Ile lat upłynęło od premiery ostatniego studyjnego krążka Anthrax? Odpowiedź może wskazywać wiele, ponieważ ostatni album legendy amerykańskiego thrash metalu "We've Come For You All" miał premierę w maju 2003 roku. Niemalże dekada oczekiwania na nową porcję muzyki nowojorczyków obfitowała w liczne roszady w składzie, spekulacje i wątpliwości.
Dość powiedzieć, że o dziesiątej płycie grupy oficjalnie usłyszeliśmy już w 2008 roku, a od tego czasu ścieżki wokalne na ten materiał nagrywało trzech wokalistów. Ostatecznie żadne problemy nie złamały Anthrax, a ukoronowaniem jego zwycięstwa jest krążek zatytułowany "Worship Music".
Album w podstawowej wersji składa się z dziesięciu utworów ozdobionych dwoma krótkimi przerywnikami oraz nastrojowym, prawie dwuminutowym intro. Fanów klasycznego Anthrax z pewnością zachwycą wściekłe thrashowe petardy utrzymane w tradycyjnej konstrukcji z rozpędzonym i drapieżnym instrumentarium oraz wykończone precyzyjnymi solówkami gitarowymi (The Devil You Know", "Figt'em Till You Can't", "The Giant"). Natomiast w nieco innej, ale również sprawdzonej konwencji grupa zaproponowała utwory z wpływem groove ("I’m Alive", "In The End"), heavy metalu (...a jakże "Judas Priest", "The Constant") czy wręcz nowego brzemienia ("Crawl").
Na premierowym krążku Anthrax znalazła także się grupa utworów, które można by określić zaskakującymi. Nowojorczycy najwyraźniej mieli potrzebę odważniejszego uderzenia w instrumenty, bo w pewnych fragmentach płyty czułem się jak przy death metalowej młócce ("Earth On Hell" i "Revolution Screams"). A skoro wspomniałem już o zaskoczeniach, to prym w tej materii wiodą dwa nieoznaczone na płycie przerywniki następujące pomiędzy 5 i 7 oraz 8 i 10 utworem. W pierwszym przypadku otrzymaliśmy wiolonczelową solówkę Alisona Chesleya będącą chwilą oddechu pomiędzy thrash n' groove metalowym fragmentem płyty, a w drugim swoje perkusyjne zdolności wyeksponował Charlie Benante, co z pewnością miało być gładkim wprowadzeniem do heavymetalowego świata Scotta Travisa i całego Judas Priest.
Całość materiału brzmi wyjątkowo przekonująco i soczyście w warstwie muzycznej, a ten silny przekaz dodatkowo buduje jego wymowę. Wszak liryczna strona albumu w zgrabnej metaforze opowiada o tym, że ze złem trzeba walczyć najlepiej jak się potrafi, bez niepotrzebnych kompromisów i sentymentów. Przesłanie "Worship Music" niesie z sobą apel, że w sytuacjach zagrożenia nie ma sensu liczyć na jakąkolwiek pomoc, w tym wynikającą z wyznania, a jedynym słusznym celem jest eliminacja wroga. Dla Anthrax zło stanowi wartość obiektywną, w tym przypadku ujętą w formie żywych trupów. Niemniej uważam, ze "Worship Music" to nic innego jak rozliczenie się zespołu z własnymi demonami, którym muzycy Anthrax ostatecznie dokopali.
Definitywnie stwierdzam, że "Worship Music" powinien trafić do odtwarzacza każdego fana thrash metalu. Bynajmniej nie ze względu na sentymenty, bo kapela nagrała krążek, który powinien nasycić apetyty na dłuższy czas. Krążek, który przywraca wiarę w thrash metal. Konkluzja może być poddana zarzutowi trywializowania, ale w tym przypadku wydaje się w pełni uzasadniona: Anthrax znowu rządzi!
Konrad Sebastian Morawski