Nokaut!
Decapitated zarejestrował najlepszy materiał w swoim dorobku. Krążek zatytułowany "Anticult" to mięsista, zagrana na najwyższym poziomie i piekielnie dobrze brzmiąca dawka technicznego death metalu. O ile więc poprzednie nagrania osadzały kapelę w czołówce polskich przedstawicieli ekstremalnego grania, o tyle tegoroczny materiał to już nieformalna koronacja polskich mistrzów gatunku.
Trwający niecałe czterdzieści minut materiał zawiera osiem utworów o potężnym ładunku gitarowo-perkusyjnych zagrywek. Decapitated na "Anticult" brzmi jadowicie, ciężko, szybko, ale i precyzyjnie. Przymiotnik "techniczny" nie jest w tym przypadku tylko umownym określeniem, bo riffy, solówki i niespodziewane wypuszczenia gitarowe Vogga dowodzą dużego kunsztu gitarzysty, który jest na tym krążku wściekły, ale za tą wściekłością idzie też precyzja. To tak jakby Vogg był chirurgiem z wieloletnim doświadczeniem, który wie jak używać swojego narzędzia pracy, aby toczyła się krew.
Na "Anticult" odnajdziemy kompozycje zagrane bez przebaczenia i kompromisów. Deathmetalowe killery to przede wszystkim "Death Valuation", "Anger Line" i "Never", czyli numery żywiołowe, zbudowane z agresywnych riffów i blastów, zaostrzone też przez Vogga widowiskową w tym standardzie techniką gry na gitarze. Trzeba więc złapać kilka głębokich oddechów, aby zmierzyć się z tymi numerami, bo "Anticult" mocno zabiega, aby jego słuchacze mieli poważne problemy ze złapaniem tchu. To rasowy death metal, sięgający do najlepszych przedstawicieli gatunku.
Na siódmym albumie wywodzącej się z Krosna kapeli znalazły się także utwory, które nieco łamią konwencję żywiołowego death metalu, gdzie chodzi o to, aby riffy gitarowe były wystrzeliwane niczym śmiercionośna seria z ciężkiego karabinu maszynowego. Muzycy poszli kilka kroków dalej, ponieważ część zawartych tu utworów charakteryzuje się nietypowo rozciągniętymi strukturami, czy też ciekawymi urozmaiceniami. Już samo otwarcie dzieła w postaci utworu "Impulse" wprowadza się do świadomości słuchaczy mrocznym intro, aby na dystansie sześciominutowego zasuwu Decapitated zaprezentowali słuchaczom swój pomysł na "Anticult".
Kapela, nie tracąc nic ze swojego wysokiej klasy death metalowego rzemiosła, wprowadza też różne patenty do potężnej kompozycji "Kill The Cult" (znowu rewelacyjny Vogg na gitarze), wściekłego "One Eyed Nation" (krótkie, acz efektowne przełamanie wprowadzające do intrygujących korytarzy gitarowych), czy też dość nośnego "Earth Scar" (kapitalne solo gitarowe, schizofreniczny finał). Tymczasem nie tyle o szybkość, co o ciężar chodzi w finałowym instrumentalnym numerze "Amen". To wyborny, uwidoczniający raz jeszcze techniczne możliwości Decapitated stempel na tym wielce udanym albumie.
Całość więc nokautuje po ośmiu rundach rasowo i światowo brzmiącego technicznego death metalu. Wielka w tym zasługa znakomitego na gitarze Vogga, a zatem też jego inspirującej wytrwałości w dążeniu do celu, ale trzeba też przyznać, że Rasta na wokalach brzmi zabójczo, a Michał Łysejko i Hubert Więcek to zawodowi gracze w ekstremalnym metalu. To lato należy do Decapitated. Chce się tylko krzyknąć: słuchajcie "Anticult" jak najgłośniej się da!
Konrad Sebastian Morawski
Zdaniem Grzegorza Pindora
Metamorfoza Decapitated jest jednym z najczęściej komentowanych tematów ostatnich dni. Trzeci opus po przywróceniu zespołu do życia przynosi kolejną dawkę zmian, niekoniecznie pożądanych, nawet przez tych, którym "Carnival is Forever" oraz "Blood Mantra" przypadły do gustu. Wacek i spółka coraz śmielej odchodzą od technicznych wygibasów na rzecz niemal groove/thrashowej młócki, w której blasty są tylko (niekoniecznie potrzebnym) dodatkiem. Panowie kombinują na tyle sposobów, aby polubili ich fani Lamb of God, a nawet Pantera czy… Suicide Silence. Czy to dobrze?
