Wywiady
Marlena Rutkowska

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych basistek młodego pokolenia. Zdobywała doświadczenia m.in. w orkiestrze i zespole metalowym, obecnie gra w zespole Zouzy, gdzie w sekcji rytmicznej łączy kobiecą finezję ze sportową dyscypliną...

Wojciech Wytrążek
2019-07-04

Wojciech Wytrążek: Co się stało, że w ostatnich latach tak wiele dziewczyn gra na basie?

Marlena Rutkowska: Nie mam pojęcia co zdarzyło się u innych dziewczyn, ale jestem bardzo zadowolona, że jest nas dużo. W dzisiejszych czasach nie przypisywałabym, że pewne umiejętności są męskie albo żeńskie. Kobiety nabrały odwagi do działań niestereotypowych. Kiedyś podchodziłam do tego tematu z zazdrością – tyle jest basistek, a ja chcę być najfajniejsza. Teraz się cieszę, że jest taki girl power i niektóre moje koleżanki grają na fantastycznym, światowym poziomie. Bardzo się cieszę z ich sukcesów – to mnie inspiruje, by podnosić sobie poprzeczkę.

Bas to Twój pierwszy instrument?

Tak, od początku wiedziałam, że to musi być gitara basowa. Trenowałam wyczynowo pływanie i skończyłam tragicznie w wieku 17 lat. Miałam pasję w życiu, a ona się skończyła, więc zaczęłam szukać kolejnej. Zawsze słuchałam muzyki i w pływaniu była dla mnie ważna rytmika, którą nadawałam sobie muzyką. Ta pulsacja we mnie została i pozostawało tylko pytanie, na co ją przełożyć. Wielu moich znajomych nie słyszało linii basowych, a ja słyszałam i wydawało mi się, że to jakiś zarodek talentu, że warto spróbować grać na basie. Grałam w różnych kapelach w Skierniewicach, dostałam też zaproszenie do orkiestry. Kompletnie nie umiałam czytać nut, a tam ćwiczyli fajne rzeczy jak np. „Piraci z Karaibów” czy „Dzieci Sancheza”. Grałam tę samą linię basową co tuby, więc na próbie uczyłam się na pamięć, a potem patrzyłam na nuty i po jednym razie chciałam grać w tej orkiestrze. Dzięki temu nauczyłam się czytać nuty.

Wyszłaś z basenu i od razu muzycznie wskoczyłaś do głębokiej wody.

To było genialne doświadczenie, bardzo dużo nauczyłam się w ten sposób. Nasz dyrygent miał słuch absolutny. Grając w orkiestrze musiałam dokładnie słuchać co grają skrzypce i pozostałe instrumenty. Dla mnie muzyka to też przestrzeń, więc granie w takiej orkiestrze, między tyloma instrumentami było bardzo ciekawym doświadczeniem. Trzeba było pilnować tempa dyrygenta i szybko reagować. Potem zaczęłam szukać warsztatów, jeździłam do Jaworek – tam się dużo nauczyłam i poznałam wielu ciekawych ludzi. Nie byłam na tyle odważna, żeby wychodzić na jamy w Warszawie, bo szczerze mówiąc, jeśli chodzi o improwizację to jestem kiepska, ale wiedziałam, że jest dla mnie miejsce w muzyce.

Przez pewien czas grałaś też cięższe klimaty w zespole Made of Hate.

W 2014 r. zarejestrowałam z nim płytę pt. „Out of Hate” – to były moje pierwsze nagrania i niesamowite wyzwanie, bo miałam tydzień na nauczenie się numerów. Dostałam je od gitarzysty Michała Kostrzyńskiego zapisane nutowo i w nagraniu demo. Pamiętam, że studia wtedy trochę poszły na bok, bo przez tydzień siedziałam po kilkanaście godzin dziennie, żeby nauczyć się materiału. Kiedy wchodziłam do studia, umiałam zagrać każdy kawałek od początku do końca. W studio wyszły pewne mankamenty i trzeba było parę rzeczy poprawić. Nagranie na setkę jest moim marzeniem. Chciałabym nie przejmować się drobnymi niedoskonałościami i móc nagrać materiał na 100%.

Zespół Zouzy to dla Ciebie przełom, ale też zupełnie inna stylistyka muzyczna.

