W tym roku nie szczędzę dobrych słów dla krajowych zespołów. Czy to Scylla, Materia, Fireball, Dust N Brush, czy - nareszcie! - Paulo Sergio - wszystkie te formacje, choć obracają się w około metalcore’owej stylistyce, zasługują na pochwały.
Pochwały za wytrwałość, klasowy materiał i zaskakująco wysoki poziom. Czasem nawet wykraczający poza standardowe ujadanie "jak na Polskę". "Phases" to druga EP w karierze bydgoskiej formacji i niewątpliwie potężny krok naprzód, nie tylko dla nich samych, ale dla naszej sceny w ogóle. Długo czekaliśmy na grupę, która wreszcie zaprezentuje na polskiej ziemi na pół-djentowe na pół-deathcore’owe granie. Owszem, z matematyką i podawaniem ręki Meshuggah do czynienia mieli już Cruentus, Afekth, a ostatnio po słowie z takim graniem są młodzi i docenieni poza polską panowie z Disperse, ale w tak brutalnej a zarazem progresywnej formie, żaden z powyższych zespołów nie raczył się pokazać.
"Phases", na moje ucho oczywiście, powinno przypaść do gustu zwolennikom przede wszystkim amerykańskiego The Contortionist. Jedna z ulubionych formacji gitarzysty i jednego z mózgów zespołu, Andrzeja Czabańskiego, miała lub też nadal ma, niebagatelny wpływ na to, jak panowie grają i brzmią. Dokoptowanie do składu nowego, co najmniej bardzo sprawnego i dobrze czującego ten klimat perkusisty tylko wzmaga to wrażenie, a produkcja wydawnictwa idealnie koresponduje z jego muzyczną zawartością. Wręcz, nie wyobrażam sobie innego soundu Paulo Sergio Anno Domini 2013, mimo iż spodziewałem się, że panowie zamiast poszukiwać własnej tożsamości w mocno wyeksploatowanym djentowym łojenu w roli głównej, spróbują rozwinąć styl z pierwszej EP i brnąć w formułę znaną z nagrań For The Fallen Dreams.
Stał się jednak cud i bydgoszczanie przytomnie atakują słuchaczy graniem ciekawszym, złożonym, wielotematycznym, a wbrew pozorom, wielokrotnie bardziej koncertowym od starego materiału. Pytanie tylko, kto i czy w ogóle będzie w stanie zadbać o dobre nagłośnienie bydgoszczan na koncertach? Jeśli się taki znajdzie - brawo. Jest nad czym siedzieć - zwłaszcza nad gitarami (swoją drogą, co za sweepy!). Niestety, materiał ma jedną zasadniczą i częstą dla tego nurtu wadę. Djentowa młócka na siedem lub osiem strun lubi się cholernie powtarzać i słychać to na "Phases". Panowie mają pomysły, jest wizja w którą stronę podążać, apetyt słuchaczy został rozbudzony, ale EP-ka na dłuższą metę - a paradoksalnie jest to bardzo krótkie wydawnictwo - razi monotonią.
Mam nadzieję, że nie każą zbyt długo czekać na longa. Co więcej, liczę na to, że stojący za mikrofonem Bartosz poprawi się i choć spróbuje urozmaicić swoje partie, a czego najzwyczajniej w świecie pragnę, to wybicia się Paulo Sergio poza nasz smutny i zmęczony death metalem i studentcorem naród.
Grzegorz "Chain" Pindor