Po najbardziej ambitnej płycie musisz wydać najluźniejszą. Takie są zasady muzykowania.
No dobra, nie ma takich zasad, wszak tacy Pink Floyd czy King Crimson z płyty na płytę wynosili artyzm na wyższy poziom, choć wydawało się, że już osiągnęli swój szczyt. Biffy Clyro to jednak zespół stricte rockowy, bez żadnych "artów" w ramach przedrostka opisującego gatunek. Nie dziwię się im więc, że po przepełnionym symfonicznym brzmieniem "Only Revolutions" i rozbudowanym do blisko 80 minut, dwupłytowym "Opposites" przyszedł czas na najkrótszy album w karierze.
Zamknięcie 11 kompozycji w 39 minutach to nie jedyna zauważalna zmiana u Szkotów. Po trzech udanych krążkach powstałych przy współpracy z producentem Garthem Richardsonem przyszła kolej na Richa Coteya. Szybki rzut oka na jego portfolio - Muse, Mew, Jane's Addiction, Death Cab For Cutie, Franz Ferdinand - sugeruje, że o metalowych ciągotach Simona Neila, lidera Biffy Clyro, tym razem nie będzie mowy.
I faktycznie, "Ellipsis" to najbardziej piosenkowa, radiowa płyta tercetu. Nie to, by wcześniejszym cokolwiek w tej materii brakowało, ale tutaj dostajemy 11 kawałków aż proszących się o umieszczenie na singlu. Zaczyna się od dość klasycznego dla Biffy "Wolves of Winter", choć oprócz typowej (co nie znaczy, że złej) melodii warto podkreślić dobrą robotę sekcji. "Friends and Enemies" ze względu na aranżacyjne wokalne smaczki nawiązuje do muzyki afrykańskiej, choć to w sumie całkiem zgrabny rocker.
Fanów grupy z pewnością zaskoczy, a niektórych pewnie nawet odrzuci, ballada "Re-arrange". Wyobraźcie sobie kooperację Nickelback z Justinem Timberlake na wokalu. No i teraz pytanie, jak bardzo otwarte umysły macie/jak wiele toleruje wasza muzyczna dusza. Dodam, że pieśniczka jest naprawdę ładna i wbija się do łba równie skutecznie, co gwoździe do głowy Pinheada.
O wiele bliższą sercu rockowców będzie druga balladka - "Medicina". To, ponownie, klasyczny pod względem formalnym, progresji akordów oraz struktury. Brakuje w nim tylko perkusji. To w sumie dość ciekawy zabieg: wyciąć gary z kawałka, w którym aż prosi się o ich użycie. Efekt oceńcie sami. Zwrócę waszą uwagę jeszcze na jeden numer, mianowicie "Small Wishes". Tutaj Biffy Clyro wędruje w kierunku... country i wodewilu. Urocze, nie powiem. I bezkompromisowe - wcale nie zdziwię się, gdy ktoś chłopaków shejtuje za taką wycieczkę.
Mnie się jednak te ryzykowne ruchy Szkotów podobają. Trio pokazuje, że nie boi się opuścić strefy komfortu i tu i ówdzie puścić oko do miłośników gatunków muzycznych innych niż rock.
Jurek Gibadło