Biada temu, kto wrzuci Tsimę do stricte post-rockowego worka. Bolesławska załoga może i ma punkty wspólne z "najbardziej bzyczącym" podgatunkiem muzyki, ale więcej tutaj metalu, i to rodem z płyt "klimatów" a’la Katatonia, niż skrupulatnego budowania muzycznych pejzaży.
Jednakowoż, z każdym odsłuchem dochodzę do wniosku, iż przyszywanie kwartetowi jednej, konkretnej łatki, jest krzywdzące i nie fair w stosunku do innych tego typu grup.
Najprościej rzecz ujmując, Tsima w swoich niemal czterdziestu minutach pokazuje pełne spektrum rockowo/metalowych inspiracji, mających jeden wspólny progresywny mianownik. Panowie dbają o melodię, gitarowy pazur i ciężar przypominający dokonania choćby naszego Obscure Sphinx. Gdzieś po drodze podają rękę poznańskiemu The Throne i zbijają piątkę z Merkabah. Nie lękajcie się, dolnośląscy muzycy dbają o własną tożsamość kreując się (słusznie) na mistrzów dbałości o ciągłość utworu. "Shatter" nie pozostawia złudzeń co do profesjonalizmu młodej ekipy, której w roli producenta i realizatora towarzyszył Piotr Gruenpeter z Satanic Audio. Gardło Thaw siedzące za stołem mikserskim wyciągnęło z Tsimy głębię, moc, a przede wszystkim, pożądaną przez wszystkich słuchaczy świeżość.
Następca ciepło przyjętego "Juniper" ma jednak swoje wady. Panowie trochę niepotrzebnie prokurują utwory dłuższe niż sześć minut. Co prawda, są tylko dwa ale przyjęcie ich za pierwszym podejściem niemal graniczy z cudem. Sześć minut, do których starają się nas przyzwyczaić to wystarczająco dużo czasu aby opowiedzieć swoją historię. W tym wypadku bez słów, i za pomocą raptem czterech instrumentów. Druga sprawa to trochę zachowawcze poruszanie się po meandrach wszystkiego co post i prog. Młodzieńcze szaleństwo w przypadku Tsima zastępuje pieczołowita dbałość o szczegóły. Rzecz, która niewątpliwie zaprocentuje w przyszłości. Na chwilę obecna, obniżająca jednak ogólną notę.
Grzegorz "Chain" Pindor