Przewidywany przeze mnie scenariusz na ten rok w dziedzinie szeroko pojętej elektroniki wyglądał następująco: najpierw nie wydarzy się nic godnego uwagi, później zaś pojawi się Ulver i pozamiata nowym materiałem. No, a później się zobaczy.
Tymczasem, wypadki potoczyły się zupełnie inaczej. Co najmniej niespodziewanie niejaki Semiomime opanował mój odtwarzacz i nawet Norwegowie posłusznie zajęli miejsca w kolejce. Co zrobić, wygląda na to, że jeszcze poczekają.
Semiomime to szyld, za którym kryje się Noel Wessels, bardziej znany ze swego udziału w The Outside Agency oraz solowej działalności jako DJ Hidden. Mocno enigmatyczny to projekt, bo po raz pierwszy zaznaczył swą obecność na jednej z kompilacji jakieś osiem lat temu. Tymczasem, "From Memory", który miał premierę pod koniec lutego tego roku, to pełnometrażowy debiut, który sama wytwórnia opisuje jako ’nieco inny’. I tak jest w istocie, bowiem wszystkie wymienione wcześniej nazwy w bardzo ograniczonym stopniu przydają się do przybliżenia zawartości krążka.
To przede wszystkim materiał o wiele spokojniejszy i stonowany, który bez wątpienia nadaje się do wrzucenia do szuflady z etykietą 'downtempo'; co więcej, spokojnie można również powiedzieć, że Semiomime rozwija bardziej kontemplacyjną, ilustracyjną stronę twórczości DJ Hidden. Zdarzały się tam tego typu elementy, ale recenzowany album składa się z nich w całości. Skojarzenie nasuwa się samo - soundtrack. Trudno mieć tu jakiekolwiek wątpliwości, "From Memory" to po prostu soundtrack, nawet jeśli film, do którego został stworzony, nigdy nie powstanie. Wiem, że nie pierwszy to krążek, którego zawartość określa się w ten właśnie sposób, ale naprawdę rzadko kiedy taki opis tak idealnie współgra z muzyką.
Wessels podzielił ten kolosalny 75-minutowy materiał na trzy części, różniące się charakterem. Początkowe dźwięki to odgłosy miasta, szum ulic i strzępów rozmów; po pewnym czasie utwór odpływa w inne rejony, słychać ćwierkanie ptaków, a klawisze zaczynają plumkać niczym wiosenna mżawka. Po paru minutach pojawia się pewien element niepokoju, mrocznej tajemnicy, który rozwijany jest w środkowej części płyty. Sporo tu zmian nastrojów, od niemal ambientowego minimalizmu do fragmentów z drum’n’bassowym beatem. Jeszcze dalej dostajemy świetny "Parade", z niespodziewanym, znakomitym wykorzystaniem orkiestrowych aranżacji, który poprzedza fortepianową miniaturkę "Remembering". I już tylko kolejny, minimalistyczny "Pan’s Alcove" dzieli słuchacza od części trzeciej - żywej i barwnej, z prawdziwą perełką w postaci "The Equisites", a zarazem, paradoksalnie, ascetycznej i bardzo dalekiej od bombastycznej tandety typowych, nijakich soundtracków.
Nie słuchajcie tej płyty podczas zmywania naczyń, czy przeglądania gazety. Zgaście światło, ułóżcie się wygodnie na sofie, zamknijcie oczy i odpłyńcie w świat Semiomime. Zróbcie to nawet, jeśli wciąż jesteście zaganiani, nie macie na nic czasu, a obowiązki związane z domem, pracą czy szkołą ciągle skutecznie nie pozwalają wam się odprężyć. Zostawcie to wszystko gdzieś daleko i posłuchajcie tej płyty. Będziecie poruszeni i zachwyceni jej autentycznym pięknem. Ale uwaga, to może uzależnić.
Szymon Kubicki