Ikona rocka znajdująca świeże inspiracje w nieśmiertelnych standardach bluesowych. Gitarzysta będący synonimem Les Paula, teraz mieszający swoje Gibsony ze Stratem i Tele. To jest Slash jakiego jeszcze nie słyszeliście…
Granie bluesa jest przedsięwzięciem obarczonym sporym ryzykiem. Nie daj się zwieść myśleniu, że jest to łatwe i bezpieczne tylko dlatego, że w skali bluesowej jest zaledwie 5 nut. Jeśli chcesz bezpieczniejszej przygody, wybierz rafting, eksplorację jaskiń lub dojenie węży. Łatwiejszym sposobem na zabicie czasu na gitarze byłoby klepanie wprawek, mozolne zwiększanie szybkości, czy dodawanie błyskotliwych neoklasycznych licków. Włącz trochę kompresji i delaya, a wszyscy na TikToku pomyślą, że jesteś geniuszem. Ale w bluesie to nie działa. W bluesie uzyskujesz więcej grając mniej, a to sprawia, że twoja dusza jest całkowicie odsłonięta.
Liczy się osobowość. Znaczenie ma charyzma. To jest jak stand-up; wychodzisz na środek sceny, oświetla cię snop światła, a ty musisz opowiedzieć historię. I musisz ją opowiedzieć dobrze, a na koniec masz dojść do puenty. Podciągnięcia ćwierćtonowe muszą być trafione w punkt, i naprawdę szkoda głupca, który nieumiejętnie pomiesza dźwięki durowe z molowymi, psując całą tę misternie gotowaną potrawę. Publiczność wymaga. Chcą usłyszeć w wibrato głębię i prawdę.
A jeśli ci się nie uda, umierasz. Game over. Może właśnie dlatego Slash zdecydował się nagrać album zawierający (głównie) covery bluesowe. Ma w sobie coś z łobuziaka na BMX. Ryzykując jazdę na dwóch kołach wystawia swoją reputację na krawędź przepaści i zakłada zespół bluesowy z rotacyjną obsadą czołowych wokalistów. Orgia Potępionych. Nic dodać, nic ująć.
I co tam, zespół nagrywał album na żywo w studiu, kompletnie w starym stylu. Doświadczony producent – Mike Clink – który zasłynął podczas nagrywania najniebezpieczniejszego debiutu hardrockowego wszech czasów, Appetite For Destruction w 1987 r., był na miejscu, aby upewnić się, że taśma przesuwa się płynnie. „Od mojej pierwszej prawdziwej sesji w 1986 roku aż do chwili obecnej, powoli weszliśmy w erę technologiczną, w której producenci nie zrobią niczego, co nie jest bezpieczne” – mówi Slash – „Wszystko trzeba zaplanować. Wszystko trzeba czysto nagrać. Wszystko trzeba oddzielić. Wszystko musi być dopracowane do perfekcji i naprawdę trudno jest znaleźć inżynierów, którzy pozwolą zespołowi po prostu grać w jednym pomieszczeniu, olewać ‘bleedy’ mikrofonów i po prostu bawić się muzyką!”
TO WŁAŚNIE JEST WSPANIAŁE W GITARZE BLUESOWEJ. TO PRZECIEŻ WCIĄŻ TA SAMA PROGRESJA AKORDÓW. CAŁY CZAS MNIEJ WIĘCEJ TE SAME NUTY, WIĘC TO OSOBOWOŚĆ JEDNOSTKI NARZUCA SPOSÓB ICH GRANIA I SPRAWIA, ŻE WSZYSCY CI GITARZYŚCI BLUESOWI SĄ TAK CHOLERNIE WSPANIALI
Jest kilka sposobów spojrzenia na Orgy Of The Damned i tego, co wybrane utwory mówią nam o Slashu. Należy zauważyć, że istnieje w tym wątek autobiograficzny, linia prowadząca od Roberta Johnsona do T-Bone Walkera, od Petera Greena do Steviego Wondera, od młodego Saula Hudsona dorastającego w Anglii przed przekroczeniem granicy Atlantyku, który zadomowił się na Zachodnim Wybrzeżu USA i został gitarzystą znanym jako Slash – filarem Guns N' Roses, ambasadorem marki Gibson, prawdziwą ikoną rocka. Ale Slash nie jest tego taki pewien. Przynajmniej nie taki był zamysł.
