Dobra wiadomość, dotycząca "Dark Roots of Earth" jest taka, że Testament jest mocny i wciąż w niezłej formie. Jednak zła również się znajdzie...
Testament to pechowy zespół. Funkcjonuje od blisko 30 lat (biorąc pod uwagę działalność pod szyldem Legacy) i może dziś pochwalić się dyskografią pełną znakomitych, kanonicznych dla amerykańskiego thrash metalu krążków. Wśród nich, genialnym majstersztykiem "The Gathering", jednym z najważniejszych albumów gatunku, który zmiata wszystkie materiały konkurencji wydane w tamtym czasie i od tamtej pory; zwłaszcza tej konkurencji, którą utarło się zwać Big4 (Anthrax? Co właściwie robi tam Anthrax?), ale o rzeczach oczywistych nie ma sensu zanadto się rozwodzić. Mimo to, zespół wciąż pozostaje w cieniu innych, a niedawne słowa Erica Petersona, który w jednym z wywiadów w nieco zaowalowany sposób dał do zrozumienia, że o dalszym istnieniu formacji przesądzi sukces "Dark Roots of Earth", mogą świadczyć o pewnym zmęczeniu takim stanem rzeczy.
Czy "Dark Roots of Earth" ma potencjał, który zdoła podtrzymać Testament przy życiu? Wydaje się, że tak (dane o sprzedaży to potwierdzają), choćby dlatego, że płyta jest wyraźnie lepsza od niemrawej poprzedniej "The Formation of Damnation". Żeby osiągnąć taki rezultat, kapela sięgnęła po wielokrotnie już sprawdzony i zwykle zdający egzamin patent, czyli "bierzemy to, co najlepsze z naszych starych krążków i gramy na nowo". Oczywiście, Amerykanie nigdy nie oddalali się od rdzenia swej stylistyki dalej niż na odległość rzutu tomahawkiem, ale "Dark Roots of Earth" sprawia przede wszystkim wrażenie ekstraktu z dotychczasowej działalności zespołu, szczególnie z jej klasycznego okresu. Właściwie, gdyby nie sterylna produkcja Andy Sneapa, można by "Dark Roots of Earth" umieścić gdzieś pomiędzy "Practice What You Preach" a "Souls of Black". To zresztą nie dziwi, bowiem to drugi krążek od powrotu do składu Grega Christiana i Alexa Skolnicka.
No właśnie, Alex Skolnick. We wspomnianym wywiadzie, Peterson stwierdził również, że nie wszyscy w zespole mają wspólne cele i nie wszyscy angażują się w 100%. Nazwiska nie padły, ale dedukcja prowadzi w kierunku drugiego gitarzysty Testament. Dawno temu, w recenzji "The Formation of Damnation" wyraziłem zaniepokojenie faktem powrotu Skolnicka do składu kapeli i właśnie jemu przypisałem winę za niepowodzenie tamtego albumu. To rewelacyjny gitarzysta, który jednak nigdy nie ukrywał, że nie znosi okresu działalności bandu bez jego udziału (kiedy to powstały fenomenalne "Low", "Demonic" i "The Gathering"), jak również bez skrępowania przyznawał, że w przeciwieństwie do jazzu, gra w Testament nie jest dla niego szczególnie rozwojowa.
Jak ma się do tego "Dark Roots of Earth"? W ocenie tego krążka powinna pomóc świadomość, że takie płyty, jak "The Gathering" nagrywa się tylko raz, a ciągłe porównania kolejnych dokonań do tego albumu są zwyczajnie dla zespołu krzywdzące. Tym bardziej, że "Dark Roots of Earth", choć niepozbawiona słabości, jest płytą, która w dobrym stylu wykorzystuje stare, sprawdzone pomysły. Niestety, nie przełożyły się one na rozpoznawalność i przebojowość poszczególnych kawałków. Krążek jest bardzo spójny, do tego stopnia, że całość materiału 'ma' tendencję do zlewania się w jeden wielki kompleks testamentowych riffów, solówek i jedynego w swoim rodzaju śpiewu Chucka Billy. Być może, początek w postaci klasycznie testamentowego "Rise Up" tego nie zapowiada, ale z czasem, nawet po wielokrotnym odsłuchu, zaskakująco niewiele zostaje w pamięci.
Mówiąc "przebojowość" nie myślę tu o większej melodyjności, bo pod tym względem zespół zapuszcza się niekiedy wręcz za daleko. Nie chodzi o solówki Skolnicka, które są rzeczywiście najwyższej jakości, ale na przykład o takie fragmenty, jak refren w "Native Blood", doklejony na siłę i gryzący się z resztą kompozycji. Niestety, zespołowi wciąż brak większej ilości ognia i nie zmieni tego triumfalnie odtrąbiona obecność blastów na "Dark Roots of Earth". Wszystko wskazuje na to, że ze Skolnickiem w składzie nie powstaną już więcej kawałki w rodzaju "Legions of the Dead" czy "D.N.R", choć przecież najnowsza płyta Dublin Death Patrol pokazuje, że Billy wciąż wie, co to znaczy growlować. Powrót Skolnicka sprawił, że Testament stracił zęby, czego symbolicznym dowodem jest powrót ballady, niezbyt zresztą udanej i nie wytrzymującej porównania choćby z "The Ballad" czy "The Legacy" sprzed ponad 20 lat.
Zmierzając do konkluzji, trudno jednoznacznie ocenić "Dark Roots of Earth". Z jednej strony na pewno cieszy udane nawiązanie do klasycznego okresu działalności, na którym się wychowałem. Niewiele zespołów potrafi zrobić to w tak dobrym stylu. Z drugiej, drażni zachowawczość, nadmierne wygładzenie i wydłużanie kompozycji, bo przecież pomysłów w "Throne of Thorns" wcale nie wystarcza na 7 minut. Ocena? Rozum mówi 7, serce 8. Wybieram serce.
Szymon Kubicki