Dzięki warsztatom koledzy polecili mnie do klubu Syreni Śpiew w Warszawie i tam spotkałam nowych ludzi, poznałam się z wokalistką, z którą teraz mamy zespół Zouzy. Ważnym wydarzeniem dla mnie było podpisanie kontraktu z Gorgo Music. W końcu czuję, że jest zawodowo, że ktoś się mną opiekuje. Cieszę się, że pracuję z takimi ludźmi jak Katarzyna Chrzanowska i Łukasz Bartoszak, którzy słuchają, co mam do powiedzenia, razem znajdujemy dobre rozwiązania, a oni są skuteczni w działaniu. Dają mi możliwości, wierzą we mnie i chcą, żeby mój talent rozwijał się razem z zespołem Zouzy, który współtworzą ze mną: Sabina Nycek (śpiew), Karolina Synowiec (perkusja), Maja Lenar (instrumenty klawiszowe) i Anna Moranda (gitara).

 

Oglądając klipy zespołu Zouzy odnoszę wrażenie, że świetnie czujesz się w tym zespole.

Szczerze mówiąc spełniam swoje marzenie. Kapela samych kobiet to fajna sprawa. Lubię ten czas, gdy przyjeżdżamy na koncert, wyładowujemy graty z busa i za chwilę będzie koncert. To jest wesołe granie i wydaje mi się, że też coś nowego. Jest sporo zespołów kobiecych, ale w takim wydaniu popowym czuję, że robimy coś innowacyjnego. Bardzo lubię moment wyjścia na scenę. Wydawałoby się, że dziewczyny na widowni będą patrzeć na nas bykiem, a mężczyźni będą się ślinić, a okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Dziewczyny czują siłę i dostają dzięki nam skrzydeł. Martwię się o młode pokolenie, bo coraz więcej osób dopada depresja i to też słychać w muzyce. Dla mnie gitara basowa jest narzędziem, do tego, by zawalczyć o takich ludzi – zarazić ich pasją, radością i tym, że w życiu naprawdę może być fajnie. Zależy jak je sobie poukładamy. Dwadzieścia lat temu artyści chcieli się buntować. Ja chcę robić coś pozytywnego dla naszego kraju, dla wszystkich młodych ludzi.

W Tobie jest ogromnie dużo radości i muzyka metalowa jakoś nie do końca mi do tego pasuje, ale mogę się mylić.

Kiedyś na pewno wrócę do mocnych brzmień, bo to we mnie siedzi. Nagrałam płytę „Out of Hate”, więc tematyka nie musi być wcale związana z buntem, smutkiem i agresją. Myślę, że jako artyści powinniśmy umieć wychodzić ze stereotypów, według których muzyka metalowa musi się kojarzyć z czymś mrocznym. Kiedy na scenę wchodzi Periphery, to basista Adam „Nolly” Getgood ma na sobie koszulę w kwiatki. Tak samo Tosin Abasi z Animals As Leaders.

Kogo jeszcze lubisz słuchać?

W zasadzie lubię posłuchać każdej dobrej muzyki. Lubię muzykę rockową, np. Foo Fighters, starą Nirvanę. Wychowywałam się na takich kapelach jak Deep Purple czy Electric Light Orchestra, słuchałam Jean Michel Jarra, sporo jazzu – nigdy się nie zamykałam na jakąś kategorię. Może to być śmieszne, ale obecnie słucham muzyki popowej i koncentruję się na tym, co zespoły wykonują na płycie i jak ten materiał aranżują do grania na żywo. Staram się podchodzić do muzyki trochę profesjonalnie, żeby znaleźć coś dla siebie. Jestem fanką Phila Collinsa i tego jak on pracuje przygotowując nagrania na płyty, a potem grając te piosenki na koncertach. Chyba łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie słucham. Lubię każdą dobrze zagraną, dobrze wyprodukowaną muzykę. Nie umiem biegać przy innej muzyce niż Scooter, bo ma dla mnie idealne tempo na położenie i oderwanie nogi. Powiem szczerze, choć może będę przez środowisko zbanowana, ale uczę się być sobą i być odważna, że zauważyłam parę produkcji disco polo zrobionych na poziomie światowym, choć oczywiście teksty zupełnie do mnie nie przemawiają.

Czyli grunt to być otwartym i umieć ocenić z czym mamy do czynienia.

