Wywiady
Supersonic Blues Machine

Billy Gibbons i jego przyjaciele z Supersonic Blues Machine rozmawiają o korzeniach muzyki gitarowej i dochodzą do wspólnego wniosku: Za wszystkim stoi stary, dobry blues!

2019-04-17

Spotykamy się w popularnej sali prób. Dyskusja skupia się wokół jednego z najstarszych gatunków muzyki popularnej i jego roli w dzisiejszym świecie. Do rozmowy o bluesie zaprosiliśmy wyjątkowych gości. Jest z nami Billy Gibbons, założyciel ZZ Top oraz jego ekipa z Supersonic Blues MachineFabrizio Grossi i Kenny Aronoff. Do tego trio dołączyli również goście specjalni – Serge Simic i Kris Barras. Pięciu niesamowitych artystów postanowiło porozmawiać o muzyce, której korzenie sięgają połowy XIX wieku. Mimo ogromnych przemian jakich doświadczyła branża rozrywkowa na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, blues wciąż potrafi wywoływać emocje w słuchaczach, co w dzisiejszych czasach nie jest już niestety takie oczywiste. Wygląda na to, że muzyka, która narodziła się na południu Stanów Zjednoczonych w jakiś magiczny sposób łączy się po prostu z ludzkim DNA…

Gitarzysta: Czy w dzisiejszych czasach wciąż można powiedzieć, że blues to muzyka, która ma moc?

Billy Gibbons: Myślę, że słowa „blues” i „moc” są ze sobą od zawsze nierozerwalnie połączone. To co nazywamy bluesem nieustannie rezonuje. Jest taka stara mądrość, która mówi, że potrzeba dziesięciu lat aby jakieś zjawisko z przeszłości powróciło albo zostało wymyślone na nowo. Mam wrażenie, że w przypadku bluesa to coś więcej. Ten gatunek muzyki stał się międzynarodowym, globalnym fenomenem. Wydawać by się mogło, że blues nie ma w sobie nic skomplikowanego, ale im dalej zagłębiamy się w tą niesamowitą formę sztuki, tym więcej złożoności potrafimy dostrzec. Jest w tym coś tajemniczego i naprawdę potężnego. Od razu przychodzi mi do głowy Freddie King i wszystkie jego niesamowite partie instrumentalne. Gość przeszedł tą samą przemianę co Muddy Waters. Pewnego dnia przestał grać akustycznie i odkrył potencjał jaki drzemie w gitarze elektrycznej. To była przeogromna zmiana!

Kris Barras: Dla mnie blues to przede wszystkim feeling, który wychodzi prosto z naszego wnętrza. Nigdy nie nazwałbym się bluesmanem w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale jestem przekonany, że wpłynęło na mnie wielu reprezentantów tego gatunku. Moc bluesa to przede wszystkim idea grania prosto z serducha i wybierania określonych dźwięków, które mają konkretne znaczenie na poziomie emocjonalnym.

Fabrizio Grossi: Moc bluesa jest niepodważalna. Chyba żaden inny gatunek muzyki nie rozrósł się do tak wielu podgatunków, które stały się jednym wielkim fenomenem. Współczesny blues nie wpisuje się może w kanon, który dziesiątki lat temu stworzyli jego wielcy ojcowie a mimo to, niemal siedemdziesiąt procent współczesnych utworów czerpie z tego gatunku garściami. Trudno w ogóle myśleć o dzisiejszej muzyce bez bluesa.

Serge Simic: Myślę, że wszystkie nasze muzyczne wpływy miały swoje korzenie w muzyce bluesowej. To niesamowite, że po tylu latach wciąż jesteśmy świadkami tej wielkiej rewolucji. Nie można zaprzeczyć - blues naprawdę posiada niesamowitą moc.

