Pierwszym skojarzeniem, jakie przychodzi do głowy, kiedy pada określenie "technika slide" jest widok muzyka "ślizgającego" po strunach gitary rurką założoną na palec. W przypadku Sonny Landretha ten opis jest zbyt uproszczony.
Rurka na małym palcu pozwala mu na mieszanie dźwięków "czystych" ze slidem. Landreth szarpie struny wszystkimi palcami prawej ręki (w tym i metalowym pazurem założonym na kciuk) niezwykle płynnie potrafi przechodzić między grą kostką i palcami. Tyle ja widzę. Pewnie adepci sztuki gitarowej, uważnie obserwując go podczas gry, dostrzegą więcej. Jako laik w tej materii delektuję się tym co słyszę, bez zbytniego wnikania w szczegóły jak on to robi. Oglądanie Landretha podczas występu na żywo nieodmiennie wzbudza mój zachwyt, podziw i uznanie. Często mam wrażenie, jakby grał nie jeden, a co najmniej dwóch gitarzystów. Sonny Landreth technikę slide wzniósł na wyżyny gitarowej sztuki.
Poprzednia płyta sprzed trzech lat, "Elemental Journey", była czysto instrumentalna, bogato zaaranżowana (duża sekcja smyczkowa, instrumenty klawiszowe, stalowe bębny), wypełniona mieszanką bluesa, jazzu, zydeco a nawet reggae. Tym razem jest nieco inaczej - skromnie, bo zagrane w trio i jednorodnie stylistycznie, gdyż króluje blues.
Repertuar płyty to mieszanka kompozycji własnych i klasyków. Wprost z elementarza bluesmana pochodzą takie utwory jak "Walkin’ Blues", "Dust My Broom" czy "Key To The Highway". Często pisząc recenzje płyt bluesowych marudzę, kiedy wykonawca sięga po najbardziej znane i ograne do bólu kompozycje. Wymienione powyżej zdecydowanie należą do tej kategorii. Jednak w przypadku tego, co proponuje Landreth na "Bound By The Blues" jakiekolwiek narzekania byłyby grzechem, bo jego interpretacje są po prostu wyborne i uważam je za jedne z lepszych jakie kiedykolwiek słyszałem.
Artysta zachował przyjemny balans pomiędzy szacunkiem do klasyki a współczesnością, czy raczej osobistym spojrzeniem na te kompozycje. Jednym słowem, bez dziwactw ale niezwykle ciekawie, świeżo i intrygująco. Przy takich utworach jak "Firebird Blues" po prostu wymiękam. To ogromna dawka symboli, nawiązań, intencji i emocji. Kompozycja dedykowana jest pamięci Johnny Wintera a tytuł pochodzi od nazwy często używanego przez niego modelu gitary firmy Gibson. Majestatyczny, powolny, dostojny instrumentalny bluesior za każdym razem powoduje ciary na plecach. Landreth przeważnie używa gitary elektrycznej, ale czasem sięga po akustyka. Pięknie brzmi gitara rezofoniczna w "Bound By The Blues" czy "The High Side".
Wygląda na to, że "Key To The Highway" należy do ulubionych utworów Landretha, bo sięgnął po niego również na swoim solowym debiucie sprzed wielu, wielu lat. Wersja anno domini 2015 jest wykonana wręcz brawurowo, a w parze z "Simcoe Street" stanowi piorunujące zakończenie albumu.
Nie wszystkie kompozycje autorskie są ortodoksyjnie bluesowe ale nie odstają klimatycznie od klasyków. Co najważniejsze, są to bardzo dobre numery, zróżnicowane pod względem stylu i instrumentacji. Warto zwrócić uwagę na "Bound By The Blues" (piękne duety gitar elektrycznej i rezofonicznej), "The High Side" czy "Where They Will".
Oględnie rzecz ujmując Sonny Landreth nie jest wybitnym wokalistą ale podobnie jak w przypadku choćby Robbena Forda wcale mi to nie przeszkadza. Akceptuję go w całości, a śpiew biorę w pakiecie razem z wyśmienitą techniką gitarową. Na duże słowa uznania zasługuje grający na perkusji Brian Brignac. Proste, miejscami bardzo surowe granie bez karkołomnych przejść i zbędnych ozdobników doskonale pasuje do klimatu płyty. W parze z basistą Davidem Ransonem są godnymi partnerami Landretha.
Wydaje mi się, że "Bound By The Blues" będzie moją ulubioną płytą z dyskografii Landretha. To również świetna okazja, aby szersze grono słuchaczy poznało jego talent bo jest on mocno niedocenianym artystą.
Robert Trusiak