IBANEZ TSA-30

Rodzaj sprzętu: Wzmacniacz

Pozostałe testy marki IBANEZ
Testy
2012-12-18
IBANEZ - TSA-30

Ibanez, Ibanez, Ibanez... z czym to się może kojarzyć? Oczywiście z gitarami - pod tą marką produkowano hiszpańskie instrumenty flamenco już na początku dwudziestego wieku.

W latach 50. markę przywraca do życia japoński koncern Hoshino Gakki, produkując najpierw kopie konstrukcji europejskich, a następnie amerykańskich. Skutkuje to serią procesów o naruszenie praw uznanych już producentów. I co? No i ironicznie, broniąc swoich praw, wielcy gracze branży gitarowej powołali do życia potwora - japońscy lutnicy, zmuszeni do opracowania autorskich konstrukcji stworzyli z czasem modele takie jak RG, JEM czy S, które na zawsze odmieniły świat gitary i historię muzyki w ogóle. Tym razem nie sięgniemy jednak po wiosło. Przyjrzymy się wzmacniaczowi inspirowanemu inną, legendarną konstrukcją z tej stajni. Przed Wami: Ibanez TSA-30.

Oglądamy


Ibanez TSA-30 to w pełni lampowe, jednokanałowe combo o mocy 30W wyposażone w booster 6dB oraz oryginalny układ Tubescreamera, który jest jednym z najbardziej znanych efektów overdrive na świecie. Sercem wzmacniacza jest preamp oparty na trzech lampach 12AX7. Końcówkę mocy zbudowano z wykorzystaniem dwóch lamp 6L6. Pod grillem kryje się jeden głośnik Celestion Seventy 80 o średnicy 12". Zobaczmy co oferuje nam umieszczony z przodu panel główny.

Idąc od lewej, znajdziemy tam gniazdo INPUT, sekcję Tubescreamera wraz z uruchamiającym go switchem ON/OFF, przełącznik podbicia BOOST/ NORMAL, sekcję wzmacniacza oraz dwa switche zasilania: STANDBY-ON i POWER-ON Pracę wzmacniacza sygnalizuje czerwona dioda umieszczona przy przełącznikach. Sekcja Tubscreamera jest dobrze znana z podłogowej wersji tego legendarnego efektu i zawiera potencjometry OVERDRIVE (nasycenie przesteru), TONE (jaśniejsza lub ciemniejsza barwa) i LEVEL (głośność efektu). Natomiast sekcja wzmacniacza, to standardowy set manipulatorów: GAIN (wzmocnienie), BASS, MIDDLE, TREBLE (tradycyjna, trzystopniowa korekcja) i VOLUME (końcowa głośność).

Uzupełnieniem funkcjonalności Ibaneza TSA-30 jest panel z tyłu obudowy. Znajdziemy na nim gniazdo zasilania MAINS, dwa wyjścia na głośniki - EXT. SPEAKER (czyli zewnętrzny głośnik/ kolumna) i MAIN SPEAKER (czyli głośnik główny, wbudowany w combo, który możemy odłączyć) - a także przełącznik impedancji: 4/8/16 Ohm. Minimalne obciążenie pracującego wzmacniacza powinno wynosić 4 Ohmy. Skrajnie z prawej strony tego panelu zamontowano gniazda pętli efektów (RETURN i SEND) oraz wejście na kontroler nożny: FOOTSWITCH. Przez otwartą część tyłu comba dostrzec można solidne transformatory, lampy i głośnik. Jednakże otwór ten zabezpieczony jest solidną, perforowaną blachą, dzięki czemu nic co zagrażałoby podzespołom nie jest w stanie dostać się do środka wzmacniacza. Wzmacniacz wyróżnia się wizualnie swym jasnym kolorem obudowy o wymiarach 478 x 265 x 445 milimetrów. Jej narożniki zabezpieczone zostały metalowymi nakładkami, a spód wyposażono w gumowane nóżki. Całość wygląda solidnie i masywnie, choć combo jest zawodnikiem wagi średniej - waży dokładnie 17,7 kilograma (czyli mniej niż niektóre konstrukcje typu head).

