Gdybym mógł swobodnie przeklinać na łamach naszego serwisu, poniższy tekst zakończyłbym po pierwszym akapicie, wystawiając rekordowo niską notę.
Zwyczajnie chciałbym zapomnieć o tym albumie, zresztą jak i o poprzednim "dziele" All That Remains, niegdyś jednego z najfajniejszych metalcore’owych zespołów, który chcąc nie chcąc dołożył do historii tego nurtu swoją cegiełkę.
Grupa ze Springiefld w stanie Massachusetts trzy lata temu dokonała ostatecznej zmiany własnego stylu, przechodząc na stronę radiowej mocy. Ów proceder rozpoczął się na wydanym w 2010 roku "For We Are Many", krążku który zdradzał pewne niezbyt przyjemne ciągoty. Wtedy jeszcze panowie i pani potrafili dołożyć do pieca, więc liczyłem na to, że to jednorazowy wybryk. Niestety, następca owego krążka "A War You Cannot Win" zgasił nadzieję na metalowe łojenie. Dziś, kiedy Philip Labonte stał się telewizyjnym komentatorem sytuacji na Bliskim Wschodzie, jawnie manifestując swój patriotyzm, przy okazji w nie mniej oczywisty sposób demonstrując swoje uwielbienie do mniej agresywnych form muzycznych, kwintet - jak wyraźnie słuchać - nie pogubił się. Podopieczni Razor & Tie Records po prostu kompletnie zatracili zdolność pisania metalowych utworów. Już nawet nie chodzi o quasi-mainstreamowy charakter, który jest rzeczą oczywistą w metalcorze pełnym nośnych refrenów. Tych przecież nigdy nie brakowało, ale żeby tak znacząco odciąć się od swoich korzeni. Szok, a przy okazji, grupa pokazuje, że ma wielkie jaja…
Członkowie metalcore’owej ikony sprzed lat w wywiadach nie odżegnują się od swoich radiowych ciągot. I choć jak sami twierdzą, celowo nie nagrali utworów z kategorii "radio-friendly" sukces w rozgłośniach nadal jest czymś do czego dążą. Żeby nie być gołosłownym wystarczy posłuchać trzech pierwszych utworów na krążku, a podobnych jest więcej. To zaś, co przed laty stanowiło o sile zespołu (a wbrew pozorom nie jest to samo gardło niedoszłego wokalisty Killswitch Engage), czyli wściekłość i piekielny groove, są potraktowane - według mnie - po macoszemu. Niby mamy tutaj szybkie strzały między oczy jak trącące "Two Weeks" "Bite My Tongue" , czy najbrutalniejszy na krążku, a zarazem mocno zróżnicowany pod względem nastroju "Fiat Empire". LaBonte drze się jak za czasów "Overcome", a gitarzyści raczą nas wybornymi solówkami. Niby przez moment wszystko jest ok., ale... im dalej tym gorzej, bo tak naprawdę, "The Order Of Things" to bardzo przeciętne metalcore’owe wydawnictwo, które nie broni się ani sterylnym brzmieniem, genialnym śpiewem LaBonte, czy wreszcie, zróżnicowaniem materiału, co przecież winno stanowić o dojrzałości zespołu.
Nie udało się. Wątpię w komercyjny sukces Razor & Tie przy tym wydawnictwie, i szczerze mówiąc, o All That Remains pragnę zapomnieć. Wielu do tej pory dało sobie spokój z graniem. Czas i na nich.
Grzegorz "Chain" Pindor