Z trzynastego dużego albumu Amorphis zatytułowanego "Queen of Time" dowiadujemy się, że jedna iskra może wywołać pożar, który jest w stanie spalić cały świat, a jedna idea może dać początek istnieniu całej kultury, jak również położyć jej kres.
Fińska kapela rozważa rozwój ludzkości i świata poprzez procesy życia i umierania, dociera do pradawnych ludów, aby na ich przykładzie opowiedzieć swoim słuchaczom o historii poszukiwania, znajdowania i zapominania o tym kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. "Queen of Time" jest więc albumem o ludziach, ale też o siłach, które rządzą odwiecznymi prawami natury. Opierając się na zręcznych metaforach, jaką jest m.in. pszczoła, kapela mówi, iż najdrobniejsza rzecz może być czasami najważniejsza. Bez pszczół nie istniałoby życie na Ziemi. W tych strukturach bytu ludzkiego czai się więc ocena kondycji współczesnego człowieka, w tym filozofia jego rozwoju i upadku.
Amorphis to już utrwalona tożsamość. Od ostatniego albumu zespołu, wydanego przed trzema laty "Under The Red Cloud", do jego składu wrócił basista Olli-Pekka Laine, ale styl formacji się nie zmienia. Słyszymy kilka dźwięków, czy też dwie linijki tekstu wyśpiewanego przez Tomiego Joutsena i błyskawicznie zdajemy sobie sprawę z jaką kapelą mamy do czynienia. Tak też jest w przypadku "Queen of Time". To kolejne mocne wydawnictwo w dyskografii Amorphis, choć trzeba przyznać, że zaczyna się nietypowo. Elektroniczne otwarcie kompozycji "The Bee" tej nietypowości dowodzi w pełnym wymiarze. Nie upływa jednak nawet trzydzieści sekund, aby muzycy powrócili do swojego własnego, świadomego stylu. Wgniatające w ziemię wymiany pomiędzy ostrą, deathmetalową warstwą twórczości zespołu a jej subtelnymi odcieniami, czynią "The Bee" mocnym sygnałem, że dalsza część albumu będzie ten klimat potęgować. To świetny numer. Jeden z reprezentatywnych przykładów dziedzictwa, jakie już dziś niesie z sobą twórczość Amorphis.
Na "Queen of Time" nie zabrakło kompozycji rozbudowanych i urozmaiconych. W najdłuższym na dystansie dzieła, trwającym prawie siedem minut "Message In The Amber" Finowie w wyjątkowy sposób łączą melancholię, folkowe motywy i ostry zasuw na instrumentach. Struktura kompozycji obfituje w liczne zapętlenia i niespodzianki, zaś cuda na gitarach wyczyniają Esa Holopainen i Tomi Koivusaari. "Message In The Amber" bywa numerem folk rockowym, aby niepostrzeżenie zacząć zionąć deathową agresją. Tomi Joutsen zatapia tu się w mroczny melancholijny stan, aby bez sygnałów ostrzegawczych stać się nagle wściekłym wojownikiem. Całość tych wielowarstwowych wrażeń wzmacniają magnetyczne partie chórów, czyniąc utwór jednym z najbarwniejszych nagrań w dziejach Amorphis. Zresztą wielobarwność jest jednym z tych słów, które dobrze opisują album. Wszakże kolejny utwór w talii krążka, "Daughter Of Hate", można by określić jednym z najbardziej brutalnych przykładów instrumentalnych możliwości kapeli. Takiej oceny nie zmienia zjawiskowy Jorgen Munkeby, ale jego partie saksofonu wynoszą brutalność Amorphis na zupełnie inny poziom wrażliwości. To tak jakby Amorphis spotkał się z Shining. Metal wciąż brzmi agresywnie, ale w swej złożoności oferuje również słuchaczowi głęboką i przestrzenną refleksję - najpierw z drapieżnym saxem Munkeby'ego, następnie w fantastycznej solówce gitarowej Holopainena. Pełen czad.
Nowy album Amorphis to także kompozycje dosadne, mniej urozmaicone w swej strukturze, ale za to dobrze oddające możliwości poszczególnych muzyków w tworzeniu zwartych numerów. W ten fason idealnie wpisuje się "The Golden Elk" oparty na bezbłędnej sekcji instrumentalnej. Finowie w każdej warstwie współpracują tu ze sobą z niezwykłą precyzją i pewnością siebie, tak aby nie stracić nawet chwili z dynamicznego, mocnego charakteru utworu. Co prawda w połowie dystansu strukturę łamie akustyczne solo, będące formą oddechu w tym intensywnym zasuwie, ale obecność autonomicznej partii tylko służy "The Golden Elk" jako kompozycji o ogromnej sile rażenia, zaznaczonej wyraźnym fragmentem fińskiej tożsamości z Helsinek. Jakże pięknym stemplem na tym utworze jest kilkunastosekundowa seria na instrumentach klawiszowych wykonana przez Santeri Kallio. Intensywności nie brakuje też w utworze "Wrong Direction". W refleksach soczystej sekcji gitarowo-perkusyjnej odbijają się elektroniczne drobiazgi, takie którymi otwarto "Queen of Time". Pobrzmiewa tu również bardzo wyraźnie folk, akcentując raz jeszcze magnetyczną, przyciągającą tożsamość Amorphis. Całość jednak brzmi bardzo metalowo, zaś narracja Tomiego Joutsena, niekiedy nieopierająca się efektom, tylko to wrażenie potęguje - frontman śpiewa i wrzeszczy, stając się żywym pomnikiem metalu XXI wieku.
