FENDER Road Worn ’50s Strat, ’60s Strat, ’50s Tele
Rodzaj sprzętu: Gitara elektryczna
Czy kryzys może komuś wyjść na dobre? Zadając to pytanie, zastanawiam się, czy gralibyśmy teraz na gitarach Fendera, gdyby na fali wielkiego kryzysu, jaki nawiedził Amerykę na początku XX wieku, Leo Fender nie stracił posady księgowego.
Jak wiemy, bezrobocie zmusiło Leo Fendera w roku 1939 do otworzenia własnego sklepu - Fender Radio Service. Przez sklep przewijało się wielu ciekawych ludzi z branży muzycznej i pasjonatów, a także wiele sprzętu, który sprzedawał lub reperował Leo. Doprowadziło to w prostej linii do założenia przez niego firmy Fender Manufacturing w roku 1946. Latem 1949 zaczął pracować nad pierwszą gitarą solid-body, znaną dziś jako Telecaster.
To był prawdziwy przełom - gitary odniosły sukces, a Fender nareszcie miał sensowny produkt, który na siebie zarabiał. Leo wiedział jednak, że trzeba iść za ciosem i wprowadzić kolejny projekt. Zaczął więc słuchać opinii muzyków na temat swej pierwszej gitary. Ponieważ narzekali oni, że ostry kant pod prawą ręką sprawia dyskomfort podczas gry, zaczął więc eksperymentować z konturami korpusu, tak aby przylegał on do ciała jak koszula. Muzycy narzekali też, że trzy siodełka Tele są uciążliwe w strojeniu - wtedy Leo opracował nowy mostek z sześcioma niezależnymi siodełkami. Zupełnie od podstaw stworzony także został system wibrato, notabene błędnie nazwany jako tremolo. Na koniec Leo stwierdził: "Zamontujmy tu trzy przetworniki. Dwa są OK, ale trzy będą powalające". Pierwsze prototypy Stratocastera ujrzały światło dziennie na przełomie maja i czerwca 1954 roku, a jego design jawił się wówczas ludziom jako dzieło kosmitów. Dziś jest jednym z niewielu stworzonych przez człowieka projektów, który w niezmienionej niemal formie przetrwał ponad pół wieku. Stratocaster nadal jest pożądany, kupowany i używany na całym świecie przez muzyków wszystkich pokoleń. Czy jest więc coś, co można napisać w teście takiej gitary, a co nie zostało już wcześniej wypowiedziane?
NATURAL WORN THRILLERS
Gitarzyści to dziwaczna nacja. Czy ktoś normalny kupiłby sobie poobijany samochód z lakierem zdartym w kilku miejscach? Gitarzystom natomiast zdają się podobać gitary, dla których czas nie był łaskawy - pożółkłe, powycierane, poobijane i ze skorodowanym osprzętem. Niewielu z nas stać na oryginalnego, kosztującego majątek Strata z lat 50., który miał szansę zestarzeć się naturalnie. Dlatego też Custom Shop wprowadził serię Relic - instrumenty również dość drogie, ale leżące już w zasięgu wielu muzyków. Najnowsza seria "gitar zdartych w trasie" poszła jeszcze o krok dalej. Teraz praktycznie każdy może sobie kupić zgrany instrument, tak jak parę fabrycznie nowych, lecz wyglądających na znoszone, dżinsów. Magazyn "Gitarzysta" jako pierwszy w Polsce ma przywilej sprawdzić trzy gitary z serii Road Worn: ’50s Strat, ’60s Strat i ’50s Tele - produkowane przez meksykańską fabrykę Fendera. Pierwsze gitary wyjechały z Ensenady w roku 1991, by kilka lat później przebić ilościowo produkcję Corony prawie o połowę. W przypadku serii Road Worn gryfy produkowane są w USA, a korpusy w Meksyku. Nad całością tego projektu czuwają oddelegowani lutnicy z Custom Shopu USA, tak zwani master builders. Zobaczmy, jak to wszystko Fenderowi wyszło...
’50s STRAT
Tej gitary jestem bardzo ciekaw, bowiem prywatnie jestem posiadaczem Strata Custom Shop Relic z gryfem "V". Mogę więc porównać obie gitary. Jak sama nazwa sugeruje, model ten inspirowany jest specyfikacją z lat 50. Dodajmy: luźno inspirowany. Mamy tu więc klonowy gryf o łagodnym (jak mówi specyfikacja) profilu "V". W rzeczywistości owa "V-ka" jest mocniej zaznaczona niż, powiedzmy, w gitarach z serii American Deluxe "V". Klonowa podstrunnica ma radius 184mm i 21 progów 6105 rozmiaru narrow jumbo. Na gryf został naniesiony, a następnie pościerany lakier z ciemniejszą tintą. Przetworniki zamontowane na jednowarstwowej i dość elastycznej płytce to firmowe Tex-Mex. Są to przystawki wzorowane na Custom Shop Texas Specials, ale nawijane na plastikowych szpulach i produkowane w Meksyku. Zarówno płytka, jak i osłony pickupów są postarzane. Jak na vintage przystało, na pickup pod mostkiem nie działa pot TONE. Całości dopełniają pokryte patyną stroiki, zaczepy na pasek i tremolo w stylu vintage.