Nie bez powodu mówi się, że „ktoś czuje bluesa”. Ten gatunek przemawia chyba do wszystkich ludzi, niezależnie od ich pochodzenia…

Fabrizio: Blues ukształtował muzykę całego świata. Porównałbym go do mafii, która dała początek zorganizowanej przestępczości. Wszyscy wiemy, że ich działalność ma miejsce, ale dopóki osobiście nie spotkamy się z jej przejawami, nie do końca potrafimy zrozumieć jak to wszystko działa. No i podobnie jak w przypadku organizacji przestępczych - jeśli raz wejdziesz do świata bluesa, nie ma już odwrotu. Dla bluesmana nie istnieje coś takiego jak okazjonalne granie w wybrane weekendy. To jeden wielki, koncertowy krąg naszej muzycznej mafii, który cały czas się kręci. Zauważcie, że ludzie, którzy testują instrumenty w sklepach zawsze zaczynają od grania czegoś co w mniejszym lub większym stopniu bazuje na bluesie. Te patenty są po prostu nierozerwalne z gitarą. To swojego rodzaju muzyczna symbioza.

Billy: Osobiście uwielbiam ideę, która stoi za „blue notes”. Niesie to za sobą ogromny ładunek emocjonalny, którego chyba nigdy nie uda się opisać słowami. To się po prostu słyszy i czuje.

Kris: „Blue notes” mają w sobie coś, co na zmianę buduje napięcie a później je uwalnia. Obniżone kwinty nie są czymś co często pojawia się w popularnych akordach. Dzięki temu zahaczamy tu o świat jazzu i innych gatunków.

Billy: Jeśli opierasz się tylko na tercji wielkiej, wszystko brzmi radośnie. Ale spróbuj uderzyć obniżoną kwintę lub septymę małą – twoje całe ciało przeszyją ciarki, a ty poczujesz to tajemnicze „coś”.

Skoro jesteśmy w temacie obniżonych kwint… Był taki czas, że Kościół zabraniał stosowania trytonu twierdząc, że jest to „diabeł w muzyce”!

Kenny Aronoff: Religijni ludzie w większości krajów na Ziemi natychmiast zakuliby cię w dyby za użycie tercji małej, nie mówiąc nawet o obniżonych kwintach! To było wbrew prawu nawet w takich krajach jak Anglia. Kościół stał kiedyś na straży „jedynych słusznych harmonii”. We wczesnym średniowieczu dopuszczalne były zaledwie cztery interwały konsonansowe! Trytony były naprawdę uznawane za interwały szatana.

Billy: Jak dla mnie wciąż są! (Śmiech)

Kenny: Niby trytony to najbardziej diabelskie interwały w całym świecie muzyki, a taki Leonard Bernstein, wieloletni dyrygent nowojorskiej orkiestry wykorzystał te dźwięki do stworzenia jednej z najpiękniejszych piosenek jakie kiedykolwiek powstały. Mam na myśli utwór „Maria” z musicalu „West Side Story”. Bernstein to prawdziwy geniusz, któremu w niezrozumiały dla mnie sposób, udało się stworzyć piękną miłosną melodię właśnie za pomocą tych diabelskich dźwięków! Myślę, że Leonard chciał nam wszystkim powiedzieć „hej! to wcale nie jest tak złe jak wszyscy myślicie”. Swoją drogą, zastanawiam się, czy wierzył w istnienie diabła…?

Czy trudno jest odnaleźć w sobie bluesa lub odkryć go w jakieś nowej formie?

Billy: Kiedy o to pytasz, od razu przypomina mi się festiwal Lollapalooza na którym zrozumiałem pewną ważną rzecz. Występowali tam goście z Cypress Hill. Wiecie, to ci raperzy, którzy są znani z tego, że palą trawę przy glinach a 20 tysięcy białych dzieciaków jara się tym bardziej od samej muzyki. Na scenie było trzech raperów i gość, który po prostu odpalał im podkłady z taśmy. W pewnym momencie, ktoś potknął się o kabel i wszystko przestało grać. Atmosfera zaczęła gęstnieć i ludzie zaczęli się zastanawiać co wydarzy się dalej. Jeden z gości stojących na scenie, jakby nigdy nic powiedział do mikrofonu, że najzwyczajniej w świecie zjebali sprawę. Wszyscy momentalnie się wyluzowali i cała napinka zniknęła. Zrozumiałem wtedy, że jedynym sposobem na pójście do przodu w świecie muzycznej ekspresji jest zaakceptowanie tego, że wszystko może się zdarzyć. Kiedy po takiej wpadce mówisz, że masz wyjebane, wpinasz z powrotem kabel i grasz dalej, oczyszczasz się z całej tej atmosfery strachu przed tym, że coś może pójść nie tak. Każda taka wpadka albo pomyłka może być dokładnie tym na co czekałeś całe życie, żeby na nowo odkryć swoje muzyczne „ja”.

