Sprawdza się prawda, że stara miłość nie rdzewieje.
Al Di Meola pokonał przecież olbrzymią drogę od Return to Forever , przez trio z Paco de Lucía i Johnem McLaughlinem na spektakularnej karierze solowej i przynależności do panteonu gitarowych bogów kończąc. A mimo wszystko Meola wrócił tam gdzie wszystko się dla niego zaczęło. Do Beatlesów.
Czwórka z Liverpoolu nieprzerwanie inspiruje kolejne pokolenia, a miała również olbrzymi wpływ na samego Meolę, bo jak sam wspomina „to dzięki nim sięgnąłem po gitarę, a ich twórczość była głównym impulsem, który sprawił, że zainteresowałem się muzyką”. Tej miłości do prostych i pięknych melodii Lennona i McCartneya dał zresztą wyraz już przed paroma laty, gdy ukazała się płyta „All Your Life” (2013) - wypełniona coverami i zarazem będąca hołdem dla artystycznej spuścizny The Beatles. „Across The Universe” to więc już drugi album poświęcony dumie Wielkiej Brytanii.
Na niedosyt tematów do opracowania Meola nie mógł przecież narzekać, bo właściwie wszystko czego dotknęli Beatlesi zamieniało się w czyste złoto. Nie da się więc nie słuchać „Across the Universe” ze sporą dozą przyjemności, odnoszę jednak wrażenie, że nie jest to tak do końca zasługa Meoli, a po prostu nieśmiertelnych i od razu wpadających w ucho melodii, które w większości wszyscy doskonale znamy.
Oczywiście trudno nie zachwycić się przy interpretacji choćby „Norwegian Wood”, prostej pioseneczki, która pod palcami Ala nie dość, że wydłużyła się dwukrotnie, to pięknie pociągnęła i rozbudowała banalny temat tworząc iście wirtuozerską instrumentalnie ucztę. Cudnie sączą się te fragmenty, gdzie Meola użył gitary elektrycznej, delikatnej i pieszczącej wręcz uszy: „Here Comes The Sun” czy „Golden Slumbers”. Strzałem w dziesiątkę było też zaproszenie trębacza Randy’ego Brecknera do „I'll Follow the Sun”, które nabrało posmaku jak u Chucka Mangione.
Z drugiej jednak strony takie „Yesterday” opracowano zbyt banalnie – jedna gitara gra tło, druga snuje linię melodyczną, w tym przypadku prostota nie zadziałała. Oczywiście utworu wciąż słucha się doskonale, ale jednak od Meoli można było oczekiwać więcej. „Strawberry Fields Forever” straciło moc, a „Hey Jude” zostało zdecydowanie przekombinowane, tracąc cały urok oryginału. Bywa więc tak, że czegoś w tych aranżacjach brakuje, a czasem jest i tak, że bronią się wyłącznie znanym motywem, co jest w większej części zasługą słynnych oryginałów niż samego Ala.
Oczywiście instrumentalnie, poza kilkoma banalikami, album stoi na wysokim poziomie. Całość brzmi świetnie i jazzuje niezwykle ciepłymi barwami. Bardzo często czuć w tej muzyce wpływy flamenco, czuć Hiszpanię. Gdzieś tam tła maluje akordeon („Julia”). Pomimo istotnych występów gitary elektrycznej materiał zdaje się mieć jednak charakter mocno akustyczny, to również za sprawą instrumentarium – pojawia się tu klaskanie, tabla czy marakasy, a Meola gra najwięcej na gitarze flamenco (Conde Hermanos) i akustycznym Martinie D18.
Rzecz przede wszystkim w tym, że to kawałki The Beatles, a Beatlesów coverował praktycznie każdy. Nierzadko dużo lepiej niż Meola zarówno w kwestii aranżacji, jak i samej techniki. Wystarczy wklepać hasło w Internet, gdzie pełno jest genialnych samouków grających do kamery internetowej. Słucha się więc „Across the Universe” bardzo przyjemnie, można się przy tej muzyce rozpłynąć, jest to bez wątpienia hołd godny Beatlesów, ale pozostaje jakiś bliżej niesprecyzowany niedosyt. Ach, no i bardzo miła interpretacja okładki „Rock 'n' Roll” Johna Lennona.