Olchowy korpus pokryty został lakierem nitrocelulozowym w kolorze dwutonowej przypalanki (2-color sunburst). W miejscu oparcia prawej ręki oraz z tyłu lakier został zdarty aż do drewna. Smaczku dodają też liczne obicia i matowa, jakby wytarta od ostrego materiału powierzchnia całego korpusu. A teraz najlepsze: korpus posiada wycięcia jedynie na single - nie ma tu tych dużych "basenów" na pickupy, które zabierały tyle drewna, a co za tym idzie rezonans instrumentu.
Na sucho ’50s Strat brzmi niezwykle sprężyście. Dość lekki korpus wyraźnie chce rezonować. Gryf jest świetnie wyprofilowany, dość wąski, idealnie leżący w ręku. Moim zdaniem niczym nie ustępuje customowemu. Trochę sztucznie natomiast wyglądają wytarcia na podstrunnicy - zupełnie jakby ktoś przeleciał tu papierem ściernym, a potem wtarł w drewno nieco ziemi. Do wykończenia z tyłu gryfu nie mam zastrzeżeń. Bardzo naturalnie wygląda też korpus i osprzęt.
Stratocastera podłączam do wzmacniacza Fender Deluxe VM. Pierwsze wrażenia mam mieszane - gitara wydaje się grać lepiej na sucho niż z przystawek. Najlepiej z całego setu wypada pickup pod gryfem. Jest czuły na zmiany w dynamice i naprawdę chce się na nim grać. Brzmienie ma zaokrąglony niski środek i jakby low-cut poniżej niego, dzięki czemu dźwięk jest czytelny i niezamulony. Wyższy środek jest lekko wycofany, a zamiast niego odzywa się dzwoniące wysokie pasmo. W czwartej pozycji jest jak na mój gust ciut zbyt ciemno, a w drugiej do pełni szczęścia brakuje wysokiego środka. Jest to oczywiście relatywne i postrzegane w odniesieniu do wcześniejszej gitary. Zawsze przecież można skorygować nieco potencjometry wzmacniacza lub dopalacza wpiętego przed nim.
’60s STRAT
Ten instrument zbudowany został według przepisu z lat 60. Klonowy gryf nie ma z tyłu tego charakterystycznego paska, znanego z modelu American Standard. Podstawową różnicą w stosunku do opisywanego przed chwilą Strata ’50s jest profil "C" gryfu oraz palisandrowa podstrunnica o promieniu 184mm. Nabito na nią 21 wysokich i wąskich progów określanych jako 6105 narrow jumbo. Przetworniki Tex-Mex zamontowane zostały na trzywarstwowej płytce Mint Green przykręconej do korpusu jedenastoma wkrętami - jest ona twardsza i stabilniejsza niż jednowarstwowa płytka Strata ’50s. Metalowe części są postarzane, dzięki czemu dobrze komponują się z powycieranym i poobijanym olchowym korpusem. Nielakierowana palisandrowa podstrunnica nie podlega procesowi postarzania, więc wytarty lakier znajdziemy jedynie z tyłu gryfu. Korpus, pokryty powłoką nitrocelulozową w kolorze przypalanki w trzech odcieniach, "zrelicowany" jest wręcz wzorcowo. Jednakże po tym, jak miałem przed chwilą w rękach Strata ’50s, wydaje się lekko podejrzane, że gitary mają obtarcia i uszkodzenia prawie tych samych kształtów i w tych samych miejscach. Taka jest cena masowej produkcji tego modelu.
Gryf gitary Strata ’60s wydaje się nieco większy niż u poprzednika, chociaż według specyfikacji jego szerokość przy siodełku wynosi również 42mm. Na profilu "C" będzie się jednak wygodniej grało tym, którzy trzymają kciuk klasycznie, czyli z tyłu gryfu. Gitara na sucho brzmi równie sprężyście, a korpus rezonuje dość mocno. Popularny test polega na tym, że trzyma się gitarę za główkę w powietrzu (tak jakby wisiała na wieszaku w sklepie), uderza się strunę H i dotyka dłonią dolnej części korpusu przy zaczepie na pasek - powinny być wyraźnie wyczuwalne drgania. Tak właśnie jest z obydwoma testowanymi Stratocasterami.
