Przyznam, że nie byłem i nie jestem specjalnym miłośnikiem muzyki elektronicznej.
Zapoznałem się z miksem elektroniki i rockowego grania m.in. na płycie Korna "The Path of Totality", klasyczne synth-popowe dokonania z lat '80 również nie są mi obce, ale w muzykę elektroniczną we współczesnej formie nie wsłuchiwałem się już dokładnie. Wraz z "Alert" grupy Red Storm mam okazję trochę ten brak nadrobić.
Red Storm tworzy dwójka muzyków znana wcześniej z Desdemony, tworzącej dźwięki w bardziej gotyckim stylu - wokalista Agnieszka Leśna i Szymon Świerczewski (tutaj w roli gitarzysty, a nie basisty). Skład uzupełniają Jarosław Malicki i Hubert Heyn. W tym roku kwartet wydał swoją debiutancką płytę "Alert", która, co ciekawe, ukazała się nakładem zagranicznej wytwórni, ponieważ krajowe zwyczajnie nie były materiałem zainteresowane.
"Alert" to dziesięć utworów utrzymanych w stylistyce electro-popowej i rockowej. "Control", otwierający całość, to spora dawka energetycznego i mocnego uderzenia, przy którym głowa sama rytmicznie porusza się w górę i w dół. "Love is Pain" swoją dynamiką i chwytliwością zostaje w pamięci jeszcze na długo po skończeniu odsłuchiwania albumu. "Famous" z intrem, którego nie powstydziłby się choćby DragonForce, to w sumie najbardziej przystępny utwór na albumie, w warstwie tekstowej poruszający temat ciemnych stron show-biznesu. Kawałek ma jeszcze bardzie chwytliwy refren niż jego poprzednik, a słowa "I’m gonna have your freaky style" nucę sobie pod nosem pisząc właśnie tą recenzję.
Równie chwytliwy jest nieco funkujący "Mood", który doskonale sprawdzi się na imprezach. Ktoś pamięta New Order? Na pewno, przynajmniej ich nieśmiertelny hit "Blue Monday", którego echa słychać w "Anymore". Z kolei "High" i "Lovely" to kawałki zahaczające o electro, które są dla mnie nieco zbyt monotonne, dlatego po kilku przesłuchaniach zacząłem je po prostu pomijać przy przesłuchiwaniu całości. Oprócz dużej dawki energii i chwytliwości znajdują się na "Alert" także utwory nieco patetyczne czy nostalgiczne - choćby wolny, posępny i stopniowo rozkręcający się "Everything", albo balladka "The One", która buja przyjemnie i ciekawie urozmaica cały materiał
Podsumowując, rewolucji nie ma, całość jest bardzo solidna i myślę, że to początek bardzo udanej współpracy. Na wstępie wspomniałem, ze miłośnikiem muzyki elektronicznej nie byłem i nie jestem. Jednak to właśnie takie zespoły jak Red Storm, sprawnie łączące gatunki i umiejętnie unikające nudy i monotonii, mogą sprawić, że z czasem przekonam się do podobnych dźwieków jeszcze bardziej.
Szymon Pęczalski