Kenny: Dokładnie tak. W końcu wszyscy popełniamy błędy a te zawsze nas czegoś uczą.

Fabrizio: Ja mam wrażenie, że nie istnieje coś takiego jak odkrywanie swojego bluesowego „ja” na nowo. Wszystko jest takie jakim powinno być. Różni ludzie reprezentują po prostu różne perspektywy, ale to całkowicie normalne bo każdy z nas jest inny. Wszystko sprowadza się przecież do odpowiedniej ekspresji uczuć a przecież nasze emocje nigdy nie są jednakowe. Chodzi więc o to aby po prostu grać sercem i duszą. To jedyne czego potrzebujemy. Nie musimy odkrywać siebie na nowo bo i tak nasza muzyka zawsze zostawia po sobie jakiś ślad. Wczesne nagrania ZZ Top miały w sobie brud i mrok. W latach 80. ich styl był już zupełnie inny. Mimo tego, granie Billy’ego da się rozpoznać w każdej ich produkcji. Kiedy tylko go słyszę, czuję jakbym jechał szeroką autostradą gdzieś w Teksasie. Jego dziedzictwo i historia życia przemawiają za pośrednictwem muzyki. To wyjątkowo rzadka umiejętność. Wiele osób potrafi opanować pentatonikę, ale tylko niektórzy umieją opowiadać historie za jej pomocą.

Blues pozwala też dowolnie mieszać tonacje molowe i durowe…

Billy: Skale molowe z oczywistych względów nadają utworom ten charakterystyczny, bluesowy sznyt. Nie mam zbyt dużego pojęcia o tym co jest trytonem a co nim nie jest, ale od zawsze czułem, że ta muzyka gra mi w sercu bardziej po stronie minorowej. Szczerze mówiąc nie znam zbyt wielu bluesowych kawałków zagranych w tonacji durowej. Ten gatunek od zawsze tworzyły smutne akordy i skale.

Kris: Mieszanie tonacji molowych i durowych pozwala osiągnąć nowy rodzaj „blue notes”. Możesz na przykład zagrać tercję małą i podciągać struny do tercji durowej. Wielu gitarzystom może powinąć się noga na takich patentach. Nie raz przerabiałem już sytuacje w których muzyk grał cały czas pentatonikę molową w dominantowym bluesie i nie potrafił przejść z molowych tercji do durowych, co brzmiało naprawdę okropnie. To samo dzieje się kiedy gitarzysta dochodzi do obniżonej kwinty i zostaje na niej bez jakiegokolwiek rozwiązania. Na takich przykładach każdy bluesowy muzyk może się wiele nauczyć. To niesamowite, ale taki Billy w ogóle nie musi o tym myśleć. On po prostu słyszy to w swojej głowie. Niewiele osób tak potrafi…

Billy: W bluesie można odkryć wiele subtelnych niuansów. Jest różnica pomiędzy idealnymi triolami granymi w rytmie shuffle a prostym biciem na 4/4. Mimo to, grając bluesa można płynnie przejść z jednego do drugiego. Wystarczy znaleźć to charakterystyczne napięcie, które kryje się pomiędzy rytmami.

Kenny: Poruszanie się pomiędzy tymi dwoma rytmami jest niesamowite i brzmi po prostu obłędnie. Cała idea rytmicznego bluesa bardzo do mnie przemawia. Niektórzy członkowie zespołu grają klasyczny rytm 4/4 a inni dodają do tego coś w stylu shuffle. Ta różnorodność jest w tym wszystkim najpiękniejsza.

Billy: Od razu przypomina mi się Jimmie Vaughan i jego charakterystyczne, brzęczące i jednocześnie rytmiczne kostkowanie na „Frame For The Blues”. Z technicznego punktu widzenia w ogóle nie gra w tempie, ale te świdrujące dźwięki od razu przyciągają uwagę słuchacza. To samo dzieje się kiedy klawiszowiec gra w skali durowej a gitara wchodzi na tonacje molowe. Typowe jazzowe zagranie w stylu Milesa Davisa. I tu dochodzimy do prostego wniosku - nie ma czegoś takiego jak złe dźwięki. Zawsze jest jakiś sposób na to, żeby wybrnąć z sytuacji w której zapędzimy się na gryfie gdzieś za daleko...