Gramy


Na pierwszy ogień idzie Stratocaster i kanał TSA-30 bez jakichkolwiek dodatków. Na singlach barwa czysta sięga dość daleko, a lekki drive uzyskać można dopiero w górnym zakresie potencjometru GAIN. Charakter brzmienia grawituje bardziej w stronę Voxa niż Fendera. Gitara gra sprężyście, a niuanse artykulacyjne są dobrze przenoszone. Pomimo grania na singlach jest tutaj dość dużo środkowego pasma, a góra nie jest zbyt daleko otwarta - raczej wyraźnie zarysowana. Potencjometr MIDDLE podbija teoretycznie całe pasmo, ale słychać, że jest wystrojony raczej na niższy środek. Z kolei gałka TREBLE nie podbija wyłącznie najwyższego pasma, ale ciągnie jakby za sobą wyższy środek, który w jej wyższych zakresach może stać się mało przyjemny (staram się uniknąć przymiotnika "blaszany").

Niemniej na Stratocasterze można uzyskać dość satysfakcjonujące barwy, szczególnie jeśli uzyskamy trochę lampowej kompresji dodając więcej gainu. Przy GAIN otworzonym na trzy czwarte, BASS na godzinie jedenastej lub niżej, MIDDLE pomiędzy jedenastą a dwunastą i TREBLE na godzinie jedenastej - tu gra się już naprawdę dobrze. Gitara robi co chcemy, riffy same wyskakują spod palców, nie czujemy potrzeby kręcenia gałkami - to oznaka tego, że jest naprawdę OK. Do tego mamy booster, podbijający sygnał o sześć decybeli. Ów podbity sygnał ma jednak jeszcze więcej środka (którego i tak jest już sporo) - nie jest to więc czyste wzmocnienie. Ze względu na swój charakter, sprawdzi się w partiach solowych, które wymagają chwilowego zwiększenia średnicy dźwięku i wybicia go przed inne instrumenty.

Czas sprawdzić jak sprawuje się Tubescreamer. Otóż dokładnie tak jak klasyczny drive w kostce, co jest trochę zaskakujące. A więc możemy ustawić niezależny od ustawień kanału wzmacniacza poziom przesterowania gałką OVERDRIVE, niezależnie od equalizacji wzmacniacza TONE i niezależnie od VOLUME wzmacniacza VOLUME efektu. Przy niższych ustawieniach VOLUME sygnał na wyjściu będzie niższy niż bez załączonego efektu. Charakter brzmienia, jak to w Tubescreamerze, cechuje się ograniczeniem pasma. Nie jest to drive transparentny. Mamy mniej dołu i mniej góry, a jeszcze więcej środka (którego, powtórzę po raz kolejny, w TSA-30 nie brakuje). Można go potraktować jako kolejny booster, tym razem wnoszący do barwy więcej drive’u. Jednakże przesterowanie ma tutaj wybitnie vintage'owy charakter a zakres gainu porównałbym z TS-808.

Nawet po podpięciu gitary z układem przystawek HSH (i to wcale nie retro, bo z humbuckerami DiMarzio Paf Pro) nie uzyskamy z tego comba jakiejkolwiek namiastki hi-gainu. Owszem, przesterowanie jest większe, ale barwa nadal przypomina bardziej stare AC/ DC lub polskie TSA, niż chociażby thrash z lat osiemdziesiątych a’la "Master of Puppets". Próbując ustawić distortion, byłem zmuszony odkręcić GAIN do maksimum, to samo zrobić z OVERDRIVE, poważnie ściąć MIDDLE, odkręcić TONE, ale lekko zamknąć TREBLE, żeby pozbyć się nieprzyjemnych harmonicznych. Te ostatnie to już, jak sądzę, w dużej zasługa głośnika Celestion Seventy 80, który ostatnio z taką lubością montowany jest w różnych markach wzmacniaczy a czego osobiście nie rozumiem (jest tańszy?), bo jak na moje ucho, głośnik ten wykazuje się nieprzyjemnym smażeniem i charakterystyczną kompresją przy większym gainie. Co więcej, podpięcie zewnętrznej paczki daje lepsze efekty brzmieniowe (tu podziękowania dla konstruktorów, że przewidzieli taką możliwość). Myślę, że problem rozwiązałoby wstawienie tutaj klasycznego Vintage 30 i to byłby chyba pierwszy "mod" jaki bym wykonał w tym piecu po zakupie.