Jesteśmy dopiero w połowie albumu! Niewiarygodne ile to dzieło dostarcza emocji, ponieważ kolejna jego odsłona, "Heart of The Giant", we wstępie brzmi jak w orientalnym labiryncie. Amorphis tworząc w ten sposób zasłonę dymną wkrótce atakuje serią mocnych riffów gitarowych i takich też ścieżek perkusji. Instrumentaliści mnożą ostre partie, a Joutsen prezentuje swoje najbardziej znane maniery wokalne. Znalazło się tu także miejsce na charakterystyczny dla "Queen of Time" apokaliptyczny chór, zaś wypuszczone w finałowych momentach efekty elektroniczne (w sekcji klawiszowej i gitarowej) pozwalają mocno wierzyć w nieprzemijalność kapeli. O żywotności Amorphis bez wątpienia świadczy umiejętność łączenia różnych warstw muzyki, poruszającej się wokół rockowego i metalowego rdzenia, ale jednak różnych od siebie. Dowodzi tego także numer "We Accursed", w którym w sensie instrumentalnym wymieniają się ze sobą folkowe wrażliwości z ostrymi zjazdami gitarowymi. Finowie pokazują w tym utworze dwa oblicza - naturalne, niepodłączone, docierające do korzeni, a także wściekłe, potężne, brzmiące niezwykle intensywnie i ciężko. Znowu kapitalną narrację wpisującą się w to dwubiegunowe wrażenie tworzy niezastąpiony Tomi Joutsen.
Przy okazji kompozycji "Heart Of The Giant" zdążyłem wspomnieć, że w bieżącej twórczości Amorphis znalazło się także miejsce na nieco orientu. Nie ma w tym przypadku, ponieważ na krążku wystąpił m.in. The Orphaned Land Oriental Orchestra. Faktycznie taki stan potwierdza także "Grain of Sand", w którym gitarzyści zespołu pozwolili sobie na więcej orientalnych riffów. Fragmentami więc album brzmi bardzo w klimatach Bliskiego Wschodu, co w przypadku "Grain of Sand" dodatkowo wzmacniają efekty orientalnego chóru. Całość nie traci jednak fińskiego klimatu - jest mocna, podniosła i nacechowana tożsamością grupy. Natomiast formę niespodzianki na płycie stanowi "Amongst Stars", gdzie w duecie z Joutsenem zaśpiewała szeroko znana w branży Anneke van Giersbergen. Kompozycja wyróżnia się właśnie przez wzgląd na holenderską wokalistkę. Jej styl jest bliski twórczości Amorphis pod tym względem, że sama często łączy rocka z folkiem, dlatego też ten duet wokalny okazuje się bardzo interesujący. Taki też jest "Amongst Stars", czyli po prostu folk rockowy, gdzie w finale rozpościera się niezła solówka gitarowa Holopainena.
Podstawową część albumu wieńczy utwór "Pyres On The Coast", będący zręcznym podsumowaniem trzynastego dzieła zespołu. Dominują tou mocne, deathowe serie instrumentalne i wokalne, ale wielowątkowa struktura kompozycji otwiera się na przestrzenne improwizacje. Amorphis wręcz odlatuje w kosmos, tak jakby zespół miał żegnać się ze słuchaczami. Pożegnanie następuje tylko w podstawowej trackliście krążka, ponieważ wersja rozszerzona zawiera jeszcze dwa kawałki, czyli naturalnie brzmiący death folkowy "As Mountains Crumble" (dodatkowo uzupełniony pięknymi wielopiętrowymi solo gitarowym i klawiszowym) oraz bliski melancholijnym zanurzeniom kapeli, dynamiczny i nowocześnie brzmiący "Brother and Sister". Stanowią one wyborne uzupełnienie tego znakomitego albumu. Tak naprawdę ten materiał kryje wiele tajemnic - choćby fakt, że odzywa się na nim sam autor tekstów Amorphis Pekka Kainulainen, a symbolika zastosowana w słowach wyśpiewanych przez Tomiego Joutsena jest znacznie bardziej rozbudowana, niż można to sobie wyobrażać. Całość została wypełniona po brzegi kapitalną muzyką, która gwarantuje mnóstwo niezwykle podniosłych, budujących i refleksyjnych chwil. Nie będzie żadnego ryzyka jeśli napiszę, że "Queen of Time" to jeden z najlepszych albumów w dziejach Amorphis. To fantastyczne, wielowątkowe oraz inspirujące dzieło. Jestem pod ogromnym wrażeniem.