Poszukiwania tożsamości przez Editors część czwarta. Niezła.
Dowodzony przez Toma Smitha zespół ma to do siebie, że od zarania dziejów walczy z porównaniami do innych kapel - nie przez przypadek. Dwa pierwsze albumy jawne nawiązywały do dokonań Interpol lub - jeśli sięgnąć głębiej w historię muzyki rozrywkowej - do Joy Division. Nawet głos lidera był niepokojąco bliski barwy Iana Curtisa. Na trzecim krążku postanowili więc uciec w elektronikę, co było czynem tyleż odważnym, co nie do końca trafionym. Syntetyczne brzmienie "In This Light and on This Evening" odstraszyło wielu fanów, a pozostałym narzuciło skojarzenia z… New Order. I tym razem, niestety dla Editors, nie obejdzie się bez porównań do takich artystów, jak U2, Coldplay, a miejscami - Bruce Springsteen.
O ile możemy bić w zespół niedostatkiem oryginalności, o tyle nie sposób im zarzucić braku dobrych piosenek, a na najnowszym krążku jest ich najwięcej od czasu świetnego debiutu. Cztery lata przerwy zrobiły swoje: Editors zrzucili z siebie płaszcze ponuraków, wrócili do gitar i postawili na wielkie refreny. Odpalamy singel "A Ton Of Love" i nie możemy się oprzeć temu niezwykle przebojowemu "Desire!!!" wykrzyczanemu przez Smitha (i cóż, że to jawne nawiązanie do "Rattle and Hum" Bono i spółki?). Odpalamy balladę "Honesty": bezbłędna melodia w refrenie, smyki dodające patosu, ale i przestrzeni oraz naprawdę świetny wokal Toma, który na całego odkrył dla siebie falset. Podoba mi się także wycieczka w stronę americany w "Formaldehyde" - to zgrabny numer spod znaku samochodu i autostrady. Nie wiem, czy ostatnimi czasy panowie spotkali na swojej drodze Bossa, ale w mieszkaniu Toma na pewno niejednokrotnie rozbrzmiewały piosenki Springsteena.
"The Weight Of Your Love" posiada jednak pewną wadę - Editors nie mogą się zdecydować, w którą stronę iść z tym materiałem. Otwierający płytę "The Weight" przynosi nam nerwowy puls, mantryczną zagrywkę gitary akustycznej i niepokój, który ni jak nie pasuje do takiego "Nothing", przesłodkiej ballady, która mogłaby w sumie wylądować na ostatniej płycie Roda Stewarta. Takich kontrastów znaleźć można tu więcej, teoretycznie można brać je za zaletę, ale moim zdaniem prawdziwie wielkie płyty muszą być spójne, płynąć na tej samej fali. Tutaj kilka piosenek, mimo że ciągle dobrych, nie pasuje mi do całości i rozbija atmosferę.
Niemniej jednak traktuję "The Weight Of Your Love" jako powrót do dobrej formy. Editors znów określili się na nowo poprzez twórczość wielkich poprzedników, ale w tej odsłonie jest im bardzo do twarzy.
Jurek Gibadło