Największe turnieje futbolowe rozgrywane są co cztery lata – w takich odstępach czasu w dyscyplinie thrashmetalowej regularnie mistrzostwo świata zdobywa Testament. Giganci naprawdę istnieją. Thrashowa gigantomachia trwa w najlepsze.
W ostatnich latach thrash metal przeżywa coś w rodzaju renesansu. Nie chodzi o przypływ młodych kapel, ale o klasyków gatunku, którzy tworzą z pasją i wściekłością przypominającą lata chwały thrashu z Bay Area. Mając w pamięci rewelacyjne nagrania Death Angel i Exodus z ostatnich lat, trzeba przyznać, że Testament pozostaje w ścisłej ekstraklasie gatunku. Począwszy od 2008 roku i wydanego wówczas albumu „The Formation Of Damnation”, następnie przez kolejne potężne krążki – „Dark Roots Of Earth” z 2012 roku i „Brotherhood Of The Snake” z 2016 roku – muzycy dowodzą, że świat jest znowu ponurym miejscem, a jego mieszkańcy są wkurwieni. Do tego klimatu dołącza „Titans Of Creation”.
Krążek zawiera dwanaście utworów, które odwołują się do symboliki początku i końca świata. W ozdobionym tradycyjnie już pięknymi grafikami Elirana Kantora przesłaniu albumu czają się wizje nuklearnego Armagedonu, poczucia strachu i paraliżującego napięcia, a także ludzkiej podłości, fałszywych proroków w garniturach i sutannach oraz ich umundurowanych sługusach.
Testament często odwołując się do sił natury i praw wywodzących się z różnych systemów religijnych robi to, czego potrzebuje dziś świat – ostrzega. To w kontekście obecnej ogólnoświatowej epidemii wybrzmiewa przygnębiająco, choć domyślam się, że ostrzeżenie wystosowane na „Titans Of Creation” miało być symbolem napięć społecznych, szczególnie w kontekście powrotu rządów autorytarnych na świecie, a nie wizją zdradliwej zarazy. W każdym razie wykorzystanie symboliki dziejowej do narracji na temat problemów współczesnych społeczeństw wybrzmiewa aż nadto przekonująco.
Jeśli zaś chodzi o samą muzykę to jest krwiście, ciężko i piekielnie szybko. Muzycy Testament zapraszają do jadowitego thrashmetalowego galopu riffów gitarowych i uderzeń perkusji. Album nie daje chwili wytchnienia. To thrash metal o potężnym brzmieniu, niezwykle dojrzały i zachowujący legendarną tożsamość twórców. Bez trudu można wyobrazić sobie, że niektóre utwory na stałe wejdą do kanonu nagrań kapeli ze względu na ich ładunek esencjonalności – „Children Of The Next Level”, „City Of Angels” czy „False Prophet” to kompozycje będące wizytówką stylu zespołu i jego znakiem rozpoznawczym. Słyszysz i już wiesz komu zawdzięczasz kilka solidnych thrashmetalowych kopniaków. Dodajmy do tego, że w niektórych utworach „Made in Testament” kapela osiąga wręcz nieprzyzwoitą prędkość, nie tracąc przy tym ciężaru i właściwego sobie jadu, ale też ocierając się o ekstremę spod znaku death („WWIII”, „Curse Of Osiris”, „The Healers”).
Bez wątpienia szansę na rozniesienie kilku scen koncertowych stwarza „Dream Deceiver”, czyli utwór o manifestacyjnym, angażującym słuchacza klimacie. Natomiast w inny sposób wyróżnia się samo zwieńczenie albumu pod postacią instrumentalnego numeru „Catacombs”, będącego jakby zwiastunem nadchodzącej apokalipsy. Uwagę zwracają też akcenty – basowe wejścia do „Ishtar’s Gate” i „Code Of Hammurabi” w wykonaniu Steve’a Di Giorgio, charakterystyczna narracja Chucka Billy’ego, a przede wszystkim niezliczona liczba solówek gitarowych Alexa Skolnicka i Erica Petersona, dla których „Titans Of Creation” wydaje się formą nieumówionego hołdu na temat ich wieloletniej współpracy. Gitarzyści Testament są potężną bronią kapeli. Zresztą nie tylko jeśli chodzi o wgniatające w fotel zagrywki i solówki. Wszak to przecież oni stoją za procesem komponowania utworów.
Trzeba więc przyznać, że „Titans Of Creation” wiedzie szlakiem thrashmetalowych gigantów. Testament jest w wielkiej formie, czego dowodem jest kolejny świetny materiał tej zasłużonej kapeli. Zarówno jeśli chodzi o wyborną muzykę, jak również o słowa, choć te ostatnie wykrzyczane przez Chucka Billy’ego wprowadzają do posępnego nastroju. Pozostający w świetniej formie wokalista Testament twierdzi, że świat płonie, a wraz z nim cała ludzkość. Pytanie brzmi: czy zasłużyliśmy na więcej?