Byłam niedawno na Black Eyed Peas i na koncercie Avishaia Cohena – to zupełnie rozbieżne kierunki, a jedno drugiemu nie przeszkadza. Avishai może nie jest nadzwyczaj sterylny, ale za to jest bardzo muzykalny, a ja lubię w muzyce człowieka, nawet jak mu się palec omsknie. Tak jest ze starymi płytami rockowymi, chociażby Led Zeppelin. Tak, jak muzyka jest szeroka, tak też i moje gusta i spojrzenie na nią. Dobrze jest spotykać osoby, z którymi można porozmawiać o muzyce i razem czegoś posłuchać. Nie szukam ludzi, którzy chcą popisać się przede mną wiedzą, ale chcą przeżyć coś muzycznego. Zawsze miałam kompleks, że późno zaczęłam grać, bo miałam wtedy 17 lat. Weszłam w to środowisko showbusinessu, czyli między rekiny. Zawsze robią na mnie wrażenie ludzie, którzy szczerze dzielą się ze mną muzyką, a nie ci, którzy chcą udowadniać, że czegoś nie wiem. Jestem bardzo otwarta, lubię słuchać nowych rzeczy i czerpać z nich inspiracje. Szanuję solowych basistów, ale ja nie potrafiłabym być solistką, jak chociażby Kinga Głyk, którą bardzo szanuję za to, że wytrzymuje tę presję czując się jak ryba w wodzie. Ja lubię być basistką, która dokleja się słuchając, co inni mają do zagrania. Z drugiej strony podziwiam też sidemanów, którzy w krótkim czasie umieją odnaleźć się w zespole i zagrać z nim znakomicie. W roli basisty ważne jest to, by móc słuchać innych na każdej płaszczyźnie.

 

W jaki sposób pracujecie w zespole Zouzy?

Przede wszystkim słuchamy dużo muzyki, spędzamy sporo czasu na próbach, pracując w taki sposób, o jakim zawsze marzyłam. Nie wiedziałam jak potoczą się moje losy i czy w ogóle będę basistką, a teraz bardzo się cieszę, że mam zespół, w którym pracujemy analizując różne szczegóły, np. zwalniamy jakiś fragment, próbujemy zagrać go na różne sposoby – czuję, że jestem w jakimś organizmie. W zespole osiągnęłyśmy dobrą rzecz, bo obnażyłyśmy się ze swoich słabości, co jest trudne, bo jako muzycy mamy wysokie ego i jeśli się coś powie, żeby ktoś zgrał w taki czy inny sposób, to często pojawia się problem. Kiedy ktoś mi sugerował, by zagrać tak albo inaczej, to od razu mnie duma zżerała, bo co mi wokalistka będzie opowiadać, jak ja mam grać na basie. Tak naprawdę dobrze jest posłuchać, co inni mają do powiedzenia i może w jakimś punkcie znajdę coś dla siebie. Doceniam, że mam takie koleżanki w zespole i że mogę wykonywać taką pracę.

Czyli „szczerość w naszym klubie to norma”.

Tak, wszystkie przychodzimy w krawatach, żeby się nie awanturować. (śmiech)

Granie na basie wymaga przyzwoitej kondycji. Co myślisz na temat związku formy fizycznej z rozwijaniem warsztatu instrumentalnego?

To jest ważny temat. Skończyłam Akademię Wychowania Fizycznego i dzięki temu wiem, jak sobie nie zaszkodzić grając na basie. Nawet zastanawiałam się, czy robić doktorat, który dotyczyłby prewencji problemów u basistów. Orkiestry w Stanach czy w Australii mają swoich fizjoterapeutów, więc muzycy są tam traktowani jak profesjonalni sportowcy. U nas ten temat na razie raczkuje, ale są dobre symptomy i podejście zaczyna się zmieniać. Swego czasu robiłam ankiety z muzykami – kiedyś oni uważali, że chodzenie na siłownię oznacza zrobienie z siebie pakera. A ja wiem, że gdy pojawia mi się ból pod łopatką, to jest od basu, bo on wymusza niesymetryczną pracę całego ciała. Jak dodamy do tego godziny spędzone w busie i ćwiczenie na basie na siedząco, to problemy gotowe. Ja ćwicząc siedzę na dużej dmuchanej piłce, więc muszę się cały czas podpierać nogami i trzymać plecy prosto. Ćwiczenia odblokowują mięśnie i czuję, że dzięki nim mogę na instrumencie zrobić więcej. Kiedyś podchodziłam go gitary basowej, jak do sportu – ćwiczyłam, jakby to był trening, ale zauważyłam, że miałam pospinane mięśnie i nie grałam swobodnie, jakbym chciała. To miało też wpływ na dźwięki, bo słychać było napięcie. Podejście do instrumentu, jakie było pokazane w filmie „Whiplash” nie prowadzi do niczego dobrego. Nie chodzi o to, żeby się zajechać, tylko grać z głową i dać odpocząć mięśniom. Przede wszystkim trzeba odblokować głowę, nauczyć się oddychać podczas grania i mieć luz w postawie.

