Anthrax
Wywiady
2012-05-10
Jeszcze całkiem niedawno wieszczono śmierć zespołu Anthrax, ale okazało się, że muzycy czekali tylko w uśpieniu na właściwy moment, by znowu przystąpić do ataku.
Teraz, gdy od wydania ich ostatniego albumu zatytułowanego "Worship Music" upłynęło już kilka miesięcy i emocje nieco opadły, dwie siły napędowe tego metalowego tytana - Scott Ian i Rob Caggiano (gitarzyści, których moc można porównać do silników rakietowych) - na spokojnie odsłaniają przed nami kulisy powstania ich nowego wydawnictwa.
Od 2003 roku skład zespołu Anthrax zmieniał się wielokrotnie. Jednak w przypadku formacji z dwudziestopięcioletnim stażem nie ma w tym raczej nic dziwnego. Na przykład bardzo dużo zależy od wokalisty, który może nie tylko nadać grupie nowy kierunek, ale też spowodować, iż straci ona swój dotychczasowy impet. Tak też się działo i w przypadku formacji Anthrax, dla której tych kilka lat było okresem pełnym turbulencji: powszechnie uwielbiany wokalista John Bush odchodził i ponownie wracał do zespołu. Na jego miejsce wszedł nikomu nieznany Dan Nelson, żeby potem definitywnie odejść.
Po raz kolejny wrócił także sam Joey Belladonna, choć początkowo muzycy planowali zagrać z nim tylko kilka koncertów... Oczywiście zmiany składu zespołu nie dotyczyły tylko wokalistów, ale były one lżejszego kalibru. Nad płytą "We’ve Come For You All", która ukazała się w roku 2003, muzycy pracowali rok, a potem ruszyli w trasę koncertową - koncerty promujące tę płytę zespół grał do 2006 roku, a w części z nich wziął już udział Joey Belladonna. Potem słuch o tej grupie zaginął, przynajmniej jeśli chodzi o działalność wydawniczą. Fani osiem lat czekali na nową płytę. Na "Worship Music" ostatecznie zaśpiewał Joey Belladonna, a jeśli za kulisami znowu czai się jakiś rozłam, to Scott Ian skrzętnie ukrywa ten fakt...
Jonathan Horsley
Od 2003 roku skład zespołu Anthrax zmieniał się wielokrotnie. Jednak w przypadku formacji z dwudziestopięcioletnim stażem nie ma w tym raczej nic dziwnego. Na przykład bardzo dużo zależy od wokalisty, który może nie tylko nadać grupie nowy kierunek, ale też spowodować, iż straci ona swój dotychczasowy impet. Tak też się działo i w przypadku formacji Anthrax, dla której tych kilka lat było okresem pełnym turbulencji: powszechnie uwielbiany wokalista John Bush odchodził i ponownie wracał do zespołu. Na jego miejsce wszedł nikomu nieznany Dan Nelson, żeby potem definitywnie odejść.
Po raz kolejny wrócił także sam Joey Belladonna, choć początkowo muzycy planowali zagrać z nim tylko kilka koncertów... Oczywiście zmiany składu zespołu nie dotyczyły tylko wokalistów, ale były one lżejszego kalibru. Nad płytą "We’ve Come For You All", która ukazała się w roku 2003, muzycy pracowali rok, a potem ruszyli w trasę koncertową - koncerty promujące tę płytę zespół grał do 2006 roku, a w części z nich wziął już udział Joey Belladonna. Potem słuch o tej grupie zaginął, przynajmniej jeśli chodzi o działalność wydawniczą. Fani osiem lat czekali na nową płytę. Na "Worship Music" ostatecznie zaśpiewał Joey Belladonna, a jeśli za kulisami znowu czai się jakiś rozłam, to Scott Ian skrzętnie ukrywa ten fakt...
Kiedy rozpoczęliście prace nad nowym krążkiem?
Nagrań dokonaliśmy dwa lata temu. Po roku wróciliśmy do nich, odsłuchaliśmy i zdecydowaliśmy, co chcemy zatrzymać, a z czego zrezygnować. Znowu mieliśmy dobrego wokalistę i wreszcie postanowiliśmy skończyć płytę. Zyskaliśmy świeże spojrzenie na całość i to nam dużo dało. Okazało się, że ten sposób pracy nad płytą wyszedł nam na dobre. Gdybyśmy wydali tę płytę dwa lata temu, z pewnością nie byłaby tak dobra jak teraz. Chciałbym tak już zawsze nagrywać. W jednym z wywiadów Sting powiedział, że zespoły robią wszystko na opak, czyli: tworzą materiał na płytę, nagrywają ją, potem koncertują i doskonalą utwory. Natomiast on uważa, że należy postępować całkiem odwrotnie, a więc najpierw powinno się pisać piosenki, potem jechać w trasę, by na koncertach szlifować materiał, i dopiero potem nagrywać płytę. Zgadzamy się z tym i dlatego podczas nagrania naszej płyty "Worship Music" zastosowaliśmy się dokładnie do jego zaleceń.