„Nie, nie myślałem o tym w kategoriach retrospektywnego spojrzenia na moją przeszłość, ale myślę, że tak właśnie jest” – mówi – „To są rzeczy, które miały na mnie wpływ i które lubię od samego początku mojej muzycznej przygody. Nie myślałem wprawdzie o tym w tych kategoriach podczas nagrywania, ale właściwie jest to ciekawy sposób, aby spojrzeć na tę płytę…” Alternatywnie, moglibyśmy zinterpretować ten album jako manifest
tego, jak daleko ewoluował blues i jak blues dał napędzanemu gitarą rockowi i popowi surowce do przetrwania, a także jak może dostosować się do tych nowych dźwięków i nadal zachować swoją istotę. To jeden z tych mitów, że blues jest w jakiś sposób zabetonowany i odporny na zmiany, podczas gdy jego twórcy nie robili nic innego, jak tylko wprowadzali kolejne innowacje, odkąd po raz pierwszy ułożyli progresję I-IV-V. Freddie King dodał do bluesa funka, soul i R&B już w latach 70. wydając odważny stylistycznie album Burglar. Gary Clark Jr., który występuje na Orgy Of The Damned, śpiewając i grając na gitarze u boku Billy'ego Gibbonsa w Hoochie Coochie Man, zaledwie kilka miesięcy temu powiedział, że nie chroni się formy sztuki poprzez utrzymywanie jej w stagnacji tak długo, aż straci świeżość.
„Wszyscy ludzie, którzy byli przede mną, byli pionierami, jeśli chodzi o posuwanie bluesowej sprawy do przodu” – powiedział Clark – „Robert Johnson. Muddy Waters. Son House. Wszyscy ci goście włożyli swój własny sznyt w tę muzykę i przez to ją rozwinęli. Czasami postrzegamy to jako coś, co należy pielęgnować, ale goście, którzy to robili, nie dbali o to. Próbowali przesuwać granice. Jeśli postanowisz naśladować Muddy’ego Watersa, czeka cię mnóstwo wyzwań, a ja naprawdę nie chcę spędzać czasu na próbowaniu bycia jego kopią. Ludzie ciągle mi mówili: ‘Po prostu graj bluesa, musisz być wierny bluesowi!’. A ja myślałem: ‘Tak, ale spójrz na Buddy’ego Guya z płytą typu Sweet Tea – co to do cholery jest?’. Dlaczego ludzie chcieliby, żebym brzmiał jak stare płyty Buddy’ego Guya, kiedy nawet on sam nie brzmi już dziś w ten sposób? Jaki to ma sens?”
Gość ma rację. Nie wspominając już o tym, że standardy bluesowe są standardami, ponieważ były wielokrotnie reinterpretowane. Kto w ogóle napisał ‘Key To The Highway’? Prawa należą do Charlesa Segara i Williama ‘Big Bill’ Broonzy’ego, ale historia głosi, że te teksty zostały w takiej czy innej formie rozpowszechnione na całym amerykańskim Południu. Kwestionowane historie pochodzenia są częścią mitów bluesowo-folkowych. Pogłębiają tajemnicę, jakby piosenki żyły własnym życiem i układały własne historie. Wiemy tylko, że ich wersja Key To The Highway została nagrana, wcięta na winyl i stała się ostateczna, a od tego czasu została nagrana przez Little Waltera z Muddym Watersem na gitarze, Erikiem Claptonem i Duane’em Allmanem, The Tedeschi Trucks Band, B.B. King, a teraz wziął się za to Slash z Dorothy na wokalu i na pewno nie będzie on ostatni. Gdy już przeczytasz, kto jest zaangażowany w ten projekt i jakie piosenki zostały nagrane, okaże się, że Orgy Of The Damned, oficjalnie drugi solowy album Slasha, nie jest jednak typową płytą bluesową.
„Dla mnie była to po prostu fajna zabawa; wybrałem piosenki, które naprawdę mi się podobały i po prostu zrobiłem je po swojemu. Ale nie miała to być tradycyjna płyta bluesowa” – mówi Slash – „Jest wielu wspaniałych artystów bluesowych, którzy nadal podtrzymują ten płomień, ale jeśli chodzi o mnie to inspiracja była dość prosta. To jestem ja. Gram muzykę, która wpłynęła na to, kim jestem dziś. Zaangażowałem w to różnych wokalistów – może podświadomie nie chciałem, żeby ludzie myśleli, że jako kolejny próbuję nagrać tradycyjną płytę bluesową.” Czas przedstawić zespół. Skład stanowi „reinkarnację” Blues Ball Slasha, bluesowego projektu gitarzysty z połowy lat 90., który zrobił po odejściu z Guns N’ Roses. Teddy Andreadis gra na klawiszach. Johnny Griparic gra na basie, a Michael Jerome na bębnach. To Griparic zasugerował Iggy’emu Popowi Slasha na gościnny występ na jego płycie. Tash Neal uzupełnia skład na gitarze i wokalu, kradnąc show w coverze ‘Living For The City’ Steviego Wondera.
