Improwizacja

Radek Chwieralski
Improwizacja

W tym miesiącu opowiem więcej o samej filozofii improwizacji, odpowiadając na pytanie: czym jest improwizacja, jak do niej podejść i jak wciągnąć słuchacza w opowiadanie wydobywające się spod naszych palców.


Improwizacja jest tematem bardzo szerokim. Spróbuję zatem dość zwięźle nakreślić najważniejsze założenia, które pozwalają gitarzyście improwizować na dany temat i do danego akompaniamentu. Niewątpliwie improwizacja jest jednym z najbardziej przyjemnych i luźnych elementów gry, ale również niezaprzeczalny jest fakt, że musi być ona poparta dobrym wyczuciem melodycznym, niezłym słuchem muzycznym, znajomością gryfu, ograniem oraz wiedzą dotyczącą budowy akordu, skal, zasad muzyki i harmonii. Oczywiście i bez niektórych tych elementów można zagrać solówkę w utworze, ale nie będzie ona prawdopodobnie tak atrakcyjna, ciekawa i wciągająca słuchacza w porównaniu z wykonaniem jej przez gitarzystę, który ma pojęcie o ww. sprawach. Świadome granie pełne luzu i finezji poprzedzone musi być również nieustannymi ćwiczeniami zarówno technicznymi, rytmicznymi (z metronomem), jak i dotyczącymi kształcenia słuchu, który można najłatwiej wyrobić sobie choćby poprzez rozpracowywanie ze słuchu melodii i partii solowych tych największych gitarzystów.

Mocno rozwinąć się można również, grając na tzw. jam sessions, gdzie wchodzimy na scenę i po prostu gramy, czasem nawet z ludźmi, których widzimy pierwszy raz w życiu. To nawet dość ekscytujące, bowiem wtedy łączy grających tylko muzyka na scenie i tworzy się jakby nowe dziecko - powstaje utwór, którego zalążkiem jest jeden riff czy prosta progresja akordowa. Po chwili, jeśli jamujący muzycy są zorientowani w tym, co się dzieje, zaczyna wytwarzać się aranż, startuje zabawa z dynamiką, napięciem i harmonią. Na jamach naprawdę można się bardzo wiele nauczyć. Na koncertach już mniej, bo tam macie już konkretne aranże, ułożone wcześniej partie, choć czasem w solówkach też jest moment na inwencję twórczą.

Umysł muzyczny i palce rozwijają się również podczas tradycyjnych domowych ćwiczeń. Generalnie należy pracować nad tymi dziedzinami grania na
gitarze, które są najsłabiej rozwinięte. Wracając do właściwego tematu, czyli improwizacji, pamiętać należy o tym, aby była ona na temat utworu, do którego gramy. Powinna być z nim spójna zarówno pod względem dźwiękowym, czyli harmonicznym, jak również powinna się zgadzać pod kątem emocjonalnym i dynamicznym. Musi to być swojego rodzaju opowieść, niczym wątek w utworze, który ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie.

   

Zwróćcie uwagę na aranżację partii solowych gitarzystów pod tym właśnie kątem. Coś się zaczyna, pojawia się wprowadzenie, balansowanie wokół głównej melodii. Po chwili dochodzą kolejne emocje i potrzebne jest rozwinięcie myśli, dodanie energii, kilku dźwięków, może urozmaicenie artykulacyjne bądź stricte techniczne. W końcu przychodzi czas na podsumowanie, które może być niczym wywindowanie na szczyt prowadzące do refrenu albo też monumentalne, spokojne zakończenie swojej krótkiej opowieści, które w idealnie spójny z całym utworem sposób przywraca słuchacza do części zwrotkowej kompozycji. Na płycie dołączonej do magazynu zawarłem dwie z moich improwizacji jako przykłady powyższego myślenia (przykład 1 - Peter Pan "I Am The One" solo, przykład 2 - Analog "The Show Must Go On" solo).

   

Przez najbliższy czas Wasze partie solowe będą z pewnością kojarzone ze stylistyką różnych gitarzystów. To jest zupełnie normalne i nie ma się czym przejmować, tylko dalej pracować nad rozwojem własnej stylistyki i niepowtarzalności, a pomimo takiego natłoku dźwięków, nazwisk i gatunków
muzycznych, jest to jak najbardziej realne. Posądzenie o podobieństwo Waszej gry do czyjejś przy nieudanej czy udanej próbie splagiatowania kogoś - to już zupełnie coś innego. Ale warto dla samego siebie uczyć się nawet na pamięć partii gitarowych Waszych idoli, tylko że niech to będzie jedynie bazą do tworzenia na tej kanwie czegoś własnego. Tak robili wszyscy najwięksi i nikt się tego nie wstydzi. Pomimo to można być charakterystycznym, niepowtarzalnym i rozpoznawalnym stylistycznie, brzmieniowo czy artykulacyjnie.

Ponadto bądźcie otwarci na inne gatunki muzyczne, mimo iż możecie za nimi nie przepadać. Nikt nie każe stać się ich sympatykiem. Warto jest zaczerpnąć coś wartościowego i umiejętnie wszczepić to do ulubionej przez siebie stylistyki grania. W danej muzyce kreowane jest od dziesiątków lub setek lat pewnego rodzaju myślenie, tradycja i kultura grania, które mają swoją historię i wyraźne powody, żeby egzystować w takiej postaci, w jakiej egzystują aktualnie. Toteż wiele cennych rzeczy można odnaleźć w jazzie, jak np. frazowanie, granie "do tyłu", uniknięcie strachu przed overtonami (dźwiękami spoza tonacji), w country np. ciekawe dwu- i trójdźwięki, w bluesie piękne, prawdziwe i celowo nieczyste bendingi (tzw. blue notes), które nadają tylko smaku otaczającym je dźwiękom itd.

   

Owe granie "do tyłu" jest bardzo ciekawym zagadnieniem. To dość techniczna sprawa. Większość gitarzystów, jak i również basistów, ma tendencję do przyspieszania. Ci, którzy latami ćwiczą z metronomem, osiągają poziom grania równego, co jest obowiązkowe (chodzi o granie "w punkt"). Kiedy jednak posłuchamy zagranicznych pierwszoligowych muzyków oraz jazzmanów, również polskich, możemy zauważyć, że oni nieco ociągają nuty, grają jakby flegmatycznie, są minimalnie za kreską, jeśliby wyobrazić sobie wizualnie uderzenie metronomu np. w ćwierćnutach. Znakomitym przykładem jest choćby John Scofield albo Pat Metheny. Grają "do tyłu", przez co odnosi się wrażeniem, że bas jakby wyzwalał dźwięk gitary. Natomiast dźwięki basisty grającego "do tyłu" wydają się być wyzwalane przez stopę perkusji. Granie w taki sposób to bardzo zawodowy aspekt wydobywania dźwięków, mówi się, że jest to groove (przykład 3).

Jakiś czas temu omawiałem zjawisko dominant wtrąconych (tzw. "wtórnych"). Znajomość tego tematu pozwoli Wam łatwiej opanować materiał, który przygotowałem na nasze kolejne spotkanie, na którym omówimy akordy zmniejszone.

(Radek Chwieralski)