Nie mam zamiaru odmawiać Vader wkładu w rozwój muzyki ekstremalnej, wręcz przeciwnie, ilekroć mam okazję rozmawiać o tym zespole zawsze go bronię, i jak mniemam, długo zdania nie zmienię.
Twórcy tak epokowych dzieł jak "Black To The Blind" czy "De Profundis", choć nie muszą zasługiwać na wieczne uwielbienie, winni być darzeni szacunkiem. W związku z tym nie wypominam wpadek, nie gloryfikuję okazyjnych wzlotów i nie narzekam na dziwne PR-owe zagrywki. Vadera biorę dokładnie takim, jakim jest i "The Empire" ani mnie nie rozczarowuje, ani nie wprawia w ekstazę. Gdybym był mniej bezkrytyczny pewnie napisałbym, że Generał i spółka nagrali mocno poprawny materiał, ale nie byłbym sobą, gdybym nie chwalił za thrash/heavy metalowe wtręty i "odświeżenie" stylistyki, dzięki wycieczkom w stronę chwalebnej przeszłości.
Jedenasty krążek w dorobku grupy - jeśli w ogóle - zbiera baty za zbyt oczywiste jak na ten band brzmienie, kiepską okładkę czy brzydko mówiąc, typowe mielenie. Nieprawda, bo Vader nawet w słabszej kondycji i tak deklasuje wiele konkurencyjnych zespołów i, mimo wielu roszad w składzie, wciąż prokuruje nie tylko znośne, co miejscami niezwykle błyskotliwe materiały. "The Empire" swoich momentów ma aż nadto, i choć jako całość delikatnie nuży (chwilami dzieje się aż nadto), znakomita większość spośród premierowej dziesiątki zasługuje na to, aby włączyć ją do koncertowej setlisty.
W tym miejscu warto podziękować przede wszystkim dwojącemu się za zestawem Jamesowi, który dodał grupie prawdziwego zastrzyku świeżości. Spośród wszystkich post-docentowych pałkerów, to właśnie młody Brytyjczyk najlepiej sprawdza się w swojej roli, nie umniejszając, zwłaszcza szybkości, Darayowi. Wspomniałem wcześniej o bardziej thrashowym obliczu Vader i to również zasługa najmłodszego z muzyków ojców chrzestnych śmierć metalu. W macierzystym Divine Chaos udowadnia w jakim stylu czuje się najlepiej i niektóre z tych patentów (przynajmniej chciałbym w to wierzyć) przemyca do młócki pod batutą Generała.
A bardziej szczegółowo? O Vader przez moment zwykło się mówić, że im starszy tym lepszy - zwłaszcza jeśli chodzi o wokale - i tutaj nie mam żadnych wątpliwości co do tego, czy Peter jest aby na pewno właściwą osobą za mikrofonem. Niektórzy czepiają się tekstów, wypominają typową dla niego manierę, ale zarówno studyjnie, jak i na żywo nie ma drugiego tak niezmordowanego gardła. Podobnie jak Pająka, jeśli chodzi o solówki. Właśnie w tych dwóch aspektach dopatrywałbym się siły obecnego Vader, a dzięki naprawdę intensywnej, a nawet opętańczej grze Stewarta ("Angels of Steel") możemy wierzyć, że "The Empire" nie jest ostatnim słowem grupy. Może nieco słabszym niż zaskakująco dobre "Tibi Et Igni", ale nadal sprawiającym kupę radochy.
Grzegorz Pindor