Gitarzysta Motörhead werbuje kilku sławnych kolegów do swej debiutanckiej płyty solowej i zdradza nam szczegóły jak tego dokonał…
„Miałem okazję rozwinąć swoje skrzydła trochę szerzej – mówi Phil Campbell o muzyce, która wypełnia jego nową płytę "Old Lions Still Roar" (‘Stare lwy nadal ryczą’ – przyp.red.). Między bogiem a prawdą, dżentelmen dziś z nami rozmawiający już na zawsze pozostanie gitarzystą Motörhead z najdłuższym stażem, który był u boku Lemmy’ego do samego końca. Pomimo to, nowa płyta ma nieco inny charakter niż moglibyśmy się tego spodziewać po zespole, który zazwyczaj nie brał jeńców – country rock, fortepianowe ballady, instrumentale rodem z muzyki filmowej…
„Lemmy nie narzucał mi nigdy żadnych ograniczeń, ale w Motörhead każdy z nas intuicyjnie wiedział na co może sobie pozwolić” – zauważa Campbell przyznając, że jego stary zespół wiedział doskonale, jak wykrzesać z tej formy 100% jej możliwości. „Zawsze chodziło o to jedno, konkretne brzmienie. Pomysły na melodie o czystej barwie i fortepianowe wstawki gromadziły się w mojej głowie latami niewykorzystane. Postanowiłem je stamtąd wydobyć. Dzięki temu płyta zyskała na różnorodności.”
Magazyn Gitarzysta: Jakie instrumenty słyszymy na "Old Lions Still Roar"?
Phil Campbell: Większość partii nagrałem na swoim Tokaiu Les Paul w wykończeniu ‘sunburst’, którego postanowiłem wyrwać z zasłużonej emerytury, ale też ‘silverburst’ znalazł tu swoje zastosowanie. Wykorzystałem także Framusa Panthera oraz gitarę o dziwnym kształcie wykonaną przez szwajcarską firmę Relish. Ta ostatnia w założeniu miała ułatwiać wymianę strun, ale mój techniczny twierdzi, że to im nie wyszło. Za to brzmi doskonale! Nie użyłem niczego ‘vintage’ w prawdziwym tego słowa znaczeniu. W szczytowym momencie w reżyserce było na stojakach może z sześc gitar. W domu mam ich dużo więcej. Moje ulubione to czarny Gibson Custom z 1956 wyposażony w tremolo Bigsby i Gibson Firebird z 1964 należący wcześniej do Vala McCalluma grającego z Jacksonem Brownem. Lubię stary sprzęt.
Tokai LP to gitara, która zagrała główną rolę na krążku „Old Lions Still Roar”. Fot. Robert Wilk.
Czy nie pomylimy się mówiąc, że na płycie słychać głównie Marshalle?
Mam ściankę głów wzmacniaczy w moim studio. To rzeczy, których używałem grając z Motörhead. Jedna czy dwie są z lat siedemdziesiątych, jest tam też Randy Rhoads i kilka innych ciekawostek. Niestety nie prowadzę notatek, w których można by było sprawdzić gdzie czego użyłem. Album wyprodukował Todd – mój najstarszy chłopak. Użył po prostu tego co znalazł w studio. Wiem, że zmiksowany został też Bogner Uberschall, którego także posiadam. Nie stosowałem wielu efektów – tylko wah Jima Dunlopa, zielone delaye MXR. Od czasu do czasu brzmienie podbiliśmy Micro-ampem MXR. Jeśli chodzi o przystawki w gitarach to jak zwykle były to Seymour Duncany 59 i JB. Tego zawsze używałem w Motörhead i to jest moja strefa komfortu.
Przez całą swą karierę w zespole Motörhead Phil Campbell używał setu przystawek Seymour Duncan JB/’59.
W kontekście tego co graliście w tym zespole, zaskakujący jest ten spokojny, akustyczny początek Twojej płyty.
To akustyczne brzmienie powstało na Gibsonie z 1946 roku – na ‘tym’ Gibsonie! Nigdy nie zmieniłem nawet stroju – to jeden z tych, których używał Jimmy Page, jak sądzę w „The Rain Song”. Nie chciałem igrać z naprężeniami tak starego gryfu, więc zostawiłem gitarę w spokoju. Jest piękna i dostałem ją w oryginalnym futerale. Grałem palcami, bez użycia kostki. Również zakończenie tej płyty zdobią akustyczne klimaty.
Jak powstał ten instrumentalny kawałek?
To Joe Satriani na akustyku Martina. Cisnąłem go o to przez dłuższy czas, bo jest bardzo zajęty. Cały czas powtarzał: ‘Wybacz Phil, ale kompletnie wyleciało mi z głowy’. W końcu zrobił mi niespodziankę i przysłał gotowy track. Trwało to jakieś półtora roku. Zupełnie zaskoczyła mnie ta akustyczna gitara – to była w 100% jego inwencja. I cieszę się, że na to wpadł. Całość ma nieco katedralny charakter i sprzyja chwili kontemplacji, w sam raz na finalną filiżankę herbaty.
