Dwa lata temu narzekałem na opieszałość Call of The Void, zespołu posiadającego potencjał, ale trochę błądzącego we mgle.
Można było wówczas odnieść wrażenie, że nierozgarnięte małolaty chcą wymyślić koło na nowo, niż postarać się o ukierunkowanie własnego "ja". Dzisiaj sprawa ma się diametralnie inaczej. Nie trzeba szczególnie zagłębiać się w "Ageless" w poszukiwaniu różnic, by stwierdzić, że grupa wraca ze świadomością własnych możliwości.
Trudno opanować emocje, gdy widzi się, że nadzieje znajdują swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przekombinowanie pierwszego materiału wzbudziło we mnie negatywne odczucia, ale też o tragedii nie było mowy. Teraz agresja zespołu rozładowana jest w prostszej formie, ale za to z wykorzystaniem ciekawszych pomysłów. Takie "Truth In Bone" można nucić jeszcze długo po zakończeniu odsłuchu. Albo na przykład "R.I.S" z charakterystycznym riffem lub "I" o psychodelicznym początku. Każdy kawałek ma swój niepowtarzalny motyw przewodni, łatwo przychodzący na myśl już po samym przeczytaniu jego tytułu.
No i brzmienie, obok którego nie da się przejść obojętnie - surowość i odrobina brudu zrobiły swoje. Również atmosfera wydaje się bardziej ponura, samo rozpoczęcie "Old Hate" budzi podziw, ale i trochę przeraża. I o to właśnie chodziło, o szczerość niezbędną w gatunkach oscylujących wokół grind/hardcore/sludge. Materiał jest chwytliwy, wpada w ucho, rozbudza wyobraźnię i pozostaję w pamięci. Minimum środków, maksimum wyrazu - Call Of The Void opracowało tę złotą regułę.
Pamiętam po debiutanckim albumie Amerykanów, zastanawiałem się, czy rzeczywiście potrzeba kolejnej kapeli, która lubi wymieszać grindcore ze sludgem, a czasem i black metalem. Na pewno potrzeba zespołu wyróżniającego się, a teraz już wiem, że to właśnie o Call Of The Void chodziło.
Adam Piętak