dynamiczną, heavy/speed metalową zwrotkę kontrastuje w pierwszej kompozycji melodyjny refren, którym w dzisiejszych czasach drogiego cukru można by było posłodzić niejedną herbatę. Nawet bardzo pomysłowa solówka wlatuje jednym uchem i wylatuje drugim, nie wiem, wszystko to takie poprawne...Nic nie wychyla się ponad schemat, chociażby brzmieniowo, pierwszy utwór jawi się zatem jako zachowawczy metal spod znaku "nie ziębi ni grzeje". Gorzej, że panowie Amerykanie wypływają potem na mielizny. "Black" to kawałek bardzo miarowy, spokojny i, po raz kolejny, taki jakich Judas Preist & Company nagrali na pęczki. A przy tym mocno nużący. Tytułowy "Razorback Killers", czyli power metal na dodatkowym koksie, powinien porwać mnie do dzikiego headbangingu. Więc dlaczego słuchając go z roztargnieniem głaskałem swojego psa? Ale ja wcale szybko się nie zrażam i walczę do końca, by wydać sprawiedliwy osąd.
Jednak panowie wypchali drugą część albumu mniej rozpędzonymi utworami, co nie wychodzi im zbyt na dobre. Bardziej "true" Vicious Rumors wypada w tych naspidowanych kompozycjach, mimo iż jakoś mnie nie porywają, to jednak z bardziej obiektywnego punktu widzenia nie ma co ich się za bardzo czepiać. Niestety, nie wiedzieć czemu, "Razorback Killers" z czasem traci pazura i serwuje nam nawet takie cukierki o wiele mówiących tytułach jak "All I Want Is You". Wrażenie rozmiękczenia całości próbują odwrócić kolejne ciosy jak "Axe to Grind" czy "Rite of Devastation". Jednakowoż w tak zwanym międzyczasie panowie znów podlewają swą twórczość słodkim syropem w postaci "Let the Garden Burn". Całość zaś kończy dziwny "Deal With The Devil", który zamiast coś wyjaśniać to jeszcze bardziej mnoży wątpliwości co do "Razorback Killers".
Na "Razorback Killers" Vicious Rumors pokazał nam się jako zespół, który trochę stracił pomysł na siebie. Z jednej strony Judas Priest z najmocniejszego okresu, z drugiej power metalowe zapędy, z trzeciej kolei strony utwory utrzymane w średnich tempach, raz ckliwe kiedy indziej wesołe, za każdym razem średnio przekonywujące. Ten misz-masz stylistyczny próbuje zlepić klamrą brzmienie, które utrzymuje fasadę spójności, ale jako takie niczym nie zachwyca. Wszystko tu jest wypolerowane i duszne, brak mocy i klimatu, jak chociażby na "Glory of Choas" Helstar... Za całkiem sprawne szybsze numery piątka, tak z sentymentu.
Grzegorz Żurek