Kris: Esencją takiego grania są przecież akordy hendrixowskie. W akordzie 7#9 ów interwał #9 jest oktawę wyżej od tercji małej.

Fabrizio: Myślę, że wszyscy zgodzimy się z jednym – jeśli coś brzmi dobrze, nie ma znaczenia, czy z technicznego punktu widzenia jest to dobre albo złe. Rok temu byłem w Indiach gdzie grałem z niesamowitym gitarzystą. Gość łączył tradycyjnego bluesa ze skalami wschodnimi, dziwnymi zmianami metrum i ćwierćtonami. Nie mogłem uwierzyć jak dobrze to wszystko do siebie pasuje. Oczywiście takie rzeczy mogą działać tylko wtedy, kiedy wiesz co tak naprawdę robisz. Wracając do tego co mówiłem wcześniej – w tym wszystkim chodzi o rozwój a nie o wymyślanie na nowo swojego muzycznego „ja”.

Billy: Trzeba pamiętać, że goście, którzy nagrywali bluesa w 1949 lub 1950 roku byli tak naprawdę nastolatkami. A jak wiemy, w młodym wieku najczęściej zdarza nam się robić szalone rzeczy. Dzieciaki wgryzły się w to tak głęboko, że ta muzyka po prostu musiała w końcu wybuchnąć!

Co byście doradzili młodym artystom, którzy podczas grania szukają dobrych sposobów na zagranie bluesowych kadencji?

Billy: Przede wszystkim – nie szukać żadnych sposobów. Droga prowadzi od V stopnia do IV i I, a potem się to powtarza. Muzykę trzeba po prostu poczuć. To właśnie to uczucie powinno nas prowadzić przez dany utwór. Granie jakichś wymyślonych na siłę rzeczy nigdy nie kończy się dobrze.

Kenny: Ewenementem jest tu Eric Gales i to nie tylko w temacie kadencji. On potrafi zagrać substytuty lub podstawione mini-kadencje jeszcze zanim opuści tonikę utworu.

Fabrizio: Wszystko zależy od tego jak przemyca się te wszystkie smaczki. Zawsze jest tak, że jeśli z czymś przedobrzysz, stracisz efekt „wow”. Unikanie stosowania substytutów w utworach to też jakiś sposób na zagranie czegoś w inny sposób. Właśnie dzięki temu muzyka jest tak wspaniała. Żeby ją urozmaicać możemy nie tylko dodawać, ale i odejmować.

Kris: Lubię grać solówki na dominantach. Można tam dodawać motywy bazujące na alterowanych skalach albo jakieś dźwięki chromatyczne. To zawsze dodaje solówce pikanterii. Jestem wielkim fanem skali super lokryckiej, a jeśli chodzi o chromatykę, możesz wziąć zwykły trójdźwięk durowy i przesuwać go o pół tonu. Ten patent działa z dowolnym akordem. Dużo nauczyłem się też podczas lekcji z Gregiem Howe, który gra w stylu fusion. To on pokazał mi technikę, w której przesuwa się dźwięki z pentatoniki o jeden próg a potem wraca do właściwej tonacji. Można w ten sposób osiągnąć bardzo ciekawe alteracje.

Blues to również sztuka dobierania odpowiedniej ilości przesteru. Po czym poznajecie, że ukręciliście takie brzmienie jak trzeba?

Billy: Jest takie miejsce pomiędzy czystym a przesterowanym brzmieniem, którego nie potrafię opisać słowami. Ten punkt zmienia się oczywiście w zależności od tego co gram…

Serge: W moim przypadku to piosenka dyktuje zasady gry. Nie chodzi o mnie, ani o skale. Liczą się przede wszystkim emocje, które przekazuję słuchaczom. Jeśli piosenka potrzebuje przesteru, po prostu go dodaję. Z drugiej strony mamy takie przykłady jak Robben Ford, który potrafi grać czystym dźwiękiem, który przepięknie wybrzmiewa. Pamiętam, że graliśmy kiedyś razem. Towarzyszył nam jeszcze Walter Trout i kilku innych muzyków. Każdy miał pod nogą jakiś przester a Robben wyszedł na scenę jedynie ze swoim Telecasterem i brzmiało to po prostu niesamowicie.

