W ostatnich latach Max Cavalera stał się głosicielem kontrowersyjnych opinii, ale to nie przeszkadza mu w pozostawaniu na topie wśród twórców metalu. Dziesiąty album Soulfly tylko to potwierdza.
Krążek zatytułowany "Archangel" nie stanowi bynajmniej podsumowania dotychczasowej dyskografii tej zasłużonej kapeli. Materiał charakteryzuje się dużą brutalnością - zresztą w zgodzie z ostatnimi kierunkami twórczymi Maxa Cavalery - a poza tym jest najkrótszym dziełem w twórczości Soulfly. W podstawowej edycji to zaledwie niewiele ponad trzydzieści sześć minut grania. Ostrego, agresywnego, naładowanego thrashem, a także wpływami death, groove i doom metalu. Tytułowy Archanioł jest wściekły!
Wiele o ciężarze gatunkowym albumu mówi pierwszy utwór udostępniony przed jego premierą, czyli "We Sold Our Souls To Metal", będący być może najszybszym i zarazem najostrzejszym kawałkiem Soulfly, który jednak nie jest pozbawiony charakterystycznych zagrywek świadczących o południowoamerykańskiej tożsamości kapeli. Max Cavalera doskonale wie, w jaki sposób odróżnić swój zespół od innych formacji. W zasadzie każda z kompozycji zawartych na "Archangel" ma w sobie coś bardzo rytualnego. Charakterystyczne zagrywki momentalnie pozwalają rozpoznać, że to Soulfly właśnie rozsadza głośniki. Doskonale w ten klimat wpisuje się najbardziej urozmaicony na płycie utwór tytułowy, a także brutalnie rytualny "Shamash". Trudno też nie wspomnieć o numerach nagranych z zaproszonymi gośćmi, a więc wariacji na temat groove n’ death metalu "Sodomites", z udziałem wokalisty Nails Todda Jonesa, a także niekontrolowanym szaleństwie "Live Life Hard!", w którym zawrzeszczał Matt Young z australijskiego King Parrot.
Podążając śladami "Archangel" można czasem odnieść wrażenie, że chodzi tu niemal wyłącznie o brutalność. Taki łańcuch gitarowych, perkusyjnych i wokalnych piorunów zesłany z niebios, aby przynajmniej na te prawie trzydzieści siedem minut wstrząsnąć metalem. Do konwencji numerów rozgrzanych do czerwoności aspirują przede wszystkim thrash n’ doomowy "Ishtar Rising", podszyty death metalem z czasów "Beneath The Remains" Sepultury utwór "Bethlehem's Blood", złowieszczy i zdradliwy "Titans", a także niemalże grindcore’owe "Deceiver" i "Mother Of Dragons", choć warto dodać, że akurat ten ostatni numer od drugiej minuty wchodzi w klimaty groove metalu opartego na etnicznych pomysłach Maxa Cavalery. Pomijając więc finał kompozycji zamykającej podstawową tracklistę albumu, wymienione numery to przykłady charakteru Soulfly, jakiego dotąd nie można było uświadczyć, jeśli chodzi o poziom wylanej agresji. Niektóre pomysły kapeli mogą więc nie tyle wgniatać w fotel, co zaskakiwać, jeśli weźmiemy pod uwagę szczególnie kilka pierwszych nagrań zespołu z przełomu XX i XXI wieku.
Moim zdaniem warto zainwestować od razu w edycję rozszerzoną płyty. Nie chodzi mi tu oczywiście o cover wielowątkowego utworu "You Suffer" z repertuaru Napalm Death, ale o piekielnie dobry strzał po postacią "Acosador Nocturno" i dziesiąty już instrumentalny hymn Soulfly, będący interesującą klamrą wszystkich biblijnych akcentów zawartych na "Archangel" - a jest ich dużo! Główny autor tekstów, Max Cavalera, ochoczo cytował Biblię, zaprezentował przy tym wizję rewolucji w Królestwie Niebieskim, opowiedział, czym jest lewica Boga Stworzyciela i pozwolił słuchaczom wykazać się refleksją w kwestii znaczeń zawartych w niekiedy bezmyślnie rozdzieranym na strzępy Piśmie Świętym. Ponadto edycja rozszerzona albumu zawiera DVD z zapisem koncertu Soulfly na francuskim festiwalu Hellfest w 2014 roku.
Warto też dodać, że na "Archangel" wystąpił spory zaciąg najbliższej rodziny Cavalery - regularny już perkusista Soulfly, syn Maxa Zyon, ale także Richie, Igor Jr i Roki, a więc kolejni młodzi członkowie jego familii. Dziesiąty album Soulfly promuje jednak przede wszystkim, poza samym Maxem Cavalerą, także świetnego gitarzystę Marca Rizzo i chyba trochę niedocenianego basistę Tony’ego Camposa, którzy odwalili tu kawał dobrej roboty. Materiał płonie, choć może granice ekstremy, jeśli chodzi o Soulfly, zostały przekroczone nieco za bardzo, przynajmniej wobec masowych oczekiwań.
Może więc dziwić, że "Archangel" to pierwszy album Soulfly, który wyprodukował Matt Hyde, czyli człowiek odpowiedzialny m.in. za dobrze przyjęte albumy Children Of Bodom ("Relentless Reckless Forever") i Monster Magnet ("Mastermind"), ale zarazem producent, który nie ma oporów, aby współpracować z prącymi na szkło projektami w stylu No Doubt czy Sum 41. Z tej mieszanki wyszedł jednak album, który wyznacza nowe granice brutalności w twórczości Soulfly, ale też nie zapomina o tożsamości kapeli. To naprawdę porządne dzieło. Nie sądzę przy tym, aby Max Cavalera zbliżył się jakością do kilku ostatnich albumów Sepultury, ale na "Archangel" udowodnił, że jego autorskie pomysły wciąż są warte uwagi.
Konrad Sebastian Morawski