„Tash jest cholernie niesamowity” – mówi Slash – „Po raz pierwszy usłyszałem go śpiewającego na imprezie bluesowej, w której brałem udział w Los Angeles, z grupą fajnych muzyków, wspólnie jammujących pewnego wieczoru. Byłem pod wrażeniem, ponieważ nigdy wcześniej go nie słyszałem, nigdy go nie spotkałem. On i ja nawiązaliśmy współpracę, a jego zespół grał przed The Conspirators w 2019 roku. Wychodziliśmy przed naszym setem i po prostu oglądaliśmy jak grali każdego wieczoru. Tak więc składając tracklistę na nową płytę pomyślałem, że mógłby przyjść, zaśpiewać i zagrać na gitarze. Jest świetnym gitarzystą. Gra sporo na tej płycie.”
UWAŻAM, ŻE GRANIE NA ŻYWO TO JEDYNY SPOSÓB NA ZROBIENIE PRAWDZIWEGO ROCK’N’ROLLA. ROCK’N’ROLL I BLUES – A TAKŻE JAZZ – NALEŻY WYKONYWAĆ NA ŻYWO, Z CAŁYM ZESPOŁEM RAZEM, W JEDNYM POMIESZCZENIU. NIE JEST TO COŚ, CO MOŻNA ZŁOŻYĆ W CAŁOŚĆ Z OSOBNYCH KLOCKÓW, PONIEWAŻ WTEDY TRACI SIĘ ‘VIBE’
Nikt w zespole nie wiedział, jaka będzie ta płyta, przynajmniej nie na początku. Mieli listę utworów i pracowali nad aranżacjami, jeszcze zanim powiedziano im, jak wszystko będzie na końcu wyglądać. Andreadis śpiewał na żywo z zespołem i, o ile wiedział, miał śpiewać także na tej płycie. „Nigdy im nie powiedziałem, że wybiorę różnych wokalistów” – mówi Slash – „Teddy zawsze śpiewał w oryginalnym składzie Blues Ball w latach 90., więc coś takiego przyszło mi do głowy, kiedy uczyliśmy się tych kawałków, a ja zastanawiałem się, kim powinni być wokaliści.”
Płytę otwiera The Pusher, piosenka napisana przez Hoyta Axtona, która stała się sławna dzięki wersji Steppenwolfa, użytej w filmie Easy Rider z 1969 roku. Do tego kontrkulturowego hymnu idealnie pasował wokalista The Black Crowes, Chris Robinson. „Kiedy do niego zadzwoniłem w tej sprawie, pomysł bardzo mu się spodobał” – mówi Slash – „Fajnie, że tak bardzo był podekscytowany przyjściem i zrobieniem tego”. Jest też Brian Johnson z AC/ DC, który dał z siebie wszystko robiąc Howlin’ Wolfa w hałaśliwym wykonaniu Killing Floor, a na harmonijce ustnej grał frontman Aerosmith, Steven Tyler. Demi Lovato śpiewa w Papa Was A Rollin' Stone zespołu The Temptations, uzupełniając bluesa soulowym klasykiem
Motown, który wymagał od zespołu innego podejścia – i ponownie, podobnie jak Freddie King, pokazał, jak daleko można się zapuścić na płycie bluesowej. „Jak powiedziałem, to nie jest prawdziwy, tradycyjny rodzaj płyty bluesowej” – mówi Slash – „Oczywiście jest na niej sporo bluesa! Nie wiem, czy można ją porównać do tej wspaniałej, świetnej, pieprzonej płyty Freddiego Kinga, ale z pewnością jest ona na poboczu typowej bluesowej ścieżki.”
Niektóre wybory Slasha są oczywiste. Paul Rodgers dołącza do zespołu w ‘Born Under A Bad Sign’ po tym, jak zaśpiewał już utwór Alberta Kinga ‘The Hunter’ na przełomowym debiutanckim albumie Free z 1969 roku” ‘Tons Of Sobs’. Chris Stapleton nagrał wokal w coverze klasyka Petera Greena i Fleetwood Mac ‘Oh Well’, który zamienia się w szaleńczy, ósemkowy groove i w kulminacyjnym momencie przypomina bardziej Motörhead niż brytyjskiego bluesa. Z kolei Beth Hart wpadła na chwilę dosłownie wpadła – na totalnie odlotowy występ w ‘Stormy Monday’ T-Bone Walkera.
