Trzeci studyjny album tech deathmetalowej sensacji Arsis, niefortunnie, przeszedł w Polsce bez echa. Co więcej, amerykańska horda na początku cieszyła się popularnością praktycznie wyłącznie na terenie własnego kraju.
Jest to kompletnie niezrozumiałe, zwłaszcza, że na tle wielu innych zespołów stawiających na doskonałe zdolności instrumentalne muzyków, ich wizja śmierć metalu, bardzo bliska ostatnich dokonań Death, była i jest czymś, czego na "scenie" potrzeba.
Na "We Are The Nightmare" składa się dziesięć konkretnych strzałów między oczy. Zwolennicy tego typu grania z czasem przekreślili zespół ze względu na zbytnie babranie się w melodyjnym sosie, co zwróciło zespół bardziej w stronę progresywnego, nowoczesnego metalu niż popularnej na terenie USA młócki napędzanej kanonadami blastów. W pierwszym okresie działalności muzycy Arsis często stawiali na taką formę ekspresji, czego dowodem jest znaczna część utworów tworzących krążek. Na całe szczęście, dokładanie do pieca blastami jest wzmocnieniem i tak agresywnej muzyki, w której dzieje się więcej niż na 90% płyt polskich zespołów (w tym tych "tech"). Zresztą, akurat ten element w pewnym sensie jest wykładnią death metalu, choć i bez tego da się grać z impetem tsunami. Wystarczy posłuchać takiego "Sightless Wisdom" by zrozumieć o co mi chodzi.
Kwartet z Virginii miał wiele szczęścia, gdyż ich mocno szwedzki materiał spodobał się włodarzom Nuclear Blast, którzy następnie zaproponowali Arsis umowę. Podpis na cyrografie złożono niemal natychmiast, a Stary Kontynent wkrótce miał zostać oczarowany następną dużą rzeczą ze Stanów. Komercyjny aspekt Arsis niestety nie miał racji bytu, ale panowie, mimo wielu przeciwności losu i coraz dziwniejszych lineupów tras, odnaleźli się po drugiej stronie oceanu i regularnie walczą o to, aby na terytoriach mocno zdominowanych między innymi przez metalcore, krzewić death metal.
Bez popity łykam death metal w takiej postaci, jaką Arsis zaprezentował 7 lat temu i sugeruję, aby wrócić do tego krążka. Okazja jest przednia, bo katowicka oficyna Metal Mind wznowiła to wydawnictwo, (jak i wiele innych z katalogu Nuclear Blast) za stosunkowo niewielkie pieniądze. Tym razem nikt nie ingerował w brzmienie, więc rezultat prac Zeussa w studio nadal cieszy uszy.
Naturalne ciepłe brzmienie, doskonały balans pomiędzy instrumentami i perfekcyjnie wysunięta w miksie sekcja rytmiczna stanowią o sile tego wydawnictwa. Nie żeby jego główna treść, czyli sama muzyka z naciskiem na popisy gitarzystów nie stanowiła "clue" "We Are The Nightmare", ale gdyby ubrać to wszystko w zupełnie inny sound, na przykład, bliższy Psycroptic lub The Amenta, pewnie nie byłbym skory do wystawienia tak wysokiej noty. Z perspektywy czasu żałuję, że Darren Cesca nie dostał szansy kontynuowania przygody z zespołem, gdyż bez dwóch zdań jest jednym z najlepszych w całej technicznej zabawie. Żaden z jego następców nie grał z tak chirurgiczną precyzją przy zachowaniu naprawdę wyczuwalnego feelingu. Rzecz rzadko spotykana wśród perkusistów tech deathmetalowych kapel, zwłaszcza że w znakomitej większości tego typu zespołów stawia się na granie "byle do przodu, jak najszybciej".
O perkusiście po "We Are The Nightmare" słuch zaginął, czego nie można powiedzieć o samym zespole. Pomimo nieprawdopodobnej ilości zmian personalnych podyktowanych między innymi "rozkradaniem" muzyków przez inne kapele (od Arch Enemy po The Black Dahlia Murder) grupa nadal robi swoje. Ten album, pożegnalny dla trzech czwartych zespołu, pozostaje jedną z najlepszych rzeczy w gatunku. Pełną wyśmienitych solówek Ryana Knighta, czasem zaskakujących wokaliz lidera Jamesa Malone’a, a przede wszystkim dobrej muzyki, która broni się do dziś.
Grzegorz "Chain" Pindor