Muzyk absolutny, czarodziej gitary, genialny performer, a przede wszystkim niesamowicie sympatyczny i inspirujący człowiek. Ten bez wątpienia jeden z najwybitniejszych gitarzystów akustycznych w historii, specjalizujący się w stylu fingerstyle i występujący jako one-man band, opowiada nam o starych zdjęciach, podboju Dzikiego Zachodu i ekstrawertycznych tonacjach durowych…
Gitarzysta: Co pociąga Cię w instrumentalnej muzyce gitarowej?
Tommy Emmanuel: Uwielbiam to wyzwanie, jakim jest napisanie utworu instrumentalnego opowiadającego jakąś historię bez użycia słów. Utworu, który w umyśle słuchacza może namalować obraz na tyle interesujący, by ten chciał go wciąż słuchać i słuchać. W tym kontekście uważam tytuł kompozycji za niezwykle istotny, bo to właśnie on może podpowiedzieć słuchaczowi kierunek, w jakim podążały myśli kompozytora. Tak więc swoje tytuły wybieram niezwykle uważnie – „Determinacja”, „Podróż”, „Powitania i pożegnania” – i tak dalej.
Jakie według Ciebie cechy, których nie posiada piosenka z tekstem, ma w sobie kompozycja instrumentalna?
Utwór bez tekstu daje słuchaczowi możliwość zbudowania swojej własnej interpretacji obrazu, który chciał namalować kompozytor. Dobrym przykładem jest kawałek „Old Photographs” mojego autorstwa. Kiedy go słuchasz, w twojej głowie mogą się pojawić jakiekolwiek stare fotografie, który miały w twoim życiu jakieś znaczenie. Ale gdy ja go pisałem, myślałem o swojej babci i czasach kiedy byłem bardzo mały, a ona pokazywała mi stare zdjęcia, opowiadając o dziadku i innych pojawiających się tam postaciach.
Czy komponując swoje utwory trzymasz się jakichś ram lub próbujesz unikać pewnych rozwiązań?
Pierwszą rzeczą, jakiej chciałbym uniknąć, jest granie muzyki zrozumiałej wyłącznie dla innych muzyków. Pragnę pisać muzykę, w której jest się w stanie zanurzyć normalny, przeciętny człowiek – i wbrew pozorom, jest to niezwykle trudne. Staram się także nie dopuścić do tego, aby komponowana muzyka wynikała wyłącznie z przyzwyczajeń, czy opanowanych technik gry – ręce nie mogą mi dyktować tego, co komponuję. Piszę muzykę płynącą bezpośrednio z mojego serca. Próbuję zabrać słuchacza w podróż i opowiedzieć mu ciekawą historię.
Czy forma i struktura tradycyjnej piosenki przydają się w komponowaniu utworów instrumentalnych?
Oczywiście – dość często korzystam z takich sprawdzonych rozwiązań. Czasem zaczynam utwór głównym tematem, który można by nazwać refrenem. Przykładem może tu być kompozycja „Endless Road”, która zaczyna się właśnie „refrenem”, by potem przejść do kolejnych sekcji, mostu, a na koniec powrócić do refrenu. Inny z kawałków – „Lewis And Clark” – zaczyna się cytatem z refrenu, po którym wchodzi tradycyjna zwrotka, rozpoczynająca całą opowieść. Tak więc forma utworu nie musi być za każdym razem identyczna, ale z pewnością używam tych samych narzędzi co kompozytor próbujący stworzyć hitową piosenkę.
Tak więc studiowanie rozwiązań stosowanych w tradycyjnych piosenkach bywa przydatne?
Oczywiście – grając melodie na gitarze staram się myśleć jak wokalista. Kiedy wykonuję adaptację na gitarę solo jakiejś piosenki, słucham linii wokalu w kółko. Zapamiętuję sposób śpiewania i próbuję naśladować to na swoim instrumencie. Uczę się także na pamięć tekstu piosenki, żeby swoją grą oddać możliwie jak najwierniej historię, którą chciał opowiedzieć kompozytor.