„To było zabawne, bo rozmawiałem z Beth przez telefon; była podekscytowana możliwością zrobienia tego, oddzwoniła do mnie i wpadła na pomysł, aby zrobić to w tonacji molowej, co było cholernie dobrym pomysłem” – mówi Slash – „Dzięki temu powstała inna wersja niż wszystkie wcześniejsze covery. Ćwiczyliśmy to w mollu, jakoś tak do ostatniego dnia próby, i ostatecznie zrobiliśmy to na molowo, ale potem Ted wpadł na pomysł, by na koniec przenieść to z powrotem do dur, co było naprawdę fajne. Kiedy następnego dnia poszliśmy do studia, nagle pojawiła się Beth. Ledwo przyszła, od razu wskoczyła przed mikrofon i zaśpiewała. To było jedyne podejście i było to niemal jak nagranie próby. Coś jak występ na żywo w klubie z gościnnym wokalistą. Nikt nie wiedział dokładnie, co się wydarzy, wszystko działo się spontanicznie.”
W ‘Stormy Monday’ naprawdę można usłyszeć korzyści płynące z nagrania zespołu na żywo w jednym pomieszczeniu. Jest tu zakres dynamiki i energia, która sprawia wrażenie dokumentowania występu, a nie tylko kolejnego studyjnego „take’a”. Kiedy Hart zmienia swój głos z powrotem w szept, Slash podąża za nią gitarą. Brzmi to tak, jakby rzucił kostkę i muskał kciukiem strunę, pozwalając wzmacniaczowi oczyścić się z przesteru. „Wiesz co? Rzeczywiście dużo gram palcami, oscyluję pomiędzy kostką i opuszkami palców, ale tak naprawdę nie pamiętam kiedy” – mówi, przyznając, że niespodzianka Hart zaskoczyła jego i nieświadomy tego zespół, ale takie chwile mogą być początkiem czegoś wielkiego. Zwłaszcza gdy wszyscy są razem, a taśma się kręci.
„Slash nie bez powodu stał się jedną z największych ikon gitary. Kiedy słyszysz to brzmienie, momentalnie wiesz, że to on. Nie ma znaczenia, jakie nuty gra. To jest to, do czego dążą wszyscy gitarzyści, ale niewielu udaje się to osiągnąć. To nie tylko wzmacniacz czy gitara, to wszystko leży w dłoniach i palcach. To właśnie wyróżnia gitarzystów. Na swój sposób atakują struny i osadzają się w ścieżce, wykorzystując instrument w pełnym zakresie dynamiki. Stevie Ray Vaughan był w tym mistrzem. Ten facet miał groove we krwi. I myślę, że Slash jest taki sam. To inny styl, ale on ma ten sam rodzaj ‘czuja’ – jego gra działa jak klej spajający to wszystko.” ~Mike Clink
„To wspaniale, może dlatego, że nie czuję się zbyt komfortowo w studiu, kiedy mam za dużo czasu na siedzenie i myślenie o tym, co zamierzam robić” – mówi Slash – „Więc kiedy robisz długie sesje i wiele dogrywek, kiedy musisz przychodzić kilka razy, możesz przesadzić z wieloma rzeczami. Kiedy grasz na żywo, jesteś pod wpływem chwili, występujesz spontanicznie. Po prostu grasz. A jeśli dodatkowo masz dobre brzmienie gitary, a zespół jest skupiony, możesz osiągnąć coś o wiele bardziej ekscytującego.”
„Uważam, że granie na żywo to jedyny sposób na zrobienie prawdziwego rock’n’rolla. Rock’n’roll i blues – a także jazz – należy wykonywać na żywo, z całym zespołem razem, w jednym pomieszczeniu. Nie jest to coś, co można złożyć w całość z osobnych klocków, ponieważ wtedy traci się ‘vibe’. Dlatego staram się, aby wszystko co gram, było tak bardzo ‘na setkę’, jak to tylko możliwe.”
