W połowie kwietnia sonda kosmiczna Voyager 1 zakończyła obserwację Jowisza, a pod koniec maja do kin wszedł film "Obcy - 8 pasażer Nostromo". Te wydarzenia miały miejsce w 1979 roku. Pomiędzy nimi zadebiutowała kapela Saxon.
W istocie coś kosmicznego zagnieździło się w historii legendy NWOBHM z Barnsley. Saxon nigdy bowiem nie uzyskał przesadnej popularności, choć przecież muzyka zespołu należy do bardzo wpływowych w kontekście rozwoju heavy metalu na całym świecie. Być może mało dziś opłacalna wierność ideałom reprezentowana przez Biffa Byforda i jego ekipę sprawiła, że Saxon nie stał się zespołem, o którym często się dyskutuje, ale jego dziedzictwo będzie inspirować kolejne pokolenia wyznawców heavy metalu. Utwierdza w tym dwudziesty pierwszy album studyjny kapeli zatytułowany bez skrupułów "Battering Ram".
Muzycy formacji na swojej nowej płycie zagrali tak, jakby tworzyli umowny heavymetalowy taran. Materiał rozpisany na nieco powyżej trzy kwadranse stanowi bowiem kolekcję klimatycznych i porywających kawałków, które z jednej strony czerpią sporo z klasycznego okresu kapeli, zaś z drugiej wtaczają nieco (…choć bez przesady) ożywczej świeżości w krwiobieg weteranów gatunku. W ten sposób kompozycja tytułowa wyłania się niemalże jako przewodnik po dotychczasowych nagraniach Saxon - jest to numer osadzony na chwytliwych zagrywkach instrumentalnych, ozdobiony niezłym wielopiętrowym solo gitarowym i niepozbawiony odpowiedniego zadzioru. O tym, że czas upływa nawet dla legend heavy metalu świadczy tu tylko i wyłącznie wokal Biffa Byforda, nieco mniej soczysty niż dawniej, ale za to opierający się na esencjonalnych dla gatunku chórkach. W sumie więc Saxon w utworze "Battering Ram" to kapela, której po prostu nie można nie lubić.
Sympatia do zespołu z Barnsley powinna zresztą narastać wraz z innymi utworami zarejestrowanymi na albumie. Decydują o tym świetnie zagrane, dynamiczne heavymetalowe standardy w stylu następujących po sobie numerów "Hard and Fast", "Eye of the Storm", "Stand Your Ground" i "Top of the World". Utwory te może nie świadczą o jakiejś wybitnej finezji kompozycyjnej Saxon, bo za taką nie można uznać kilku grzmotów wypożyczonych z archiwum lokalnej stacji meteo albo efektów elektronicznych rodem z mistycznego Lyonu, ale konsekwentnie pielęgnują charakterystyczny styl zespołu. Tak oto myślę, że komu heavy metal leży na sercu, temu wymienione kawałki powinny dostarczyć mnóstwo radochy. Jestem też przekonany, że koncertowy set Anglików zostanie rozszerzony właśnie o te najbardziej energetyczne propozycje z "Battering Ram".
Tymczasem gdzieś pomiędzy starym dobrym NWOBHM a jeszcze starszym rock’n’rollem mozna ulokować numer "Destroyer", którego niszczycielska moc polega prawdopodobnie na świetnych wypuszczeniach gitarowych Douga Scarratta. Ów gitarzysta, najmłodszy stażem na pokładzie Saxon, stanowi dziś poważny atut kapeli. Warto przy tej okazji wspomnieć, że brzmienie "Destroyer", jak i całego albumu, charakteryzuje się specyficzną "starością", nawiązaniem do czasów płyt kompaktowych gdzieś z początku lat dziewięćdziesiątych, co zostało wymyślone przez Andy’ego Sneapa. Ceniony w branży producent trafił w punkt, ponieważ "Battering Ram", jak już wspomniałem, uprasza się tu i ówdzie o sentymenty.
Natomiast sporo niewymuszonego ciężaru (…trochę też i mroku) wprowadza "Queen of Hearts" o nad wyraz brudnej sekcji instrumentalnej i posępnych wokalach Biffa Byforda. W pewnego rodzaju osłupienie może wprawić również nieregularna struktura kompozycji, pełna niespodziewanych przejść, zawieszeń nastroju i nietypowych partii gitar. To Saxon, który zechciał przedstawić się w swej najbardziej refleksyjnej odmianie. Zresztą w kompozycji wieńczącej dzieło, trwającej przeszło sześć minut "Kingdom of the Cross", znowu daje się usłyszeć złowieszczość, która przecież na ogół w twórczości Anglików nie występowała. Ten utwór ma również w sobie coś bardzo niespodziewanego - jego struktura, oparta w dużej mierze na wersetach odczytanych przez walijskiego aktora Davida Bowera i tym razem melancholijnych partiach Biffa Byforda, może zaskoczyć nawet najbardziej kreatywnych fanów angielskiego zespołu.
Wokół wcześniej wspominanej przeze mnie świeżości można odnaleźć także kompozycję "The Devil's Footprint" - szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę prolog przeczytany przez wspominanego David Bowera. Pod tym względem Saxon zbliżył się nieco do legendarnego "Aces High" Iron Maiden, choć Bower nie jest przecież Winstonem Churchillem, a sam numer stanowi raczej średniawkę na tle pozostałych utworów umieszczonych na płycie. Na tym tle wyróżnia się także, niestety in minus, "To the End", czyli coś w stylu rozgotowanej ballady, utworu chaotycznego, dodatkowo wykończonego niezręczną solówką gitarową Paula Quinna, która została zagrana jakby od niechcenia, co każdy odbiorca "Battering Ram" z pewnością odnotuje.
W każdym razie słabsze momenty nie dominują na dwudziestym pierwszym albumie Saxon. Jest to bowiem dzieło, które stanowi kolejny gwóźdź do przybicia na tablicy zasług Anglików w zakresie ich długoletniej heavymetalowej twórczości. "Battering Ram" mówi wiele o Saxon, o dziedzictwie zespołu i być może o jego pożegnaniu. Niemniej, zanim jednak rzeczy ostateczne będą miały miejsce - ludzkość wyląduje na Jowiszu jak we snach Arthura C. Clarke’a i Stanleya Kubricka, a Ellen Ripley stanie się jedną z malachitowych pokrak - to Saxon będzie istniał. Na płytach, w komputerach, wokół nielubiących dyskusji fanów heavy metalu. Taki status gwarantuje kapeli m.in. właśnie "Battering Ram".
Konrad Sebastian Morawski