Myrath

Live in Carthage

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Myrath
Recenzje
Grzegorz Bryk
2020-06-04
Myrath - Live in Carthage Myrath - Live in Carthage
Nasza ocena:
5 /10

Tunezyjski mariaż progresywnego metalu z brzmieniami orientalnymi kuje żelazo póki gorące i zaledwie rok po studyjnym „Shehili”, Myrath przypominają o sobie pierwszym w dyskografii wydawnictwem koncertowym.

I tak jak Pink Floyd grali w ruinach pompejskiego amfiteatru, tak Myrath postanowili w 2019 zwieźć sprzęt do ruin rzymskiego amfiteatru Carthage w Tunezji i tam zagrać ku uciesze siedmiotysięcznej widowni spragnionej metalu, bo jak przyznali muzycy, w Tunezji „metalowa scena jest mała, nie mamy żadnej platformy dla metalu, żadnej wytwórni, wydawców”. Cóż, Tunezyjczykom oczywiście współczujemy i mamy nadzieję, że „Live in Carthage” przynajmniej w jakimś stopniu wypromuje ostre brzmienia w tym zakątku świata, nawet jeśli sam koncert nie jest mistrzowskim widowiskiem.

Abstrahując od tego w jakiej formie jest zespół, to niestety realizacja występu pozostawia sporo do życzenia. Można nawet odnieść wrażenie, że ekipa składająca wszystko do kupy nie do końca rozumiała w jakim projekcie bierze udział. Całość wygląda raczej jak telewizyjna relacja z jakiegoś komercyjnego festiwalu bądź koncertu sylwestrowego, nie zaś występ prog-metalowej formacji o potężnej skali umiejętności instrumentalnych. To oczywiście nie jest tak, że „Live in Carthage” realizowali amatorzy, nie w tym sęk. Chodzi o odpowiednie rozczytanie prezentowanej estetyki i oczekiwań fanów tejże.

I tak, montaż jest tyleż dynamiczny co chaotyczny. Zamiast zajrzeć na chwilę za zestaw, przyjrzeć się jak ekwilibrystyczną solówkę wycina na gitarze Malek Ben Arbia czy pośledzić taniec palców po klawiaturze syntezatorów Elyesa Bouchoucha jesteśmy nieustannie bombardowani strzelającymi zewsząd ujęciami, nieomal migawkami, które zamiast rzeczywiście coś pokazać, stawiają na chyba trochę zbyt tanią narrację symulującą, że dużo się dzieje. Niestety w tym kociokwiku ujęć widać niewiele. A szkoda, bo przecież instrumentaliści Myrath nie są pierwszymi lepszymi grajkami, a wybornymi fachowcy i skoro jest to ich show, to powinni dostać te kilka dłuższych ujęć. Tymczasem taki grad trwających ułamki sekund perspektyw już po kilku minutach widowiska przyprawia o ból głowy, a u co wrażliwszych mógłby wywołać padaczkę.

Prócz tego można dopatrzeć się dość podstawowych błędów montażu, chociażby gdy widzowi pokazuje się scenę, po której z furią niczym ze slapsticków kończących odcinek Benny’ego Hilla za muzykami bądź tancerką biegają kamerzyści, zamiast serwować ujęcia z tych właśnie kamer na scenie. Czyżby w całym tym chaosie zapomniano je włączyć?

Nawet orientalna tancerka, która od czasu do czasu pojawia się na deskach, a właściwie dywanach amfiteatru nie potrafi zainteresować montażysty na dłużej mimo, że odstawia tam przeróżne tańce brzucha, a wielokrotnie widać jak kamerzyści kierują w jej stronę obiektywy. Chciałoby się zobaczyć co nagrali. Zresztą tancerka to pomysł trochę na granicy, bo z początku trącił kiczem, ale ostatecznie bywają momenty, gdy rzeczywiście ubogacała ona scenę ciekawymi figurami, budując klimat orientu – choćby przy puszczonym z playbacku „Madness”.

Skoro już o tym mowa, sporo tu sampli i fragmentów granych z komputera - właściwie wszystkie instrumenty poza dzierżonymi przez zespół zostały odtworzone, nie zagrane. W pewnym momencie pojawia się nawet gitara akustyczna, chociaż nie ma jej na scenie. Dużo nie zaryzykuję mówiąc, że wiele ścieżek dograno już podczas składania wszystkiego w całość - w tym chaosie ujęć jest taki moment, gdy klawiszowiec spaceruje od jednego syntezatora do drugiego, choć klawisze dalej grają, więc albo ktoś to źle posklejał, albo partie dodano w post-produkcji. Całość po prostu brzmi aż nienaturalnie doskonale.

I szkoda mi tej koncertówki Myrath, bo zespół jest ewidentnie w doskonałej formie, repertuar wypchany jest przebojowymi numerami, które śmiało mogą przyczynić się do poszerzenia grona osób zainteresowanych Tunezyjczykami. Niestety został zrealizowany nie jak show prog-metalowej świty wybitnych instrumentalistów, ale telewizyjny, przebajerowany festiwal. W digipacku, prócz DVD z koncertu, znajdziemy również płytę kompaktową z jego zapisem.

Powiązane artykuły