Ma być głośno - krótka historia wzmacniaczy gitarowych
Wraz z pojawieniem się pierwszych gitar elektrycznych gitarzyści musieli uzbroić się w odpowiednie urządzenia do wzmocnienia ich dźwięku. Pierwsze wzmacniacze gitarowe były dziełem Leo Fendera, który bez odpowiedniego wzmacniacza nie miał szans na sprzedaż swoich gitar.
Pojawiły się w połowie lat 40. w USA, były owocem współpracy Fendera oraz Doc’a Kaufmanna i nosiły dość pretensjonalną nazwę K&F. Dość szybko jednak Fender zaczął produkować wzmacniacze w swojej firmie, pod swoim nazwiskiem i w charakterystycznej okleinie typu „tweed”. Wzmacniacze Fendera z tego okresu cieszyły się dużą popularnością, co skłoniło ich twórcę do budowania kolejnych, coraz większych i bardziej rozbudowanych konstrukcji. Wzmacniacze Fendera podobnie jak produkowany po drugiej stronie Atlantyku Vox AC15 początkowo zaspokajały potrzeby gitarzystów, dobrze spełniając swoją podstawową rolę – wzmacniały dźwięk gitary. Ale z biegiem czasu każdy z pojawiających się jak grzyby po deszczu nowych zespołów pragnął grać coraz mocniej, a przede wszystkim GŁOŚNIEJ. Należy pamiętać, że w tamtych latach w klubach nie było czegoś takiego jak „nagłośnienie” i to czy gitarzysta był słyszalny czy nie zależało tylko od wzmacniacza na scenie. W tej sytuacji wzmacniacze Fendera nie sprawdzały się za dobrze. Zwłaszcza, że typowa publiczność lat 60. (a głównie jej żeńska część) generowała nierzadko hałas większy niż sam zespół. Jak mówi stare porzekadło potrzeba jest matką wynalazków. I tak z rozmów między młodymi gitarzystami Petem Townshendem, Ritchiem Blackmorem a właścicielem jednego z angielskich sklepów muzycznych narodziła się idea, a wkrótce potem światło dzienne ujrzał „prototyp numer sześć” - wzmacniacz, który zmienił historię muzyki. Twórcą wzmacniacza był właściciel sklepu. Nazywał się Jim Marshall, a jego podpis, zmieniony w logo firmy stał się tak znany jak logo Mercedesa czy Coca-Coli. Dodajmy, że pierwszy wzmacniacz Marshall’a nazywał się JTM45, co oznaczało, że generował nieprawdopodobną na ówczesne czasy moc 45 W! Co jednak najważniejsze mocno wysterowany wzmacniacz Marshall’a produkował brzmienie, które otwierało przed gitarzystami możliwości, jakich dotychczas nie mieli i oferował to, co od tamtej pory w brzmieniu rockowej gitary najważniejsze – przesterowanie.
Wzmacniacze Marshall’a odniosły natychmiastowy sukces, tylko w dniu premiery gitarzyści z Anglii zamówili 25 sztuk JTM45! Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to właśnie dzięki wzmacniaczom Marshall’a fala nowych zespołów brytyjskich odniosła ogromny sukces, bowiem jak się okazało, nie tylko zespoły, ale i fani pragnęli aby było głośno! Jim Marshall nie osiadł na laurach i wkrótce ponownie zadziwił świat tworząc konstrukcję, która do dzisiaj jest obiektem pożądania wszystkich szanujących się gitarzystów rockowych – 100 watowy head z kolumną 4x12”, tzw. halfstack. Trzeba uczciwie przyznać, że charakterystyczna „ścięta” kolumna Marshall’a powstała trochę przez przypadek – Jim uznał, że tak będzie „ładniej’ - ale natychmiast stała się standardem, którym pozostaje do dziś. Podobny przypadek rządził powstaniem kolejnego standardu - tzw. full stacka, czyli głowy 100W oraz dwóch kolumn 4x12. Pete Townshend pragnął mieć kolumnę 8x12, ale po buncie obsługi technicznej zespołu The Who, która odmówiła jej noszenia ze względu na wagę po prostu przecięto ją na pół! Marshall konsekwentnie budował pozycję najważniejszego producenta wzmacniaczy gitarowych, której nie oddał do dnia dzisiejszego, a kolejne modele z jego nazwiskiem wyznaczały trendy gitarowego brzmienia, dość wspomnieć Bluesbreaker, JCM800, JCM900 czy nowoczesnego JVM używanego przez Dave Mustaine’a i Joe Satrianiego. Od września 1962 roku aż do dzisiaj jedno się nie zmieniło i jest w każdym wzmacniaczu Marshall’a – charakterystyczne, piękne przesterowanie.
