Soulfly

Ritual

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Soulfly
Recenzje
Szymon Kubicki
2018-11-15
Soulfly - Ritual Soulfly - Ritual
Nasza ocena:
8 /10

Jest coś wyjątkowego w tym, jak Max Cavalera ze swoim Soulfly, niezmiennie poruszając się w obrębie tej samej charakterystycznej i znanej wszystkim stylistyki wciąż potrafi wydawać interesujące albumy.

Nie zawsze było tak różowo, kapeli zdarzały się słabsze momenty, zresztą generalnie nie jestem fanem kilku pierwszych krążków formacji, nadmiernie przesiąkniętych patentami z nu-metalowej szuflady. Coś w tym postrzeganiu zmienił jednak ósmy w dyskografii "Enslaved" (2012), na którym Soulfly wyraźnie zbrutalizował brzmienie i jednoznacznie zwrócił się w stronę metalu, choć oczywiście wciąż mocno bujającego. Jak dla mnie, ekipa Maxa mogłaby pójść jeszcze głębiej w death metal, ale choć tak się nie stało, od tego momentu Soulfly trzyma naprawdę wysoką formę. Potwierdza ją płyta numer jedenaście, wydana równe dwie dekady po premierze debiutu i zatytułowana "Ritual". To kolejny krążek, który nie oferując w gruncie rzeczy niczego nowego, ma spore szanse trafić bez pudła nawet do mniej zagorzałych fanów Brazylijczyków, za to ceniących sobie po prostu soczyste, nowocześnie brzmiące metalowe łojenie, które nie aspiruje do wymyślania koła na nowo.

Najbardziej podoba mi się w Soulfly to, że dobiegający 50 Max Cavalera nie łagodnieje, ani nie próbuje wdzięczyć się do słuchaczy lubiących na przykład melodyjne śpiewane refreny. To samo ma zresztą miejsce w Cavalera Conspiracy, którego dwa ostatnie albumy zdecydowanie zasługują na uwagę. Jak bardzo by to określenie nie trąciło wąsem, Max jest metalowcem z krwi i kości, i właśnie w takim graniu czuje się najlepiej, udowadniając to zarówno w duecie z bratem, jak i w parze z własnym synem. Dla Zyona Cavalery „Ritual” to już trzeci album nagrany na pokładzie Soulfly i słychać wyraźnie, że młody bębniarz na dobre zadomowił się w zespole.

Wychodząc od tytułu najnowszego krążka, nie da się nie zauważyć, że zarysowane na poprzednim "Archangel" rytualne wątki (momentami przywodzące na myśl patos tak skutecznie uprawiany przez Behemoth), na "Ritual" przybrały zdecydowanie bardziej swojską dla Soulfly formę. Indiańskie zaśpiewy w stylu pow wow oraz bębny obsługiwane przez kilku zaproszonych gości słychać już na otwarcie materiału, a dalej także w "Blood on the Street", gdzie dodatkowo popis w iście plemiennym klimacie daje Zyon. Tego rodzaju motywy przywołują skojarzenia z "Roots" Sepultury. Wuj Igor Cavalera musi być dumny, słysząc swe wpływy, a przecież Zyonowi niestraszne są także potężne blasty i breakdowny.

Plemienne elementy nie są dla Soulfly nowe, podobnie jak niemal wszystko, co słychać na tym krążku. Na pierwszy plan wybija się świetny, mocny groove oraz firmowe brzmienie gitary Marca Rizzo, bez którego Soulfly byłby zupełnie innym zespołem. Marc ponownie prezentuje całą paletę możliwości, od patentów żywcem przeniesionych z "Chaos A.D." ("Ritual"), przez klasyczne thrashowe zagrywki ("Dead Behind the Eyes"), aż po soczysty death metal ("Under Rapture"), nie zapominając po drodze o wstawkach akustycznych ("Demonized", "Soulfly XI") i licznych solówkach.

Kapeli ponownie udało się uniknąć monotonii, a każdy kawałek przynosi coś nowego. Ciekawie sprawdzają się takie patenty, jak industrialne zakończenie "The Summoning", a zaproszeni goście dodają materiałowi pożądanego kolorytu. Zwłaszcza Ross Dolan z Immolation przenosi "Under Rapture" w czysto deathmetalowe obszary. Na drugim biegunie znalazł się "Feedback!", mówiący o życiu w trasie i nieporzucaniu ideałów, którego pierwsza połowa brzmi, jak Motorhead na dopingu. Album wieńczy kolejny numerowany instrumental - charakterystyczny element każdego albumu Soulfly. Klimatyczny "Soulfly XI" to nie tylko gitara akustyczna, ale również saksofon, który świetnie tutaj pasuje.

Max Cavalera nie tylko więc nie łagodnieje, ale wciąż walczy o nowe i świeże pomysły. Z pewnością nie przynoszą one rewolucji w stylistyce Soulfly, ale bez dwóch zdań sprawiają, że wciąż warto sięgać po nowe albumy formacji. „Ritual” to niespełna 45 minut porządnego metalowego grania. Tylko tyle i aż tyle.