Guitar Chemistry Stompboxes to tak naprawdę jedna osoba – Andrzej, z wykształcenia chemik, pasjonat grafiki komputerowej i gitary, którego miłość do tego instrumentu przerodziła się w pasję tworzenia efektów gitarowych sygnowanych logiem GC Stompboxes…
Marcin Komorowski: Skąd pomysł na efekty gitarowe?
Andrzej Wilczek: Mój ojciec pasjonuje się elektroniką od dobrych 40 lat (albo i więcej), więc zawsze gdzieś elektronika DIY mi towarzyszyła. Pamiętam, że jako dziecko – częściowo namawiany przez tatę – lutowałem różne układy AVT, między innymi z mrugającymi lampkami i do oklaskowego załączania urządzeń. Wtedy nie bardzo mnie to pociągało, bo było wiele innych ciekawszych rzeczy – od małego lubiłem rysować, przerysowywać, głównie ołówkiem. W momencie, gdy w moim życiu pojawił się pierwszy komputer, żywo zainteresowałem się grafiką komputerową. Przez ponad 15 lat tworzyłem różne surrealistyczne wizje. Część z nich można zobaczyć na stronie www.endrju100.deviantart.com.
Skąd więc nagle w moim życiu pojawiła się gitara, skoro wydaje się, że powinienem dalej podążać ścieżką grafiki komputerowej? Gdy miałem około 10 lat rodzice posłali mnie na lekcje gry na pianinie. Nienawidziłem ich z całego serca, ale chciałem grać na gitarze. Długo marudziłem i w końcu dostałem od rodziców klasyka Defila. Niestety dość szybko się zraziłem. A bo to palce bolały, a bo struny wysoko i gitara nie stroi, a bo nie wiedziałem gdzie się uczyć, a bałem się iść na grupowe lekcje w mojej szkole, bo mnie wyśmieją (w tym okresie byłem bardzo nieśmiałym dzieciakiem).
I gitara zniknęła z Twojego horyzontu?
Tak. Z perspektywy czasu patrząc stwierdzam po prostu, że wtedy nie dojrzałem jeszcze do tego instrumentu. Zająłem się innymi rzeczami i tak zapomniałem o gitarze na długi czas…
Więc jak to się stało, że teraz jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i rozmawiamy o tym, o czym rozmawiamy?
Życie płata nam figle i nie zawsze prowadzi prostą drogą. Pewnie dlatego dopiero gdy miałem 32 lata odżyła we mnie myśl, aby spróbować raz jeszcze…
Czemu akurat wtedy?
Po części wpłynęła na tę decyzję informacja o śmierci jednego z kolegów ze studiów. Nie był to jakiś bliski kolega, ale śmierć kogoś w twoim wieku, kogo kiedyś widywało się dość często, powoduje że zaczynasz się zastanawiać, czy dobrze wykorzystujesz dany Ci czas. Drugim pierwiastkiem, który zaszczepił we mnie myśl o graniu na gitarze, było spotkanie chemika z gitarową pasją. Akurat w okresie przemian życiowych – odejście z pracy na Politechnice Śląskiej, nowa praca w przemyśle. Wtedy w głowie zakwitła mi myśl – skoro on może, to ja też. Werner Weterings - dziękuję.
Stwierdziłem, że młodszy już nie będę i szkoda marnować czas. Akurat było blisko do gwiazdki, więc w ramach prezentu kupiłem sobie pod choinkę gitarę Ibanez GRG140 i piecyk Blackstar ID Core 10. I tak to się zaczęło 5 lat temu. Dzisiaj już tych sprzętów nie mam, ale wspominam je z rozrzewnieniem i trochę żałuję, że się pozbyłem mojej pierwszej gitary.
Jak zareagowali członkowie rodziny na taki zwrot akcji?
Żona pukała się w czoło. Pewnie myślała, że to jakiś przedwczesny kryzys wieku średniego (śmiech). Rodzice stwierdzili, że to i tak lepsze niż saksofon, bo można grać ciszej – tak, o saksofonie wtedy też myślałem – jest to drugi mój ulubiony instrument. Ale wszyscy jednomyślnie stwierdzili, że długo nie wytrwam w tym postanowieniu.