Framus Panthera – jeden z instrumentów, które można usłyszeń na nowej płycie Phila. Fot. Asia Kubicka.
W innych miejscach na płycie pojawiają się muzycy tacy jak Rob Halford, Benji Webbe, Matt Sorum czy Mark King...
Tak, Rob naprawdę genialnie zaśpiewał w kawałku ‘Straight Up’. Nie pamiętam nawet dokładnie co było inspiracją do napisania tego riffu – po prostu wziąłem gitarę do ręki i to było pierwsze co wyszło spod moich palców. Przydarza mi się to dość często. Na próbach dźwięku Motörhead brałem wiosło do łapy nie wiedząc co zagrać i pierwszy riff, który spontanicznie się pojawił zazwyczaj mógł przerodzić się w część nowego utworu. Co ciekawe, kiedy skupiam się na komponowaniu, przychodzi mi to z trudnością. Dlatego powiedziałem swojemu technicznemu, żeby zawsze nagrywał próby dźwięku przed koncertami. ‘Straight Up’ ma w sobie coś z AC/DC, ale nadal brzmi oryginalnie.
Marka Kinga spotkałem parę lat temu na Mass Mental Show w Londynie. Nie zapytał nawet co będziemy razem robić, od razu stwierdził: ‘Wchodzę w to!’ Myślę, że musiał się nieco hamować, ale ponieważ jest profesjonalistą, zagrał tak jak było najlepiej dla piosenki, przemycając tu i ówdzie kilka tych swoich licków. Jest genialny a kawałek wyszedł dokładnie tak jak tego oczekiwałem. Kilka osób po dostrzeżeniu tego nazwiska na liście upewniało się, czy to na pewno o tego ‘Marka Kinga’ chodzi i muszę się przyznać: TAK, o tego!
W kawałku ‘ Left For Dead’ oscylujesz pomiędzy durową i molową pentatoniką tak, jak przyzwyczaił nas do tego Slash. Czy można powiedzieć, że ty i on inspirowaliście się wzajemnie przez te wszystkie lata?
Wiesz, Slash przyszedł lata temu na próbę Motörhead. Przed koncertem słuchaliśmy naszych starych nagrań. Powiedział mi, że są takie miejsca gdzie nie jest pewien czy to gram ja czy on. Szczerze mówiąc ja też nie dałbym sobie za to głowy uciąć. To dla mnie spory komplement.
Blues zawsze był ważnym elementem składowym twoich solówek…
Nigdy nie postrzegałem siebie jako wirtuoza. Od Boga dostałem prawdopodobnie najwolniejszą prawą rękę jaką miał na składzie do przydzielenia ludziom tu na ziemi. Nie mógłbym nawet marzyć o zagraniu czegoś w stylu Malmsteena. I szczerze mówiąc pomimo tego, że to co robi Yngwie jest dość imponujące, nie wiem czy chciałbym w ten sposób grać nawet jeśli bym mógł. Moja strefa komfortu to duża głośność i sporo bluesa.
Słuchałem ostatniej płyty Petera Framptona. Jego blues jest genialny, że strach samemu sięgać po gitarę. Joe Bonamassa to kolejny gitarzysta przyprawiający mnie o opad szczęki. Kiedy przeglądam Twittera, a on wgra akurat jeden z tych swoich filmików nagrywanych na Gibsonach za 20 tysięcy dolarów, najpierw daję ‘lajka’, następnie odkładam telefon żeby chwilę ochłonąć i dopiero potem do tego wracam. Nie ma słów, którymi można by odpowiednio opisać jak wspaniałym muzykiem jest Joe.
Kolejny Framus Custom Shop Masterbuilt, który mogliśmy podziwiać na trasie Phil Campbell And The Bastard Sons. Fot. Robert Wilk.
Byłeś najdłużej grającym gitarzystą w historii Motörhead – jaka jest tajemnica przetrwania w tym zespole?
Przede wszystkim poczucie humoru. Wzajemna więź, zaufanie, zżycie ze sobą. Wierzyłem każdemu z członków zespołu jak samemu sobie. Pisaliśmy razem muzykę – dla siebie, nie dla fanów czy wytwórni płytowych. To była muzyka huśtająca tą naszą łódką i dzięki temu było wesoło. Cokolwiek by się nie działo, mogliśmy podłączyć wiosła do rozkręconych wzmacniaczy i momentalnie znaleźć się w innym świecie. Nikt z nas nie potrafił zresztą robić nic innego, więc najwidoczniej musiało tak być.