Jeszcze więcej przesteru
W latach 60. wielu próbowało stworzyć wzmacniacze, które będą się cieszyły popularnością, ale poprzeczka została ustawiona przez Marshall’a tak wysoko, że niewielu odniosło sukces, a jeszcze mniej przetrwało do dzisiaj. Jedyną receptą na zapewnienie sobie miejsca w historii było stworzenie wzmacniacza o brzmieniu znakomitym, ale charakterystycznym i rozpoznawalnym. I znów przypadek rządził powstaniem kolejnej konstrukcji, która na zawsze zmieniła sposób myślenia o wzmacniaczu do gitary. Pod słońcem Kalifornii skromny chłopak postanowił dla hecy sprawdzić jak mocno da się przesterować wzmacniacz Fender Princeton i co się potem wydarzy. A oto co się wydarzyło: jego konstrukcję zobaczył jeden z największych gitarzystów w historii, Carlos Santana i powiedział „Hej, człowieku! Ta mała rzecz jest naprawdę Boogie!” Tak właśnie w 1967 pojawił się pierwszy wzmacniacz Mesa/Boogie. Randall Smith, twórca Mesa/Boogie przeniósł swoje doświadczenie z tuningowania silników Mercedesa do swojej firmy produkującej wzmacniacze. Zawsze powtarzał „Chciałem, aby moje wzmacniacze były najlepszej jakości, bez żadnych kompromisów”. Wkrótce po ogromnym sukcesie pierwszego Boogie Mesa pokazuje po raz pierwszy na świecie coś tak dziś oczywistego, a na co nikt wcześniej nie wpadł – wzmacniacz dwukanałowy z przełącznikiem nożnym tzw. footswitchem (również pierwsze na świecie wzmacniacze trzy i czterokanałowe to konstrukcje Mesa/Boogie). Jednak wzmacniaczem, który zapewnił firmie Mesa/Boogie miejsce w historii rocka jest bezapelacyjnie Dual Rectifier. Podobnie jak dwie dekady wcześniej JTM 45 i Plexi Marshall’a tak w latach 90. Mesa/Boogie Dual Rectifier definiował brzmienie epoki i był wręcz stworzony dla trash, grunge czy nu metalu. Od tamtej pory brzmienie określone jako „hi-gain” jest synonimem potężnego, agresywnego, ale niesamowicie bogatego brzmienia, jakie oferuje Dual Rectifier i stało się absolutnym kanonem tego, co nazywamy amerykańskim brzmieniem gitarowym.
Z delty Mississipi
Z reguły o sukcesie firm gitarowych decydował geniusz jednostki. Tak jak Jim Marshall czy Radall Smith również Hartley Peavey zaczynał skromnie, od niewielkiego warsztatu na tyłach sklepu ojca próbując stworzyć produkt, który zmieni świat muzyki. Największy sukces Peavey odniósł produkując pierwsze na świecie mobilne nagłośnienie, którego w tamtych latach zespoły potrzebowały jak nigdy przedtem. Pamiętajmy, że The Beatles zakończyli działalność koncertową bo uznali, że ich nie słychać, więc nie ma sensu grać. Warto jednak odnotować nazwisko Peavey’a w historii wzmacniaczy gitarowych, ponieważ wiele jego konstrukcji zapisało się złotymi zgłoskami, jak np. 5150 Eddiego Van Halena, dziś produkowany pod zmienionym oznaczeniem 6505, słynny Bandit czy Classic. Nie ulega wątpliwości, że będąc ulokowanym w głębokim sercu Ameryki Peavey hołduje amerykańskim brzmieniom, co podkreśla produkując swoje najlepsze wzmacniacze wyłącznie w USA. Stara się być przy tym na czasie i korzystając z ogromnego potencjału swoich inżynierów stworzył bardzo zaawansowany wzmacniacz cyfrowy Vypyr VIP, zasłużenie pretendujący do miana najnowocześniejszego na świecie.
Cyfrowa rewolucja
Nie ulega wątpliwości, że najbardziej pożądanym brzmieniem gitarowym jest brzmienie lampowe. Niestety mimo wielu zalet porządne wzmacniacze lampowe mają też pewne wady: nie są tanie i są z reguły bardzo głośne. To ostatnie co prawda zakrawa na paradoks, ostatecznie chodziło o to, żeby było głośno, ale dzisiaj w klubach nagłośnienie P.A. to standard i nie ma potrzeby robić aż takiego hałasu na scenie. Stąd też wraz z rozwojem elektroniki i miniaturyzacji, zwłaszcza w latach 70tych zaczęły się pojawiać wzmacniacze o konstrukcji tranzystorowej, względnie hybrydowej. Wzmacniacze tranzystorowe mają wiele zalet, przede wszystkim są tanie, mogą mieć dużą moc i brzmią wystarczająco dobrze, a czasami wręcz znakomicie, jak np. kultowy już niemalże, produkowany od wielu lat Peavey Bandit. A co ważniejsze brzmią dobrze nawet kiedy grają cicho, co jest niemożliwe do osiągnięcia we wzmacniaczu lampowym. Wzmacniacze tranzystorowe pojawiły się w ofercie wielu firm, nawet tych najlepszych jak Marshall, dzięki czemu mniej zasobni w gotówkę rockmani mogli sobie pozwolić na dobrej klasy brzmienie. Nadal jednak ograniczenia technologii tranzystorowej nie pozwalały zbliżyć się brzmieniu wzmacniaczy do upragnionego „ciepła” lampy.