Można się jeszcze przy tym bujać – znacznie łatwiej mi grać, gdy się kołyszę.

Ruch to jest też forma komunikacji z kolegami muzykami, w ten sposób łapie się flow. Czasem nie jesteś w stanie usłyszeć dokładnie, co ktoś gra, wtedy ruch przekazuje informacje na scenie. Nadgarstki męczą też telefon, klawiatura i mysz, więc jestem ostrożna, by nie pisać dużo na ekranie smartfona i jak najmniej czasu spędzać przy komputerze. Nie wiem jak moje koleżanki sobie radzą, ale ja żeby uniknąć problemów z plecami biegam i ćwiczę na siłowni – muszę robić ćwiczenia odciążające kręgosłup.

Foto: Mikołaj Sumiński

Przejdźmy teraz do ćwiczeń na instrumencie – jaki system preferujesz?

Mam kilka systemów ćwiczeń, które ewoluują, albo do których wracam. Podstawowe sprawy (typu ćwiczenie z metronomem, równe granie ósemek, szesnastek) Czytelnicy już znaleźli i sobie ugruntowali. Ostatnio najbardziej koncentruję się na feelingu. Zaczęłam analizować dyskografię Pino Palladino, koncentrując się na jego roli w zespole i sposobie, w jaki się do niego dopasował. Staram się skupiać na flow – trzeba pomyśleć np. jak zagrać shuffle – czy to ma być równa ósemka z kropką, czy jeszcze inna wartość rytmiczna, która nie jest dokładnie zapisana w nutach i jak swobodnie ją przerzucić na swój instrument. Dobrze jest skonsultować się z ludźmi, którzy słuchają muzyki, np. wokalistka mi mówi „Marla, ja bym w tym numerze myślała w half timie, w tamtym po niemiecku, a tu w czasie rzeczywistym, tak jak jest zapisane”. Bardzo koncentruję się na tym, by każdy numer grać z takim feelingiem, jaki jest gdzieś w środku mnie, a jednocześnie patrzeć co super basiści proponowali w różnych utworach i żeby trochę wybić z siebie tę matematykę.

Basista tak naprawdę liczy kilka razy więcej, bo nawet grając półnuty czy całe nuty, wciąż myśli szesnastkami.

To jest bardzo dobre podejście, bo łatwiej trafić w punkt, pozostaje tylko kwestia jakimi szesnastkami. Teraz bardzo dużo ćwiczę rytmy shuffle. Ja nie gram dużo, w zasadzie bardzo mało, ale chcę grać tak, żeby to było kompatybilne z zespołem.

Skoro o kompatybilności mowa, powiedz proszę jaki zestaw basowy złożyłaś.

Gram na gitarach Fender Jazz Bass, Fender Precision, Skervesen Bronto i ukulele bass Mahalo. Do czwórek zakładam struny La Bella 45-100, do piątki Payson Clark 45-130. Dalej: kabel Hesu, wzmacniacz Ampeg SVT3PRO, do tego kolumna Ampeg Heritage 410 HLF albo Hesu 210. Używam też preampu Darkglass B7K Ultra. Do zadań specjalnych mam klawisze Novation Bass Station II.

Muszę Ci powiedzieć, że masz naprawdę nietuzinkowe podejście do muzyki.

Ostatnio zadałam sobie pytanie, dlaczego właściwie gram na basie. Zaczęłam grać, bo nie wyszła mi kariera pływacka i byłam bardzo zakompleksioną kobietą, a gitara basowa była pomostem do tego, by poczuć pewność siebie. W muzykę możemy włożyć każde emocje. Granie z kimś to coś wspaniałego, nie znam wspanialszej rzeczy na świecie. Muzyka jest wszechstronna i każdy może w niej odnaleźć drogę.

Foto: Mattia Rosinski Photography

Rozmawiał: Wojciech Wytrążek
Zdjęcia: Mikołaj Sumiński i Mattia Rosinski Photography