Natarcie polskiej muzyki progresywnej trwa, bowiem w ciągu kolejnych trzech miesięcy rodzime zespoły serwują płyty, którym absolutnie i bezsprzecznie należy się miejsce w światowej czołówce gatunku.
W grudniu na półkach zagościło porywające wydawnictwo grupy Retrospective - "Lost In Perception"; styczniem zawładnęła premiera "Shrine Of The New Generation Slaves" spod skrzydeł Riverside; luty natomiast niepodważalnie należeć będzie do warszawskiego Votum i ich trzeciego krążka "Harvest Moon".
Należy się cieszyć tym bardziej, że na najnowszym krążku kapela popisuje się już w pełni dojrzałym i wypracowanym stylem, połączyła bowiem wszystkie najlepsze cechy z debiutanckiego "Time Must Have a Stop" (2009) i bardziej wyciszonego "Metafiction" (2011), tworząc przy tym mieszankę muzyki świetnie skomponowanej, z mocą zagranej i przede wszystkim doskonale wyważonej. Na "Harvest Moon", Votum niczym Opeth rewelacyjnie operuje kontrastami, fragmenty heavy metalowe przeplatają się tu z motywami spokojnymi, gościnny growling wzbogaca wokale liryczne, a muzyka atmosferyczna, nastrojowa, oparta na symfonicznych klawiszach i cichej gitarze przeradza się w potężną riffową burzę. Utwory co rusz zmieniają charakter, zaskakują bogactwem motywów i pomysłów - a najlepsze, że te wszystkie zmiany nastrojów współgrają ze sobą, budując wyśmienitą, kompletną całość, jest to tym istotniejsze, że "Harvest Moon" to przecież, tradycyjnie u Votum, album koncepcyjny.
Nie ma tu wprawdzie rzeczy, których progresywny metal już swoim słuchaczom nie serwował w tej czy innej formie, ale nierozsądnie byłoby od Votum wymagać redefinicji gatunku. Zamiast tego grupa oddaje w ręce słuchaczy siedemdziesiąt minut charakternego grania na równym, wysokim poziomie. Są tu chwytające za serce ballady, jak "Bruises" (gdzie partiami Votum ładnie gra zarówno pianinem jak i ciszą) i akustyczny "Numb", metalowe "Cobwebs", "Dead Ringer" czy rewelacyjna, trochę toolowa "Coda", świetnie rozkręcający się "Steps in The Gloom", łączące w sobie gitarowy ciężar i akustyczną balladę "First Felt Pain". I oczywiście, da się tu dosłyszeć pewne inspiracje zarówno Dream Theater, Porcupine Tree (szczególnie przepuszczanie wokalu przez efekt) czy wreszcie i naszym Riverside (początek "Dead Ringer" przypomina "02 Panic Room", a w "Ember Night" Maciej Kosiński śpiewa trochę jak Mariusz Duda) - ale wszystkie te delikatne nawiązania zostały zaadoptowane w sposób tak umiejętny, że wciąż słychać tu przede wszystkim styl Votum. Istotne też, że zespół wydaje się komponować jako kolektyw, bo wirtuozeria wprawdzie jest, ale dostosowana do poszczególnych kompozycji, tak, że żaden z muzyków nie dominuje nad ogólną konstrukcją utworu. Nie ma tu też bezmyślnego, instrumentalnego kuglarstwa jak to się nader często w progresywnym metalu zdarza - szczególnie u tych, którzy aspirują do miana nowego Dream Theater.
Votum więc po prawie czterech latach ciszy powrócili z albumem, który w pełni zasługuje na światowe uznanie i podejrzewam, że dość szybko zachodnia prasa "Harvest Moon" doceni - nie jest to wprawdzie dzieło z aspiracjami do płyty roku, ale niejeden ranking ją w typach uwzględni. Powrót to dojrzały, świetnie skomponowany i rewelacyjnie zagrany. Pozostaje więc słuchać i cieszyć się, że po raz kolejny polska kapela wspina się na tak wysoki poziom, a mimochodem przypominam, że już niedługo premiera "Private Ghetto", trzeciego krążka grupy Animations. Oby równie udanego jak ten od Votum.
Grzegorz Bryk