W pewnym momencie nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Dan Nelson odszedł z zespołu i nie mieliśmy wokalisty, z którym moglibyśmy nagrywać "Worship Music". Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy na jakiś czas odłożyć nasze plany na bok. Zagraliśmy kilka koncertów z Johnem Bushem i było naprawdę świetnie, ale niestety widzieliśmy, że on nie wkłada w to serca. Ma rodzinę, chce być ze swoimi dziećmi. Wszyscy to rozumieliśmy i szanowaliśmy.
Rob, dołączyłeś do zespołu w 2001 roku i nigdy wcześniej nie miałeś okazji koncertować z Belladonną. Pierwsze koncerty zagrałeś z nim dopiero latem 2011...
Tak, to prawda. Jednak muszę tu powiedzieć, że Anthrax z Joeyem jest wręcz genialny, pełen niesamowitej magii i pozytywnej energii. Na scenie panuje wspaniała atmosfera. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki nie zacząłem z nim grać. Myślę, że jego powrót do zespołu to najlepsze, co mogło nam się przydarzyć.
Gdy Joey Belladonna wrócił do zespołu, szybko skończyliście nagranie płyty. Podobno materiał był gotowy w 85 proc. jeszcze przed odejściem Dana Nelsona...
Ja, Scott i Charlie Benante (perkusja), który pisze też riffy, doszlifowaliśmy cały dotychczasowy materiał. Kilka utworów zostało napisanych i nagranych od nowa. Wśród nich znalazł się utwór "In The End" pierwotnie zatytułowany "Down Goes The Sun". Dołożyliśmy tam kilka riffów i zmieniliśmy partie na perkusję. Potem wzięliśmy się za utwór "Maniacal" - Scott zmienił tytuł na "Judas Priest", który jest zresztą hołdem dla zespołu Judas Priest, i bezwstydnie wręcz przesadził z tekstami. Solówkę do tego utworu nagrywałem w autobusie, będąc w trasie koncertowej innego zespołu, w którym gramy ze Scottem (The Damned Things). Kilka piosenek zostało odrzuconych, kilka dopieszczonych, a kilka z nich pozostało w swojej pierwotnej wersji...
Z materiałem na "Worship Music" zmierzyło się trzech różnych wokalistów. Czy dokonywaliście poprawek w utworach specjalnie z myślą o mocnym wokalu Belladonny?
Nie pisaliśmy piosenek pod konkretnego wokalistę. Owszem, tak było wcześniej, na przykład w przypadku płyty "Fistful Of Metal", ale to nie znaczy, że pisząc utwory na płytę "Among The Living", robiliśmy to pod Joeya. Po prostu pisaliśmy utwory, a kto i jak je zaśpiewa, było sprawą drugoplanową.
Rob, zająłeś się również produkcją płyty, choć podczas gdy Ty i Scott byliście w trasie z The Damned Things, wokalem zajął się Jay Ruston.
Najciekawszą stroną naszej ostatniej płyty jest to, że jest ona trochę jak podróż wehikułem czasu, łączy bowiem elementy z różnych okresów naszej działalności, czyli te bardziej melodyjne partie z organicznym rockowym brzmieniem pochodzącym z okresu Johna Busha. Zresztą od samego początku zależało mi na wskrzeszeniu klasycznego brzmienia gitary rytmicznej Scotta - tego zadziornego, wojowniczego pomruku, którego nie dało się pomylić z niczym innym.
Rob zapytał mnie w studiu, czy nie mógłbym po prostu powrócić do swojego starego brzmienia znanego choćby z płyt "Spreading The Disease" i "Among The Living". Zaproponował, abyśmy wyszli właśnie od tego brzmienia i zobaczyli, dokąd nas ono zaprowadzi. Bardzo mi się ten pomysł spodobał. Dawno nie wyciągałem swoich starych wzmacniaczy. Z gitarami jest inaczej. Moje wiosło Randy Rhoads, mój Rhoads z 1982 roku czy Gibson V z 1981 roku - ich używałem do nagrania wszystkich płyt w historii zespołu. Postanowiłem więc odkurzyć stare wzmacniacze: wyciągnąłem dwa Marshalle JCM800 i przester TC Electronics. Podpiąłem to wszystko do mojego Rhoadsa dokładnie w takiej konfiguracji, w jakiej nagrałem płyty "Among The Living", "State Of Euphoria", "Persistence Of Time".
Podrasowane, wyposażone w nowe lampy Marshalle JCM800 brzmiały w studiu potężnie. Zastosowałem dodatkowo switch Radial Tonebone, żeby rozdzielić sygnał z głowy Randalla i wzmocnić basy, które są ważne we współczesnym metalu i od których nie ma ucieczki (śmiech).
Gdybyśmy tego nie zrobili, moja gitara brzmiałaby w miksie jak rozwścieczona pszczoła (śmiech).
Ja z kolei nagrywałem swoje partie przy użyciu głów Fryette i mojego zaufanego wiosła, fioletowego ESP Horizon. Gitara ma przetwornik DiMarzio Tone Zone przy mostku. Pracuję obecnie z firmą DiMarzio nad humbuckerem do nowej sygnowanej moim nazwiskiem gitary ESP. Wiosło ma być wzorowane na mojej starej gitarze, ale ma mieć korpus wykonany z jesionu bagiennego.
Jonathan Horsley