Dobra, a gdzie tu efekty?
Jako zapalony i niewiele potrafiący gitarzysta bardzo szybko przekonałem się, że moje brzmienie jest beznadziejne, delikatnie mówiąc. Oczywiście w jego poprawie miały mi pomóc nie mozolne ćwiczenia, a wspaniałe możliwości technologii gitarowej. Zacząłem od kupienia Zooma G1XON i używania go z wspomnianym Blackstarem. Jednak przester nie brzmiał jak u Zakka Wylde czy Slasha. Sprzedałem zestaw i kupiłem Fendera Mustanga V3. Głośnik 12 cali dawał czadu. Ale dalej czegoś mi brakowało. Stwierdziłem, że podłogi – przecież wszyscy wielcy mają pedalboardy. Wybór padł na BOSS GT-100, bo nie było mnie stać na kostki, zresztą wtedy nie bardzo wiedziałem jakie będą mi potrzebne.
Przełom w moim rozumieniu brzmienia pojawił się, gdy Michał Pindur – kolega i ówczesny nauczyciel gitary – zabrał mnie do ‘próbowni’ i pozwolił zagrać na swojej lampie i pedalboardzie. Nigdy nie zapomnę tego uczucia, gdy zagrałem kilka riffów na rozkręconej lampie. Sala trzęsła się w posadach, soczystość przesteru powaliła mnie na kolana. Zrozumiałem wtedy, że jestem zwolennikiem czysto analogowego brzmienia. Dalej grałem na GT-100, ale kupiłem sobie H&K Tubemeister 18, który jest ze mną do dzisiaj. Zacząłem też kompletować budżetowy pedalboard z kostek.
Kiedy pojawiła się chęć samodzielnego skonstruowania takich kostek?
Jakieś półtora roku temu zapragnąłem kupić pierwszą „prawdziwą” analogową kostkę – padło na delay, a konkretnie Deep Blue Delay od firmy Mad Professor. Niestety cena była zaporowa i żona nie chciała mi pozwolić na taki wydatek (śmiech). Zacząłem więc szukać alternatywy. Wiedziałem, że układy elektroniczne kostek można skopiować, więc szukałem czegoś w tym kierunku. Znalazłem wtedy stronę internetową, na której można było kupić gotowy kit do zmontowania wspomnianego delaya. Posiadając podstawowe pojęcie o elektronice i jako takie zdolności manualne, postanowiłem zaryzykować i kupiłem 2 zestawy do samodzielnego montażu.
Tak powstał mój pierwszy, własnoręcznie wykonany efekt – kopia Deep Blue Delay – Morphine (nie było łatwo, bo przy pierwszym podejściu nie zadziałał). Nie zniechęciłem się jednak. Jako, że lubię ładne rzeczy, obudowę aluminiową postanowiłem wykonać i upiększyć sam, gdyż chciałem mieć coś niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju – wytrawiłem ją chlorkiem żelaza, uprzednio nanosząc toner w celu wybiórczego trawienia, tak aby pojawił się na obudowie odpowiedni wzór. Stąd też wziął się pomysł na nazwę – Guitar Chemistry Stompboxes – połączenie chemii (trawienie obudów chlorkiem) i zainteresowania gitarą.
Twoje obudowy przyciągają uwagę i wyróżniają pod względem estetycznym efekty GC z zalewu nudnych, powtarzalnych gitarowych pudełeczek...
Jak na pasjonata przystało do wykonania efektów podchodzę z dbałością o detale. Każdy z efektów traktowany jest indywidualnie. Dla każdego projektowana jest odmienna grafika, która umieszczana jest na froncie w formie graweru laserowego. Tutaj przydaje mi się znajomość programów do obróbki grafiki, co pozwala wykreować interesujące dwukolorowe wizje nawet z bardzo skomplikowanych wielokolorowych inspiracji. Całości dopełniają odpowiednio dobrane kolory obudów oraz gałek. Finalnie powstaje małe dzieło sztuki, które nie tylko świetnie brzmi, ale też interesująco wygląda i przyciąga wzrok siedząc w pedalboardzie.