To może wyjaśniać porywającego ducha Motörhead w ‘Oh Well’. Podwójne uderzenie gitary Slasha i Neala zamienia numer w potężny rockowy jam. Puść to sobie na słuchawkach, a wyłapiesz te wszystkie złożone harmoniczne i iluzoryczne momenty, jakby głęboko z tyłu miksu znajdowała się gitara akustyczna, podwajająca riff dla pogrubienia tekstury. Mogłoby tak być, gdyby muzycy mieli więcej czasu, ale dogrywanie tracków do tego albumu zostało ograniczone do minimum. Można usłyszeć kilka tu i ówdzie, jak na przykład pracę talkboxa i wah w ‘Papa Was A Rollin’ Stone’. Ale potem posłuchaj jeszcze raz ‘Oh Well’ i co słyszysz? Tak, szalone podejście klasycznego Slasha, który daje się ponieść muzyce, i brzmi bardziej jak ‘Fast’ Eddie Clarke niż Big Bill Broonzy – tam zdecydowanie jest coś spoza menu, jeśli chodzi o wybór gitary.
„Tak, ta piosenka była jedną z moich ulubionych” – mówi Slash śmiejąc się, co jest równoznaczne z przyznaniem, że rzeczywiście dał się ponieść emocjom – „Pamiętam, jak puszczali to w radiu w latach 70. Zawsze mi się podobało. Grałem te riffy kilka razy, ale nigdy nie zagrałem całego utworu. Moja wersja ma więcej drive’u niż inne, prawda? Grało mi się to cholernie fajnie. No i gram też na Stracie, którego nigdy u mnie nie widziałeś.”
Moment. Scratch winylem. Co on właśnie powiedział? „W głowie słyszałem tam barwę Strata” – mówi – „Użyłem więc do tego Strata, a w Living For The City użyłem też starego Tele z lat 50.”. Myślisz, że kogoś znasz, a potem słyszysz cos takiego…
Jak się okazuje, zrobienie ‘Orgy Of The Damned’ było dla Slasha dobrym pretekstem, by pobawić się sprzętem. „Wszystko może być pretekstem do zakupu nowej gitary!” – śmieje się Slash. Częściowo doprowadziło to do współpracy z firmą Magnatone w zakresie nowego wzmacniacza gitarowego. W teledysku do ‘Killing Floor’ Slash gra na Gibsonie ES-335 z 1963 roku. To Neal gra na Les Paulu. I oczy Was nie myliły, w tle były vintage’owe comba lampowe Fendera.
„Było tak, że kiedy zdecydowałem, że nagram tę płytę, wyciągnąłem kilka moich starych wzmacniaczy combo w stylu vintage, ponieważ wiedziałem już, że będzie to bardziej wyluzowany projekt” – wyjaśnia Slash – „To wciąż rodzaj rock and rolla. Chciałem tylko, żeby było mniej Marshallowo. Próbowałem uzyskać bardziej czysty, szorstki dźwięk. Miałem już te wzmacniacze, które wyciągnąłem, więc potem wyciągnąłem kilka starych gitar. Do kompletu.
„Ta replika Les Paula Standarda Krisa Derriga 1959… To wyjątkowa gitara, która niewątpliwie wiele znaczy dla Slasha. To jego dziecko! Kiedy robiliśmy ‘Appetite…’, to był ten Les Paul wpięty w Marshalla. Wraz z popularnością tej płyty, wszyscy gitarzyści nagle chcieli Les Paula. Mam wrażenie, że zrobił wiele, aby przywrócić Gibsonowi LP chwałę – nie znaczy to, że ona kiedykolwiek zanikła, ale po debiucie płyty nastąpił duży wzrost popularności. W tamtym czasie wszyscy ci ‘hair-metalowi’ gitarzyści używali innych marek, konkurujących z Gibsonem. Kiedy Guns N’ Roses zatrzęsło rynkiem, gitarzyści zaczęli mówić: ‘Potrzebuję tego brzmienia: Les Paula i Marshalla!”. Sukces tej płyty przywrócił tym gitarom popularność w rockowym mainstreamie.” ~Mike Clink
„Ze wzmakami jest u mnie zabawnie. Oczywiście jestem człowiekiem Marshalla od zawsze i uwielbiam te wzmacniacze nic nie równa się ich brzmieniu, prawda? Ale lubię też stare Fendery Deluxe. Stosuję te stare wzmacniacze Fendera do wielu różnych rzeczy i pojawiają się tu i ówdzie, od czasu do czasu. Mam Fendera Deluxe, który Alexander ‘Howard’ Dumble zbudował dla mnie tuż przed śmiercią. Myślę, że to był ostatni, jaki kiedykolwiek zbudował. Miałem też starego Marshalla o mocy 50 W, którego zwykle nie używam, ale pomyślałem, że może się do tego przydać.