Jak zaczynasz pisanie swoich kompozycji?
W każdym przypadku wygląda to inaczej. Czasem wpadam po prostu na pomysł, taki jak progresja akordów, która zwróciła moją uwagę. Wtedy rozwijam całość z tego miejsca. Innym razem po głowie zaczyna mi krążyć jakaś melodia, do której dopisuję potem resztę. Kiedy komponowałem „Lewis And Clark”, zwrotka pojawiła się dość szybko, ale nie mogłem wymyślić satysfakcjonującego refrenu. Za każdym razem wymyślałem coś zbyt pokręconego i zbyt trudnego do zagrania, a nie lubię niepotrzebnie komplikować spraw. Chciałem, by było to coś prostego… Nagle w mojej głowie pojawiło się pewne zdanie, zainspirowane opowieścią o ich podróżach. Lewis i Clark byli odkrywcami, jednymi z wielu tych, którzy zdobyli dla białego człowieka tak zwany Dziki Zachód. Ale przecież wtedy w Ameryce żyli Indianie, więc odbyło się to ich kosztem. Próbowałem sobie to wyobrazić z punktu widzenia rdzennych mieszkańców Ameryki i wtedy w mojej głowie pojawiła się ta fraza: „Jeśli przyniesiesz miłość, powitamy cię z radością.” A zaraz za tą sentencją, pojawiła się w mojej głowie melodia. To była czystej wody inspiracja.
Co starasz się osiągnąć, stojąc na środku sceny?
Przede wszystkim zagrać utwór z tak dużą dawką uczucia, z jaką tylko jestem w stanie. Wysyłam ci całą tę energię, by oderwać twój umysł od wszelkich spraw codziennych i abyś nie był w stanie skupić się na niczym więcej, jak tylko na tym co słyszysz. O to właśnie chodzi w koncertach na żywo. Staram się więc zagrać w danej chwili tak dobrze, jak tylko mogę.
W piosenkach, zwykle solówki zaczynają się spokojnie w niskim rejestrze, a kończą z dużą intensywnością w wysokim. Czy taka strategia sprawdza się w utworach instrumentalnych?
Solówka ma za zadanie zbudować emocjonalne crescendo w utworze, dlatego jej struktura została tak właśnie pomyślana. Nie myślę w ten sposób komponując swoje kawałki. Raczej wyobrażam sobie, że tworzę piosenkę dla wokalisty. Dynamiczne rozwijanie utworu jest ważne, ale to nie wszystko. Opowiadanie ciekawych historii jest bardzo istotne, ale umiejętność napisania melodii, którą ludzie będą chcieli usłyszeć drugi raz to już prawdziwa sztuka. Kawałek „It’s Never Too Late” to taka właśnie melodia – kiedy ją stworzyłem, nie mogłem się doczekać aż zagram ja ponownie. Uwielbiam to jakie uczucia we mnie wywołuje i jak pięknie ta muzyka się rozwija. Opowiadam historię, daję jej oddychać i pozwalam jej zabrać się w podróż. Unikam bycia zbyt analitycznym w stosunku do swojej twórczości.
Jaki rodzaj brzmienia sprawdza się najlepiej w utworach instrumentalnych?
To zależy od tego, czego potrzebuje dana piosenka. Nie gram wszystkich swoich kompozycji na tym samym instrumencie. Przykładowo, utwór „El Vaquero” brzmi dobrze na Matonie, ale znacznie potężniej i bardziej autentycznie na gitarze Larrivée. Jej barwa ma więcej głębi i po prostu lepiej pasuje w tym kontekście. Z kolei kawałki takie jak „It’s Never Too Late” brzmią wręcz idealnie na Matonie, ponieważ dźwięk nie jest nadmiernie szeroki, a jego środkowe pasmo pozwala na delikatny atak – cechy dające w połączeniu charakterystyczną barwę tej kompozycji.