Z punktu widzenia przeciętnego fana metalu, Decapitated Anno Domini 2017 gra z polotem, jakiego próżno szukać u wielu innych ekip, które chcąc nie chcąc wrzucamy do worka "modern metal". Z drugiej strony, wielbiciele psychodelicznej atmosfery połamanego "Organic Hallucinosis" będą zwyczajnie rozczarowani, bo kwartetowi nie chce się ścigać z konkurencją, ani pojedynkować na najbardziej matematyczny motyw w historii współczesnego death metalu. Środek ciężkości pozostał ten sam, bo ściana dźwięku jest nie do przejścia, ale zmieniły się narzędzia potrzebne do jej zbudowania, i tu cała zasługa w nowych członkach zespołu.
Podobnie jak w przypadku pewnego innego dużego polskiego zespołu, Decapitated działa pod dyktando lidera. Takich schemat sprawdza się w wielu kapelach, nie tylko parających się ekstremą (patrz: ostatnie zawirowania wokół Ghost) i choć nie wszyscy muszą o tym wiedzieć, to tak jest. Vogg ma jednak to do siebie, że w przeciwieństwie do innych "generałów", nie tylko dobrze czuje to, co dzieje się w muzyce, ale również dobierając sobie odpowiednich muzyków (egzekutorów) jest w stanie spełnić najbardziej wymagające zachcianki.
Nie inaczej jest w przypadku "Anticult", bowiem bas (Hubert Więcek) i bębny (Mikołaj Łysejko) robią pierwszorzędną robotę, tym bardziej, że panowie niejednokrotnie (w innych grupach) udowadniali, że zarówno nie obca im typowa thrashowa motoryka, co dłubanie w średnich tempach, w których liczą się smaczki i intrygujące akcenty. Właśnie w momentach kiedy dochodzi do "oddechu" i dzieje się mniej, kosztem wysunięcia do przodu niemałych pokładów melodii (solówki!), Decapitated ścina głowy najlepiej, pokazując przy tym, że rozbrat z typowym death metalem to najlepsze co mogło im się przytrafić.
Czy w takim razie Decapitated odrodziło się na nowo i obrało właściwy kierunek? Wielu zarzuca im dość bezpieczne eksplorowanie nowego terytorium, a z powodu wokali Rasty przypisuje band do metalcore’owo/deathcore’owego poletka. Niesłusznie, bo choć ex-krzykacz Ketha cechuje się dość specyficzną barwą, jak najbardziej pasuje do zespołu, uzupełniając atak potężnym rykiem. Po drugie, żaden z poprzednich (skądinąd świetnych) wokalistów Decapitated nie darł się tak wyraźnie. Artykulacja Rasty to jego największa zaleta, gdyż rzadko kiedy zdarza się, aby słuchacz w pełni rozumiał teksty.
Trzecia i ostatnia sprawa, Decapitated obrało kierunek o nazwie przyszłość. W death metalu powiedzieli wystarczająco dużo, aby móc bawić się dźwiękiem. Raz zerkną w stronę Meshuggah czy Fear Factory, innym razem puszczą oko do Whitechapel, ale przede wszystkim, grają po swojemu z zabójczo selektywnym i masywnym brzmieniem. Dodajmy do tego niespożyte pokłady talentu i pietyzm, jaki cechuje lidera i otrzymujemy, nie po raz pierwszy, krążek, o którym jeszcze długo będzie się mówiło. Vogg od lat trzyma kilka asów w rękawie i jednym z nich bez wątpienia jest "Anticult". Przyznam jednak, że nie jest to krążek łatwy, bo jak na ten zespół wybitnie nośny i pozbawiony nieprzewidywalności, co może, ale nie musi być wadą. Jeśli jednak szukasz dobrej chłosty na wakacyjne dni i masz w dupie zdanie krytyków muzycznych, siódmy album ściętych będzie Twoim albumem roku. Po Body Count rzecz jasna.
8/10
Grzegorz Pindor