A co do, Magnatone… Nastąpiła chwila pauzy i panika w Internecie, kiedy rozeszła się wiadomość, że Slash współpracuje z Magnatone w celu stworzenia sygnowanego wzmacniacza, który będzie jego głównym nagłośnieniem podczas trasy koncertowej z Kennedym i The Conspirators. W oficjalnym komunikacie prasowym nigdy nie wspomniano o kontynuacji działalności z Marshall Amps. Opuszczenie Marshalla przez Slasha wydawało się nie do pomyślenia – i rzeczywiście tak było. Wydano pośpiesznie opublikowane wyjaśnienia. Slash dodawał Magnatone do swojego arsenału, a nie zastępował nimi Marshalla. Kiedy pojawił się jego charakterystyczny Magnatone SL-100, wykończony zielonym winylem wężowym, był wyraźnie zainspirowany starymi Marshallami Super Lead, z tradycyjnym brytyjskim rozwiązaniem, takim jak kwartet lamp EL34.
„Co ciekawe, miałem 50-watowy Magnatone M-80, który dał mi Billy Gibbons wieki temu, a którego nigdy nie używałem” – mówi Slash - „Dał mi to, położyłem z wieloma innymi rzeczami i nigdy na nim nie zagrałem. Miałem też Voxa, wyszperanego gdzieś w kącie. Znalazłem też wczesne Mesa/Boogie. Próbowałem wszystkie te wzmacniacze po kolei i przeglądałem wybrane piosenki. Wtedy wypróbowałem Magnatone i brzmiało naprawdę niesamowicie.”
„Każdego dnia mówiłem: ‘OK, zagramy ten kawałek, a ja wypróbuję z nim kilka wzmacniaczy i kilka różnych gitar’. Ale zawsze wracałem do Magnatone. Skończyło się to tym, że nagrałem całą płytę na Magnatone, a potem zaprojektowałem z nimi wzmacniacz.”
Morał z tej historii jest taki, że kiedy wielebny Billy F. Gibbons daje ci jakiś wzmacniacz, robisz wszystko, co w twojej mocy, żeby pojawił się w twojej muzyce. Włączenie Gibbonsa do ‘Hoochie Coochie Man’ to świetna puenta tej sesji, nadająca jednemu z największych standardów bluesowych z Chicago odrobinę teksańskiego posmaku, dzięki temu, że Gibbons gra tam na gitarze rytmicznej, śpiewa, a nawet wykonuje jedną z solówek.
„Billy to jeden z moich ulubionych gitarzystów odkąd usłyszałem go po raz pierwszy, kiedy jeszcze byłem dzieckiem” – mówi Slash – „Jest nas trzech w Hoochie Coochie Man, wszyscy gramy solówki, ale to on ma czyste brzmienie. Myślę, że jest trzeci.
To było coś, co zrobił od razu z biegu i jest to tak doskonałe, że właściwie potem musiałem się tego nauczyć! Ha!
Ponieważ jego wybór nut do tej solówki jest po prostu świetny, nie wspominając o jego wokalu, który także jest świetny. To samo dotyczy Gary’ego Clarka Jr. Jego solo doskonale pokazuje, co czyni go tak fantastycznym muzykiem bluesowym.”
„Slash grał na swoim Marshallu w dniu, w którym wszedłem do studia, ale widziałem też stojącego tam Magnatone’a. Kiedy do kolejnej piosenki, on się do niego podłączył. Dźwięk był wreszcie właściwy i bardzo odpowiedni dla tej płyty. Slash chciał użyć Marshalla w kilku piosenkach, ale kiedy po odsłuchaniu omawialiśmy różne kwestie w reżyserce, okazało się, że jego brzmienie po prostu nie działało. Z całym szacunkiem dla Marshalla. Uwielbiam ich wzmacniacze i mam ich wiele, ale w przypadku tej płyty Magnatone naprawdę przemówił we wszystkim tak jak trzeba.” ~Mike Clink
A co właściwie wyróżnia świetnego muzyka bluesowego? Nie ma żadnych zasad per se. Nie potrzebujesz drogich gitar. Robert Johnson zainaugurował tę formę sztuki za pomocą Gibsona Kalamazoo z czasów kryzysu. Garnitur jest tradycyjny, ale nieistotny. Nie potrzebujesz grubych strun i łapy wielkiej jak u niedźwiedzia, żeby objąć gryf. Billy Gibbons jest tego dowodem. Jego gitary elektryczne są uzbrojone strunami 0,007 po przyjacielskim pytaniu B.B. Kinga, która brzmiało: „Dlaczego tak ciężko pracujesz?” Slash miał szczęście jammować z B.B. w Royal Albert Hall w 2011 roku, kiedy dołączył do King of the Blues z Ronniem Woodem, Derekiem Trucksem i Susan Tedeschi w The Thrill Is Gone. A B.B. King z pewnością jest świetnym muzykiem bluesowym.