Początkowo, po podłączeniu do wzmacniacza, brzmienie obu gitar wydaje się identyczne. Po chwili grania i przełączania na zmianę obu instrumentów, zaczynają być słyszalne niewielkie różnice. Strat ’60s ma nieco szersze dolne pasmo, przez co brzmienie wydaje się pełniejsze. Ma również trochę więcej wysokiego środka i mniej najwyższej, szeleszczącej góry. W zasadzie nie jestem w stanie powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Brzmienia obu gitar różnią się niuansami, wobec których większą różnicę stanowi przekręcenie potencjometru we wzmacniaczu o działkę lub dwie.
’50s TELE
Ten instrument wzorowany jest na egzemplarzach produkowanych w połowie lat 50. Mamy tu więc klonowy gryf i podstrunnicę o oldskulowym promieniu 184mm. Profil szyjki to duże "C". Gryf rzeczywiście czuć w ręku, szczególnie w porównaniu ze Stratocasterami, co dla niektórych będzie zaletą. Zamontowano tu firmowe pickupy Tex-Mex.
Gdy pierwszy raz biorę do ręki gitarę ’50s Tele, zaczyna mi przeszkadzać wszystko to, na co zwracano uwagę Leo Fenderowi już w latach 50., czyli uwierająca krawędź korpusu pod prawą ręką i trzy siodełka w mostku obsługujące sześć strun. Siłą rzeczy nie da się tu idealnie ustawić menzury, niemniej z każdą chwilą spędzoną z tą gitarą człowiek zaczyna wsiąkać, a czas niepostrzeżenie upływać. Wierzę, że każda dobra gitara na swój sposób oswaja grającego na niej gitarzystę. W każdej zaklęta jest jakaś melodia. Ten Telecaster potrzebował zaledwie kilkudziesięciu minut, by mnie do siebie przekonać. Trzeba przyznać, że w gitarze ’50s Tele jest coś inspirującego.
Już na sucho gitara bardzo mocno rezonuje, a po podłączeniu do wzmacniacza okazuje się najgłośniejszą z testowanej trójki. Przetwornik pod gryfem, umieszczony w puszcze, daje piękne, aksamitne brzmienie. Trzeba uważać na kostkowanie w jego pobliżu, ponieważ obudowa zbiera każde uderzenie jak mikrofon. Pickup pod mostkiem jest dość mocny i gra środkowym pasmem. Dwie przystawki razem to już klasyka Tele - sprężyste brzmienie, które świetnie się sprawdza w barwach podkładowych. Wszystkie trzy barwy są do natychmiastowego wykorzystania. Nic tu więcej nie trzeba zmieniać. Chociaż z pewnością nie jest to gitara dla każdego i trzeba się z nią oswoić.
EPILOG
Ogólne wrażenia z gry na ’50s Stracie są więcej niż pozytywne, nawet w porównaniu do podobnego modelu Strata Relic z Custom Shopu. Szczerze mówiąc, przez chwilę zastanawiałem się, czy Fender nie strzelił sobie w stopę, robiąc zbyt dobre gitary za niewielkie pieniądze. ’60s Strat leży w ręku jak wiosło, na którym przegraliśmy ostatnie 10 lat. ’50 Tele to nieokrzesany kowboj w wytartych dżinsach - trzeba umieć się z nim zaprzyjaźnić, ale jeśli już nam się to uda, to będzie to przyjaźń na śmierć i życie. Z tych trzech gitar osobiście wybrałbym pierwszą - po prostu uwielbiam gryfy "V", klonowe podstrunnice i wykończenie "relic". Jedyne z czym bym pokombinował, będąc posiadaczem tych gitar, to przetworniki - brzmią jak rasowe single, ale wydaje mi się, że nie oddają całego potencjału drzemiącego w instrumencie, który wyraźnie słychać w grze na sucho. Moim zdaniem seria Fender Road Worn to strzał w dziesiątkę - jeden z fajniejszych produktów, jakie zaserwowała nam branża w ostatnim czasie.
Krzysztof Inglik
Zdjęcia: Amanda Thomas,
Ivan Sitsko, Krzysztof Inglik
korpus: olcha (’50s Strat, ’60s Strat), jesion (’50s Tele)
gryf: klon, jednoczęściowy
podstrunnica: klon (’50s Strat, ’50s Tele), palisander (’60s Strat)
progi: 21 (6105 narrow jumbo)
przetworniki:
3×Tex-Mex (’50s Strat, ’60s Strat),
2×Tex-Mex (’50s Tele)
układ elektryczny: 2×TONE, 1×VOLUME (’50s Strat,
’60s Strat), 1×TONE, 1×VOLUME (’50s Tele)
przełącznik:
5-pozycyjny (’50s Strat, ’60s Strat),
3-pozycyjny (’50s Tele)