Phil Caivano (Monster Magnet)
Monster Magnet to jedna z nielicznych kapel, które nigdy nie zabiegały o sławę i fortunę. Za to ich liczne wpływy i inspiracje dały życie brzmieniom, które niezmiennie fascynują i przyciągają coraz to większą rzeszę fanów. Zespół ten istnieje na rynku od ponad 20 lat i swoim doświadczeniem może wziąć na rogi jeszcze niejednego niedowiarka, który sądzi, iż lata świetności mają już za sobą.
Zawsze lubiłem spoglądać na muzykę z perspektywy członka zespołu, ale jestem jednocześnie wielkim fanem teorii, która mówi, że nabytą wiedzą należy się dzielić z innymi. Takie myślenie daje wiele satysfakcji i uczy pokory do samego siebie. Przez te trzy lata dzieliłem się swoją wiedzą i chłonąłem jak gąbka od innych, dzięki czemu teraz mogę wykorzystać zdobyte doświadczenie, tworząc muzykę Monster Magnet. Swego czasu niektórzy fani nie mogli zrozumieć, dlaczego podjąłem współpracę z Dave'em Ogilviem. Otóż któregoś dnia odezwał się do mnie, aby przedstawić kilka pomysłów, ja zaś podrzuciłem mu parę partii gitarowych, a kilka dni potem zaproponował mi współprodukcję jednego ze swoich projektów. Patrząc teraz wstecz, sądzę, że było to jedno z najciekawszych doświadczeń w mojej karierze. Facet tworzył muzykę dla Skinny Puppy i Nine Inch Nails, co nijak się miało do mojej aktywności w Monster Magnet, a jednak naszą kooperację zaliczam do jednej z najbardziej owocnych.
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie patrzyłem na wyniki sprzedaży ani na to, ile zarobiliśmy na każdym kolejnym krążku. Zawsze liczyła się przede wszystkim muzyka. Dzisiaj możemy wracać do miejsc, w których kiedyś otwieraliśmy imprezy. Gramy nasze koncerty wszędzie tam, gdzie tylko się da, i czerpiemy z tego mnóstwo radości. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, co by było, gdybyśmy nie koncertowali z tymi wszystkimi gwiazdami. Może wyszłoby to nam na dobre, ale z drugiej strony grzechem byłoby teraz narzekać. Wracając do takiej Grecji czy chociażby Polski, widzimy ludzi, którzy przyprowadzają na koncerty swoje dzieci. Rośnie nam kolejne pokolenie fanów, więc można uznać, że supportowanie wyszło nam zdecydowanie na dobre!
Sama idea posiadania gitary sygnowanej moim nazwiskiem jest dla mnie odrobinę dziwna. Grałem na wielu sygnowanych wiosłach i szczerze mówiąc, nigdy mnie nie zachwyciły. Dla mnie najlepszą gitarą tego typu niezmiennie pozostaje Les Paul. Jest to naprawdę genialny instrument i śmiało mogę się pod nim podpisać (śmiech). Niektórzy producenci efektów starali się mnie nakłonić do współpracy, ale co miałoby mi dać umieszczenie mojego nazwiska na pedale, który wszyscy depczą (śmiech)? Za jakiś czas, kiedy zrobimy sobie małą przerwę, mam zamiar wykonać własnoręcznie około 20 kaczek dla najwierniejszych fanów. Nie mam zamiaru ich podpisywać, ale posiadacze będą przynajmniej wiedzieli, kto je wykonał. Od jakiegoś czasu zaczęło mnie to interesować i sądzę, że sprawi mi to sporo przyjemności.
Potem, wraz ze wzrostem popularności punk rocka, skierowałem swoją uwagę na The Cramps i The Ramones. Te kapele nie grały na wielkich stadionach, lecz w zwykłych klubach dla około 50 osób. Człowiek był w stanie uwierzyć, że on też może się kiedyś znaleźć na ich miejscu, a to uskrzydlało. Mało kto dzisiaj pamięta, że punk rock narodził się w Nowym Jorku, a ja i Dave lubowaliśmy się w jego brzmieniach. Chodziliśmy na każdy koncert i coraz bardziej byliśmy pewni tego, co chcemy robić dalej. Drugą kapelą, którą dzisiaj postawiłbym na równi z The Stooges, jest Motörhead. Jestem ich ogromnym fanem. Nie znaczy to jednak, że zamykam się na wszystkie inne brzmienia. Czasami potrafię przez tydzień zachwycać się jakimś krążkiem przykładowo grupy Yes. Po prostu kocham muzykę! Dla niektórych może być to również zaskoczeniem, ale jestem pełen podziwu dla chłopaków z Social Distortion. Brzmią według mnie fantastycznie, a ich muzyka jest czysta i mocna. Nie przepadam jedynie za nadmierną ilością elektroniki. Osobiście do szczęścia wystarczy mi jedynie wiosło i wzmacniacz.
Innym razem, kiedy nagrywaliśmy w Kanadzie płytę "God Says No", zadzwonił do mnie Ron Asheton. Początkowo pomyślałem, że kumple robią mi jakiś żart i zignorowałem wiadomości na automatycznej sekretarce. Dopiero kiedy zadzwonił do mnie po raz czwarty, to zrozumiałem, że to naprawdę on. Powiedział wtedy, że czytał kilka wywiadów, w których wypowiadałem się o nim pochlebnie, i chciał mi po prostu podziękować za dobre słowo. Miałem jeszcze potem wielki zaszczyt spotkania się z nim kilkakrotnie, zanim zmarł, i to również zaliczam do najbardziej ekscytujących chwil w mojej karierze. Nie mniej ekscytujące są dla mnie również chwile, kiedy jakiś chłopak podchodzi do mnie po koncercie i mówi, że od najmłodszych lat rodzice nasączają go brzmieniami Monster Magnet. Widzę, jak ważne są takie spotkania dla tych młodych ludzi, i napawa mnie to dumą z naszych dokonań. Wiem, że cokolwiek by się nie stało, nasza muzyka nie zniknie. W gruncie rzeczy nie liczy się to, czy płyta pokryje się platyną, czy nie. Najważniejsi są ludzie i sama muzyka.
M. Kubicki