„To był właśnie ten facet, kiedy byłem dzieckiem, na długo, zanim w ogóle pomyślałem o gitarze, był pierwszym artystą zajmującym się tradycyjnym bluesem, z którym się zetknąłem” – mówi Slash – „Moja babcia grała mi B.B. Kinga z płyt i to utkwiło mi w pamięci. Słyszałem potem wielu artystów bluesowych, ale to B.B. King został moim ulubionym gitarzystą bluesowym i do dziś naprawdę mi się podoba. Jest dla mnie kimś w rodzaju idola. Myślę, że jednym z powodów, dla których kocham Jimmy'ego Page'a, jest właśnie to, że gra bardzo podobnie do B.B. Kinga.”
Na przestrzeni lat Slash grał z ‘Królem’ kilka razy, ale za pierwszym razem umknęła mu taka okazja. „To był jeden z tych wieczorów w Los Angeles, podczas których zatraciłem się w alko. Ledwo to pamiętam!” – mówi Slash – „Ale B.B. był dla mnie taki serdeczny, niemal ojcowski, miły i hojny, jeśli chodzi o swój czas. Wywarło to na mnie bardzo pozytywny wpływ. Grałem z nim kilka razy na przestrzeni lat, a ostatni raz grałem z nim w Royal Albert Hall. To była po prostu świetna zabawa. Pamiętam, że byłem trochę zdenerwowany i nie czułem się komfortowo, próbując mu dorównać, ale to był naprawdę miły moment spędzony z nim. Był naprawdę super facetem i żył sceną jak mało kto.”
„To był facet, który spędził 70, a nawet 80 procent swojego życia pracując i zawsze to podziwiałem. Prawdopodobnie wzorowałem się na tym, ponieważ sam jestem totalnym pracoholikiem. Mówię: ‘No cóż, B.B. to robił, więc i ja mogę to zrobić!’. Tak czy inaczej, to był po prostu wspaniały moment. Mogłem przebywać w tej samej przestrzeni, co jeden z moich ulubionych artystów wszech czasów.”
B.B. King był przywiązany do szczegółów. Jego liczne egzemplarze Gibsona ES, Lucille, zostały zmodyfikowane w celu usunięcia dziur w kształcie litery „f”, tak aby sprzężenie zwrotne na scenie nie stanowiło problemu. Był dumny ze swojej intonacji, zachowywał wszelkie środki ostrożności; jego mostki zostały podrasowane strunociągiem TP-6 z precyzyjnymi tunerami. Jego ucho było tak dobre, jak tuner stroboskopowy Petersona. Być może B.B. zaszczepił Slashowi apetyt na życie w trasie, a może właśnie dzięki niemu zawsze docenia dobrą intonację. Trudno byłoby nazwać Slasha neurotykiem, ale w kwestii intonacji nie jest to dalekie od prawdy.
„Moje ucho jest dość wrażliwe na odstrojenie i doceniam, że to zauważyłeś” – mówi – „To komplement, ponieważ jednym z moich największych zmartwień jest intonacja. To jest coś, nad czym wciąż pracuję!”
Nie wszystkie utwory na Orgy Of The Damned zostały wybrane przez Slasha. Na prośbę Iggy’ego Popa pojawił się cover ‘Awful Dream’, starego utworu Lightnin’ Hopkinsa z albumu ‘Mojo Hand’ z lat 60. To raczej mało znany utwór country bluesowy i Slash początkowo nie był zaznajomiony z oryginalną aranżacją. Styl Hopkinsa jest tak oszczędny, że wręcz zachęca do reinterpretacji, dzięki czemu jego piosenki w nowych wersjach brzmią jak świeże standardy. Posłuchaj oryginału, a dowiesz się, dlaczego pasuje idealnie do głosu Iggy'ego Popa. Może był to wpływ doboru słów Hopkinsa albo powolny rytm jego gitary, a może jego głos, szorstki ale głęboki jak kanion – z pewnością był jednym z tych muzyków, którzy nadawali bluesowi nadprzyrodzony charakter, jakby pochodził z zaświatów – urzekający i niepokojący jednocześnie. Slash i Iggy są wierni temu duchowi.