Fabrizio: Znam niewielu gitarzystów, którzy potrafili opanować instrument do takiego poziomu. Dla mnie najlepszym przykładem idealnego wyczucia właściwego brzmienia jest Jeff Beck. Były piosenki, które grał kostką ponieważ wiedział, że osiągnie w ten sposób określony efekt. Kostka nie była jednak narzędziem, ale sposobem na przełamanie pewnych zasad. Bardzo szanuję muzyków, którzy są w stanie zrezygnować ze wszystkich efektów i kreować brzmienia tylko i wyłącznie za pomocą instrumentu. Jeden kanał we wzmacniaczu to naprawdę wystarczająca ilość. Można na nim wyczarować naprawdę dużo brzmień!

Billy: Dynamika to nieodłączny element bluesa. Jeff Beck zobaczył kiedyś Huberta Sumlina grającego palcami i stwierdził, że też chciałby osiągnąć takie brzmienie. Dopracował ten styl do perfekcji. Pamiętam jak w wieku 17 lat byłem w trasie z Jimim Hendrixem. Każdej nocy, którą spędzaliśmy w motelach słyszałem jak przez otwarte drzwi, z jego pokoju sączy się muzyka Jeffa Becka z pierwszej płyty nagranej z Rodem Stewartem. Jimi wciąż pytał mnie jak osiągnąć takie brzmienie. Odpowiadałem mu, że Jeff Beck siedzi właśnie w swoim pokoju hotelowym i zadaje sobie podobne pytania w odniesieniu do muzyki Hendrixa. Cudownie było widzieć jak geniusze gitary zachwycają się nawzajem swoją muzyką.

BILLY, FABRIZIO, KENNY, SERGE I KRIS OPOWIADAJĄ O SWOICH BLUESOWYCH IDOLACH…

Billy: Hound Dog Taylor nie miał sobie równych. Jego zespół przypominał punkowe kapele z późniejszych lat - nie zależało im na niczym i nie obchodziły ich żadne zasady. Jakiś czas temu czytałem pewną książkę w której autor nawiązywał do Taylora. Napisał, że słowo „blues” zaczyna go przyprawiać o migreny a kolejne zespoły z dużymi mikrofonami i śmiesznymi kapeluszami po prostu go irytują. Hound Dog Taylor podczas swojego najgorszego występu w życiu był lepszy od nich wszystkich razem wziętych. Nie mogę się nie zgodzić z tymi słowami!

Kris: Cenię sobie klasykę bluesa w stylu Roberta Johnsona, ale do świata tej muzyki wprowadził mnie nie kto inny, tylko Gary Moore. Zaczynałem grać na gitarze w wieku pięciu albo sześciu lat. Mój tata był gitarzystą więc miałem dostęp do jego płyt i sprzętu. Pamiętam, że w jego kolekcji była kaseta wideo na której Gary grał „Stormy Monday” w Londynie. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ten występ, od razu poczułem, że to coś dla mnie. Miałem zaledwie sześć lat, ale koniecznie chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o muzyce, którą właśnie usłyszałem.

Kenny: Kiedy dorastałem słuchałem dużo southern rocka w stylu ZZ Top i Allman Brothers. Miałem nawet zespół, gdzie graliśmy tylko ich covery. Duane Allman był dla mnie ogromną inspiracją. W kolejnych latach miałem przyjemność grać z BB Kingiem, Buddy Guy’em i wieloma innymi, niesamowitymi artystami. To niesamowite jak wiele różnych gatunków bluesa istnieje obecnie na całym świecie.

Serge: Mnie, podobnie jak Krisa, wychowała muzyka Gary’ego Moora. Duży wpływ miał na mnie również Jimmy Page i Led Zeppelin. Wiadomo, że był to już rock, ale w ich wczesnych dokonaniach można znaleźć naprawdę sporo odniesień do bluesa.

Fabrizio: Nikt nie potrafił czerpać z tradycyjnych, folkowych elementów bluesa tak dobrze jak Hubert Sumlin. Był połączeniem wszystkiego tego co działo się w tej muzyce przed Robertem Johnsonem do czasu Hendrixa i Trzech Króli (Freddie King, Albert King oraz B.B. King - dop. red.). Zwróćcie uwagę na to co wydarzyło się później. Bez Huberta nie byłoby Hendrixa a bez Hendrixa trudno wyobrazić sobie współczesnego rocka!