Choć zapewne mało kto widziałby Landretha w panteonie gitarowych bogów, to amerykański muzyk zdążył zaskarbić sobie szacunek choćby Johna Mayalla, w którego zespole grał, czy Erica Claptona – Slowhand uznaje Sonny’ego za jednego z najbardziej zaawansowanych technicznie gitarzystów na świecie.
Zresztą rzadko który instrumentalista potrafił stworzyć tak charakterystyczny styl gry jak Sonny Landreth. Nazywa się go „The King of Slydeco”, przy czym „slydeco” to neologizm odnoszący się do dwóch pojęć: techniki slide i zydeco - stylu muzycznego z Luizjany. Landreth rurkę slide nasuwa na najmniejszy palec, dzięki czemu reszta dłoni może bez problemu spacerować po gryfie, a na kciuk zakłada piórko, co pozwala na szybkie przejścia pomiędzy grą opuszkami a kostką.
Na najnowszym, czternastym albumie Landreth do Luizjany zabiera nas znowu nie tak często, zazwyczaj w kawałkach akustycznych: w tytułowym, przesiąkniętym estetyką muzyki drogi „Blacktrop Run”, w nawiązującym delikatnie do estetyki i brzmienia Marka Knopflera i Dire Straits, instrumentalnym „Lover Dance With Me”, skocznym, delikatnie festyniarskim country „Mule” i pogodnym bluesiku „Don’t Ask Me”. Zydeco nie jest więc tu stylistyką jakoś specjalnie dominującą.
Dużo ciekawiej wypadają trochę inne rejony muzycznych inspiracji. Przede wszystkim świetny, nieco chropowaty blues „Groovy Goddess” z porywającymi solówkami slide; napędzany rytmami flamenco „Beyond Borders” (ponoć pierwotnie napisany dla Carlosa Santany na album „From the Reach” z 2008 roku, krążka nagranego w asyście wielkich gitarzystów, m.in. Knopflera, Claptona, Robbena Forda czy Vince’a Gilla) czy nakręcany świetnym groove’owym rytmem „Somebody Gotta Make a Move” – ogólnie sekcja współpracujących z Landrethem od lat basisty Davida Ransona i perkusisty Briana Brignaca wypada na „Blacktop Run” niezwykle przekonująco. Niemniej interesujący jest łączący country z bluesem „The Wilds of Wonder” czy wieńcząca album ballada „Something Grand”, po raz kolejny bliska ostatnim dokonaniom Marka Knopflera, który tak jak Sonny Landreth czerpie z brzmień amerykańskiego folku.
To co najciekawsze na nowej płycie Sonny’ego Landretha to ponownie techniczna biegłość i warsztat muzyka - te niezwykle płynne przejścia albo granie na raz palcami, slide i kostką. Momentami aż ciężko uwierzyć, że wszystko to jest dziełem jednego muzyka, tym bardziej, że solówki zawsze są pięknie podładowane energią i przykuwają uwagę i to bez względu czy na gitarach akustycznych czy elektrycznych. Dużo dobroci i kolorów władował w kompozycje klawiszowiec Steve Conn na swoim Hammond B-3 i elektrycznym pianinie Wurlitzer.
Sonny Landreth ostatnio coraz mocniej zaznacza swój udział w bluesowym świecie. „Recorded Live In Lafayette” z 2017 roku był nominowany do nagrody Grammy, a „Bound by the Blues” (2015) do Blues Music Awards. „Blacktop Run” to kolejna solidna pozycja od genialnego gitarzysty. Album, który może nie jest jakoś wybitnie oszałamiający czy porywający, ale słucha się doskonale i te 35 minut będzie czystą frajdą dla lubiących blues, amerykański folk, country i zydeco.