Pracowałeś blisko najbardziej fascynujących osobowości rock’n’rolla – czego cię to nauczyło?
Idź za tym co podpowiada serducho. Jeśli czujesz, że coś jest dobre, to prawdopodobnie naprawdę JEST dobre. Musisz stanąć w obronie tego w co wierzysz i nie pozwolić tego nikomu zmieniać, nawet jeśli miałoby cię to dużo kosztować. Lemmy był 100-procentowym z krwi i kości wyrzutkiem. To była taka postać rodem z Dzikiego Zachodu. Dopóki mógł grać swoją muzę i liczyć na drinka w barze dopóty miał na wszystko inne wywalone. Był dumny ze swojego zespołu i często stawał w jego obronie: ‘Nie zaczynaj z moją paczką!’ – zwykł mawiać ludziom. I była to autentyczna paczka przyjaciół. Wszystkim co mieliśmy dzieliliśmy się w zespole po równo. Kiedy spędzasz z kimś tak dużo czasu w studio i w trasie, pojawia się prawdziwa przyjaźń. Zaczynasz pilnować kumpli, uważać żeby nic im się nie stało… Lemmy, myślałem o nim nagrywając tę płytę, bo często mnie zachęcał abym zrobił coś na boku i poszedł na całość. Myślę, że jego ulubionym kawałkiem byłby ‘Straight Up’. Ten numer z pewnością rozruszałby jego tyłek.
Foto: Robert Wilk
Jeśli chodzi o gitarzystów, którzy grali przed tobą – jak myślisz, co było ich największym atutem?
Każdy wioślarz Motörhead miał swój własny styl. Eddie Clarke był świetny w riffach. Spod jego palców wyszły takie klasyki jak ‘Ace Of Spades’. Würzel miał ciut maniakalny charakter i to było słychać w jego dźwiękach. Czasem grał jakby chciał rozwalić gitarę i wzniósł sztukę agresywnej gry na gitarze na zupełnie nowy poziom. Nie wiem co się stało z Brianem Robertsonem, co zmusiło go do zakładania na scenę różowych ogrzewaczy na nogi. Nie wyszło mu to na dobre. A lubiłem drania, był świetnym gitarzystą. Z tego co mówił mi Lemmy, Brian nie chciał grać w zespole ‘Motörhead’ – on chciał grać w czymś na kształt ‘Brian Robertson & Motörhead’. To nie mogło się udać.
W roku 1984, kiedy dołączyłeś do Motörhead, miałeś 23 lata. Na które piosenki najbardziej czekałeś na koncertach?
To było tak dawno temu… Chyba najbardziej kręciło mnie granie ‘Mean Machine’. Wszystko było rozkręcone na maksa, Pete Gill naparzał w gary, a Lemmy wprawiał bas w growl. To był prawdziwy ogień. Czuliśmy się na scenie jakby obok nas startował odrzutowiec. Jestem z dumny z wszystkiego co wtedy grałem, nawet pomimo tego, że nie ja skomponowałem stare numery. Jeśli chodzi o moje rzeczy, to największą satysfakcję mam z kawałka ‘Don’t Let Daddy Kiss Me’ z Bastardów. W drugiej połowie utworu producent Howard Benson przestroił moją gitarę do stroju ‘Nashville’. Działy się w studio dziwne rzeczy. Właściwie to zasnąłem podczas nagrywania solówki…
Serio?
Yeah! Howard stuknął mnie w ramię, żeby mnie obudzić. Otworzyłem oczy i nagrałem jedną z najlepszych solówek. Byliśmy wtedy na nogach tak długo, ćwicząc i eksperymentując cały dzień. Wpadaliśmy w odmienne stany świadomości. Naprawdę lubię płytę ‘Bastards’. Siłę dawały jej kawałki takie jak ‘On Your Feet And On Your Knees’ czy ‘Burner’. Według mnie jest to najlepsza płyta tego zespołu w jakiej nagraniu brałem udział. Co prawda sprzedała się gówniano, ale i tak jest spoko.
Granie solówek w szybkich tempach Motörhead nie mogło być łatwe. Jak sobie z tym radziłeś?
Terror, panika i mnóstwo alkoholu! Zwykle nie miałem zbyt dużo czasu w tych kawałkach, aby się jakoś głęboko muzycznie wypowiedzieć. Starałem się więc grać coś co będzie miało jakiś wyraz w takim kontekście. Zespół był takim rozpędzonym, dzikim wierzchowcem, a ja próbowałem się utrzymać na jego grzbiecie i nie spaść. Sztuka balansowania okraszona umiejętnością robienia przy tym zadziornej miny, żeby wszyscy wiedzieli, że jest to dla ciebie kaszka z mleczkiem.
Zdjęcia z koncertów: Asia Kubicka i Robert Wilk