Z pewnością droga do tego nie była prosta?
Pierwsze obudowy do efektów trawiłem chemicznie, malując później wżery farbą. Jednak ta industrialna estetyka szybko przestała mi wystarczać – zrobiłem w ten sposób jedynie 3 efekty. Zacząłem poszukiwania innych możliwości wykończenia. Po drodze przerobiłem malowanie na mokro farbami w sprayu i kalkomanię, ale rozwiązanie to miało jedną wadę – farba bardzo szybko schodziła pod nogą. Próbowałem również tabliczek z laminatu grawerskiego, ale ta estetyka do mnie nie przemawiała. Dopiero malowanie proszkowe i grawer laserowy bezpośrednio na pomalowanej obudowie okazały się strzałem w dziesiątkę. Ta technika towarzyszy mi do dzisiaj w wykańczaniu kostek, cały czas się w tym kierunku rozwijam, testując zachowanie nowych lakierów. Staram się robić coraz bardziej fikuśne wzory, testując możliwości lasera. Oczywiście ta fascynacja laserowym wykończeniem nie znaczy, że nie mogę wykonać czegoś bardziej industrialnego (albo nakleić naklejki – tu będzie dość ciężko, bo celuję w wykończenie premium).
Opierasz się na sprawdzonych konstrukcjach czy raczej eksperymentujesz?
Wykonuję kopie znanych i lubianych oraz tych mniej znanych efektów gitarowych, ale czasem dodaję modyfikacje usprawniające używanie efektu, bądź poszerzające jego możliwości. Wszystkie moje efekty zasilane są poprzez gniazda DC 9V o polaryzacji bossowskiej, czyli minus w środku. Niektóre z nich działają też bez problemu na napięciu 18V, lub zawierają wewnętrzną przetwornicę napięcia na 18V dla uzyskania większego headroomu.
Jak na to co robisz reaguje najbliższe otoczenie?
Z każdej strony czuję wsparcie, co jest niesamowicie motywujące. Chciałbym w tym miejscu podziękować kilku osobom, bez których nie był bym tu gdzie jestem. W pierwszej kolejności chciałbym podziękować mojej żonie, że wytrzymuje te godziny, w trakcie których znikam ze świata żywych, jednocześnie zaniedbując odrobinę obowiązki domowe, i lutuję, wiercę, projektuję. Kasiu: dziękuję, że wytrzymujesz. Tacie, który ułatwił mi start w nowej dziedzinie, pożyczając sprzęty do rozruchu warsztatu elektronicznego, oraz służył radą na początku drogi. Chciałbym także podziękować Bronkowi Lewandowskiemu z Bronix Music Studio, bo to dzięki niemu moje efekty wypłynęły na szerokie wody YouTube, a znajomość gryfu pogłębia się z dnia na dzień. Dziękuję również niezrównanemu mistrzowi lasera – Radkowi Wojsławowi z Radvoy Laser Art Studio, dzięki któremu moje projekty przenoszone są na obudowy. Doskonale się ze sobą rozumiemy, gdyż Radek też jest pasjonatem muzyki gitarowej i z ogromną pasją podchodzi do nowych wyzwań.
Czego Ci życzyć na przyszłość?
Chyba zadowolenia i radości z tego co robię – co będzie dalej, czas pokaże. No i może jeszcze spotykania na swej drodze samych pozytywnie zakręconych ludzi, jakich spotykam – z małymi wyjątkami ;-) – do tej pory.
Facebook: Guitar Chemistry Stompboxes
Przeczytaj nasz test efektów Guitar Chemistry Stompboxes Toxic Fuzz i Crossroads
Rozmawiał: Marcin Komorowski
Zdjęcia: Grzegorz T. Wiciak