Aż do roku 1996, kiedy na scenę wkracza kolejny gracz z Kalifornii - Line 6 z technologią modelingu. Twórcy dzisiejszej potęgi Line 6 to młodzi konstruktorzy z firmy Fast-Forward Designs, którzy w tajemnicy pracowali nad wykorzystaniem technologii cyfrowej do odtworzenia brzmienia wzmacniacza lampowego. Kiedy ich pierwszy wzmacniacz AxSys 212 został pokazany publicznie świat gitarowy przyjął go z zachwytem. Ale dopiero premiera pierwszego POD’a zmieniła reguły gry – brzmienia Marshall’a, Mesa/Boogie, Vox’a, Fender’a i wielu innych trafiły pod strzechy w jednym małym pudełku w cenie wielokrotnie niższej niż lampowy wzmacniacz. Sukces był tak ogromny, że powszechnie uznawano za kultowe jedynie te wzmacniacze, których symulacja znalazła się w „fasolce”! Line 6 szybko zrozumiał, że prawdziwy sukces i popularność można odnieść tylko robiąc dużo hałasu i tak pojawiły się wzmacniacze Spider, których do dzisiaj sprzedano ponad milion sztuk na całym świecie. Wkrótce pojawiły się mniej lub bardziej udane wzmacniacze cyfrowe innych firm, ale nadal Line 6 pozostaje pionierem i liderem, oferując po prostu najbardziej realistyczne odwzorowanie autentycznych wzmacniaczy lampowych.
Czy możemy oczekiwać kolejnej rewolucji w konstrukcji wzmacniaczy? Na dzień dzisiejszy pozycja wzmacniaczy lampowych wydaje się niezagrożona, wciąż pozostają obiektem największego pożądania. Z drugiej strony rozwój technologii cyfrowej będzie trwał i kto wie, co się jeszcze może wydarzyć. Pierwsze jaskółki nowego już są, jak np. Line 6 Amplifi, który wykorzystuje popularność smartfonów i tabletów oferując niespotykane dotąd możliwości tworzenia muzyki i dzielenia się swoją twórczością w sieci. Jedno pozostanie bez zmian – czy będzie to full stack Marshall’a czy „15’stka” Line 6 będzie się liczyć tylko powalający riff. Naturalnie zagrany odpowiednio głośno.
Marshall buduje historyczny komputer
6 maja 1949 uruchomiono pierwszy program działający na EDSAC (Electronic Delay Storage Automatic Calculator). EDSAC czyli jeden z pierwszych komputerów do zadań ogólnych, zbudowany przez Maurice’a Wilkes oraz Billa Renwicka stacjonował w University of Cambridge Mathematical Laboratory i służył tam do roku 1958. Komputer wykorzystywał pamięć rtęciową oraz lampy do działań logicznych. Komunikował się za pomocą taśmy perforowanej a wyniki oddawał na dalekopisie (teleprinterze).
W styczniu 2011r organizacja UK Computer Conservation Society ogłosiła projekt budowy działającej repliki komputera EDSAC, która ma stanąć w National Museum of Computing w Bletchley Park, gdzie znajdują się takie urządzenia jak Colossus czy WWII Lorenz (komputer do łamania szyfrów, często kojarzony z Enigmą).
Andrew Herbert: „EDSAC był kamieniem milowym w dziedzinie komputerów, przed jego powstaniem komputery były systemami czysto eksperymentalnymi, zamkniętymi w laboratoriach”. Po 65 latach, rekonstrukcja skomplikowanej maszyny jaką był EDSAC, nie jest prostym zadaniem. Znalezienie niektórych komponentów jest niemożliwe, ponieważ nie są już produkowane od lat, a umiejętności wymagane do montażu i okablowania podzespołów są bardzo rzadko spotykane.
Jak się jednak okazuje techniki konstrukcyjne potrzebne do wyprodukowania wysokiej klasy wzmacniaczy gitarowych są bardzo podobne do technik użytych w budowie EDSAC. Dlatego pozyskiwanie komponentów oraz umiejętności i doświadczenie inżynierów Marshall’a w ręcznym konstruowaniu, czyli knowhow, czyni z Marshalla idealnego partnera dla EDSAC Replica Project.
Craig Glover, Marshall Worldwide Sales Manager: „Jesteśmy bardzo podekscytowani mogąc być częścią tego fascynującego projektu i bardziej niż szczęśliwi mogąc zaoferować nasze doświadczenie. Marshall i EDSAC wspaniale do siebie pasują. Wykorzystujemy nasze techniki fabryczne oraz umiejętności ręcznego wytwarzania do wpierania lokalnego projektu – Bletchley Park jest dosłownie tuż obok fabryki Marshall’a. Jim Marshall z pewnością pokochałby ten projekt. Zawsze wspierał lokalną społeczność w Bletchley.”