„Kiedy Iggy przyszedł, po prostu usiedliśmy na stołkach i improwizowaliśmy” – wspomina Slash – „I tak naprawdę nigdy nie nauczyłem się dokładnie tej piosenki, po prostu zagrałem to tak, jak zapamiętałem sprzed lat. Iggy spisał wszystkie słowa, a potem usiedliśmy i jammowaliśmy. Po kilku razach włączyliśmy nagrywanie i nagraliśmy to na setkę.” Lightnin’ Hopkins grał na akustykach Gibsona i Harmony, ale wybór Slasha w przypadku ‘Awful Dream’ był bardziej zainspirowany Lead Belly i Blind Willie McTell – 12-strunowym instrumentem Fraulini z dłuższą skalą barytonową. „Syn Cher zwrócił moją uwagę ku tym gitarom” – mówi – „Zostały zbudowane podobnie jak gitary akustyczne barytonowe z lat 40. Są więc strojone naprawdę nisko i mają 12 strun. Dają niesamowite brzmienie.” Hendrix by się zgodził. W filmie dokumentalnym ‘Jimi Hendrix’ z 1973 roku znajduje się materiał filmowy, na którym gra ‘Hear My Train A Comin’’ na 12-strunowym akustyku Zemaitis. I jest coś niezaprzeczalnie tajemniczego w 12-strunowym stroju w dół – te nisko puste struny brzmią jak coś nie z tego świata.
Pomyśl o Teddym Andreadisie, który będzie śpiewał te utwory, gdy zespół wyjdzie na scenę podczas koncertu S.E.R.P.E.N.T. Festiwal, który rozpoczyna się w lipcu i obejmuje trasy koncertowe po całych Stanach Zjednoczonych – w składzie znaleźli się Warren Haynes, Keb’ Mo’, Christone ‘Kingfish’ Ingram, Samantha Fish, Larkin Poe, Robert Randolph i Eric Gales. WĄŻ (serpent) składa się z pierwszych słów wyrazów Solidarność, Zaangażowanie, Przywrócenie, Pokój, Równość, N’ Tolerancja (Solidarity, Engagement, Restore, Peace, Equality, N’ Tolerance). To święto bluesa, szansa na zagranie tych piosenek na żywo, ale także zbiórka pieniędzy na szczytne cele, a dolar z każdego sprzedanego biletu trafi potem na cele charytatywne. „Próbujemy robić coś, co pomaga w jednoczeniu się, a nie wytykaniu innych ludzi palcami, wykluczaniu różnych ras, osób różnej płci i tym podobnych bzdur” – mówi Slash – „To jest siła napędowa festiwalu, ale blues to wszystko spina i jednoczy ludzi.”
To znaczące, bo przecież nie ma jednego, jedynie słusznego sposobu grania bluesa i o to właśnie tu chodzi. To tak, jak powiedział wielki współczesny gitarzysta jazzowy Julian Lage: „Każdy ma swój własny shuffle, który jest dla niego wyjątkowy. Użyj swojego własnego.” Ten rytm jest tak samo ważny jak frazowanie solówki, wybór nut czy barwa. Posłuchaj pulsu Hoochie Coochie Man. Posłuchaj gitar Slasha na tej płycie. Żadna nuta nie została wcześniej opracowana. Wszystko było spontanicznie improwizowane. W takich sytuacjach musisz wiedzieć, od czego zacząć, gdzie zakończyć i jakich nut unikać. Wszystko inne jest do ogarnięcia. Ale rób to po swojemu!
„To właśnie jest wspaniałe w gitarze bluesowej” – mówi Slash – „To przecież wciąż ta sama progresja akordów. Cały czas mniej więcej te same nuty, więc to osobowość jednostki narzuca sposób ich grania i sprawia, że wszyscy ci gitarzyści bluesowi są tak cholernie wspaniali. Naprawdę można usłyszeć ich duszę w melodiach, solówkach, rytmach i sposobie, w jaki oni je grają. Masz czyste płótno, te trzy akordy, 12 nut i kilka różnych oktaw, a rozpiętość zróżnicowanych rzeczy, które ludzie tym malują, jest o wiele szersza niż to, co grają wszyscy ci techniczni gitarzyści, poświęcając tak wiele czasu na te pieprzone rozmaite rodzaje technik i skal. To jest oczywiście niesamowite, ale często trudno jest ich rozróżnić, ponieważ wszyscy robią mniej więcej to samo i z równie zawrotną szybkością.”
„Kiedy słuchasz bluesowców to widzisz, jak wiele jest pomiędzy tymi wszystkimi gitarzystami różnych osobowości i indywidualności – i to jest jedna z tych rzeczy, które w tym kocham. Nie jest to koniecznie coś, co można wywnioskować z oglądania samouczków na YouTube. To po prostu coś, co czujesz.”