Tak czy inaczej, przy wspomnianym wcześniej ustawieniu udało się wreszcie uzyskać nieco bardziej bzyczące (ale nadal nie współczesne) brzmienie. Można by się zastanawiać - po co wbudowywać na twardo efekt overdrive we wzmacniacz, zamiast dać użytkownikowi możliwość wyboru dopalacza. Ale przecież nadal ten wybór mamy... Dopalenie tego comba kostką distortion daje naprawdę dobre rezultaty, ale to już kwestia poza tym testem - my mamy się zająć samym piecem. Barwy uzyskane na TSA-30 są dość plastyczne i muzycznie satysfakcjonujące, szczególnie na Stratocasterze, bo na wiośle z HSH jest jak na mój gust zbyt twardo. Jest to dość ciekawe, bowiem w katalogu Ibaneza brakuje gitar z singlami (pomijają niektóre modele takie jak SA czy FRM Gilberta - ale w tym ostatnim to już raczej nie single, pomimo wyglądu). Nie można więc powiedzieć, że Ibanez TSA-30 to konstrukcja uniwersalna. Combo ma swoje własne brzmienie - zgodnie z nazwą, jak Tubescreamer - chce grać środkiem, vintageowym overdrive i nie bardzo chce z nami renegocjować te warunki. Ono już po prostu takie jest. Jedni to pokochają, a inni nie.

Podsumowanie


Wzmacniacz Ibanez TSA-30 to godny przedstawiciel klasy średniej i jak na klasę średnią przystało, ma swoje zalety i wady. Wadą dla gitarzystów oczekujących nowoczesnych brzmień może być mocno zarysowany charakter vintage tej konstrukcji, która nawet potraktowana humbuckerem jest wierna swoim hard-rockowym korzeniom. Aby uzyskać mocniejsze przestery trzeba TSA-30 dopalić jakąś zewnętrzną kostką z dobrą korekcją, która pozwoli nam zapanować nad środkowym pasmem. Barwy czyste zyskują na dodaniu pogłosu, którego na pokładzie niestety zabrakło. Z kolei zalety to niewątpliwie rozsądna cena połączona z jakością wykonania, a także rasowe barwy overdrive, osadzone mocno w klimatach retro. Do dyspozycji dostajemy w pełni lampowe combo z legendarnym Tubescreamerem na pokładzie, które najlepiej (w mojej opinii) współpracuje ze Stratem. Kropka.


moc: 30W@4Om/ 8Om/ 16Om
preamp: 3x 12AX7 x 3
końcówka mocy: 2x 6L6GC
głośnik: 12" Celestion Seventy80
potencjometry: OVERDRIVE, TONE,
LEVEL, GAIN, MASTER VOLUME,
BASS, MIDDLE, TREBLE
przełączniki: ON/OFF (Tubescreamer),
BOOST/NORMAL (kanał),
STANDBY-ON, POWER-ON,
4Om/8Om/16Om (impedancja wyjścia
głośnikowego)
przyłącza: INPUT, FOOTSWITCH,
SEND/RETURN (pętla), SPEAKER OUT,
EXTERNAL SPEAKER OUT
obudowa: półotwarta
wymiary: 478mm (szer.), 265mm (dł.), 445mm (wys.)
waga: 17,7kg
produkcja: Chiny




Krzysztof Inglik

Wynik testu
Funkcjonalność:
4
Wykonanie:
6
Brzmienie:
4
Jakość / Cena:
5
Dystrybutor