Ósmy w dyskografii Dio album zatytułowany „Magica” rozpoczyna się tam… gdzie kończy się wydany cztery lata wcześniej krążek „Angry Machines”.
W pierwszych dźwiękach do materiału wprowadza słuchaczy nieco dziwne, mechaniczne intro. Odblaski tego klimatu pojawią się jeszcze kilkukrotnie w zawartości albumu „Magica” tworząc zresztą logiczną klamrę dzieła, ale ostatecznie rzeczywistość maszyn zostanie przejęta przez czary i magię.
Wydany w 2000 roku krążek został nagrany przez zupełnie nowy skład w porównaniu do „Angry Machines”. Ronnie James Dio przeprowadził sentymentalny zaciąg w postaci gitarzysty i klawiszowca Craiga Goldy’ego, basisty Jimmy’ego Baina i perkusisty Simona Wrighta. Sentymentalny, bo cała trójka powróciła do składu Dio. Każdego z tych muzyków mogliśmy bowiem usłyszeć na wybranych materiałach z przeszłości kapeli, szczególnie jeśli chodzi o nieżyjącego już dziś Jimmy’ego Baina, który był pierwszym basistą w szeregach zespołu, biorącym udział w tworzeniu choćby takiego klasyka jakim jest „Holy Diver” z 1983 roku. Bez wątpienia „Magica” klasykiem w repertuarze kapeli nie zostanie, ale to dobre wydawnictwo, które zaspokaja apetyty wymagających słuchaczy heavy metalu.
Dziś już wiemy, że „Magica” miała być pierwszą częścią trylogii. Ronnie James Dio planował stworzyć koncept trochę rodem z prog rockowych wielowątkowców, w którym błogosławiony podziemny świat zostaje najechany przez mroczne siły, a jego jedyną nadzieją są dwaj uczniowie Eriel i Challis. Oni recytując zaklęcia ze świętej księgi Magica mieli stawić czoło potężnemu Shadowcastowi. Ciekawe, że ta historia została przedstawiona z perspektywy owego Shadowcasta i nie kończy się ona happy endem – zło i dobro pozostają w równowadze. Trudno przewidzieć w jaki sposób Ronnie James Dio planował pokierować losami swoich bohaterów, ale „Magica” pozostaje ważnym przykładem możliwości jego kreatywnego umysłu.
Muzycznie kapela zaproponowała grupę utworów balansujących pomiędzy hard rockiem i heavy metalem, w których dużo wolnego miejsca dostali instrumentaliści. Liczne popisy na strunach Craiga Goldy’ego możemy doświadczyć w kompozycjach „Fever Dreams”, „Eriel”, „Challis” czy też „Otherworld”. W tym ostatnim genialne partie bębnów zarejestrował też Simon Wright. Wymienione utwory to w zasadzie solidne punkty w dyskografii Dio, ale zarazem numery, które nie weszły do kanonu najważniejszych nagrań kapeli. W koncepcie nie mogło też zabraknąć utworów nieprzewidywalnych, pełnych zmian tempa i zróżnicowanego klimatu.
Charakterystyczny galopujący motyw w „Turn To Stone” przeobraża się w hymn właściwy najbardziej rozpoznawalnym dokonaniom Dio, zaś hardrockowy „Feed My Head” z żywiołowego numeru przeistacza się w subtelną około-balladę zwieńczoną pięknym solo gitarowym.
Momentami „Magica” proponuje folkowe zagrania nieprzystające godności kapeli („Loosing My Insanity”), ale równowagę w naturze zachowują ciężkie, intensywne kompozycje osadzone na klasycznych heavymetalowych motywach czerpiących z NWOBHM, jak choćby wielki utwór „Lord Of The Last Day”. Na krążku nie zabrakło również ballady, którą jest „As Long As It’s Not About Love”. Kompozycja okazuje się intymnym wyznaniem Ronniego Jamesa Dio. Tym razem jednak – w porównaniu do ballady z „Angry Machines” – utwór nie opiera się na sekcji klawiszowej, ale na wgryzającym się pod skórę heavymetalowym instrumentarium, niejako wpisując się w całościowy koncept tworzący album.
Ostatecznie, moim zdaniem, powrót starych znajomych Ronniego Jamesa Dio do składu jego flagowej kapeli zaowocował nagraniem solidnego albumu. Być może szeroka wizja konceptu sprawiła, że płyta potrzebowała dwóch kolejnych części, aby poznać jej pełną formę, ale samodzielnie też broni się jako wizytówka wielowymiarowego heavy metalu. To także wciąż fantastyczna sekcja wokalna w wykonaniu niezapominanego Ronniego Jamesa Dio. Pozostaje tylko głęboko westchnąć z żalem, że światu nie dane było poznać kolejnych części konceptu „Magica”…
Wznowiony w tym roku materiał uzupełnia dodatkowa płyta z zapisem koncertu grupy w ramach trasy Magica Tour, która odbyła się w 2001 roku. Na krążku odnajdziemy też dwa studyjne nagrania – „Electra” i „Magica Story”.