„Gitara, którą widzicie na zdjęciu oparta jest na modelu EBG808, który jest od dawna w katalogu firmy Maton. Jej nazwa to ‘TE Personal’, co oznacza, że została wykonana dla mnie osobiście. Większość moich instrumentów ma ten napis wewnątrz korpusu.”
„Jest to prototyp, w którym zakochałem się od pierwszego dźwięku. Andy eksperymentował wówczas z różnymi gatunkami drewna i nietypowym ożebrowaniem. Drewno korpusu to tzw. klon Queensland, który na moje ucho brzmi bardziej jak mahoń niż klon. Sam korpus jest płytszy niż w innych gitarach, to także był eksperyment. Okazało się, że instrument jest głośniejszy i mocniej brzmiący niż moje pozostałe EBG808.”
„Na układ elektryczny składa się system AP5 Pro – przetwornik i mikrofon na ramieniu, dzięki czemu mogę zmieniać jego pozycję. Czasem gram w dużych rockowych klubach, gdzie samo nagłośnienie ma rozmiary sporego budynku – w przypadku problemów z pewnymi częstotliwościami mogę pobawić się różnymi ustawieniami tego mikrofonu i uratować sytuację. System AP5 Pro ma spore możliwości, a jednocześnie jest bardzo transparentny, dzięki czemu nie gubi się piękno brzmienia gitary akustycznej. Kiedy słuchasz mojego występu nie słyszysz żadnego przetwornika, jedynie akustyczny instrument. Właśnie to mi się w tym rozwiązaniu podoba.”
„Jak widać na zdjęciu, górna płyta jest porysowana – potrzebuję tego do grania szczoteczkami w kawałkach takich jak ‘Nine Pound Hammer’. Powierzchnia musi być szorstka, żeby mikrofon mógł to dobrze zebrać. Jeśli grałbym szczotkami na gładkiej, polakierowanej powierzchni, efekt byłby niemal niesłyszalny.”
Masz jakieś ulubione tonacje albo tempa?
Komponowałem w wielu różnych tonacjach i w najróżniejszych tempach. Ale lubię tonację „A” z capo na II progu – minimalnie wyższy strój powoduje, że melodie brzmią bardziej słodko. Przykładowo, kiedy skomponowałem „Angelinę”, oryginalną tonacją było „D”, grane w stroju Drop D i grałem to tak przez jakieś 12 miesięcy. Któregoś razu miałem kapodaster założony na II progu i w takim układzie zacząłem grać „Angelinę”, co dało mi tonację „E”. Momentalnie zrozumiałem, że to właśnie w tej tonacji kawałek brzmi najlepiej. Od tego czasu gram ten utwór w „E”.
Czy łatwiejsze dla Ciebie są tonacje durowe czy molowe?
Molowe tonacje wydają się głębsze i bardziej nastrojowe. Durowe są – jakby to powiedzieć – bardziej ekstrawertyczne. Uważam, że dość istotna jest umiejętność zgrabnego modulowania do innych tonacji – to naprawdę skuteczne narzędzie dla aranżera i producenta, bo pozwala zabrać snutą właśnie opowieść do zupełnie nowego miejsca.
Kiedy masz za sobą zespół, podchodzisz do muzyki inaczej niż podczas grania solo?
Nie, ponieważ jeśli zespół gra mi podkład, jestem wokalistą prowadzącym. Kiedy gram sam także nim jestem z tym, że podkład gram sobie sam.
Jakie masz podejście do harmonizowania melodii?
Uwielbiam harmonizować melodie i robiąc to także zawsze patrzę na muzykę jak wokalista. Wystarczy posłuchać The Beatles oraz The Everly Brothers – to doskonały przykład i można się od nich sporo nauczyć. Staram się sprawić, by harmonizowana melodia była ciekawa, a to zmusza do sięgnięcia poza utarte tercje i kwinty.
Jakie instrumentalne kawałki wywarły na Ciebie największy wpływ?
„Guitar Boogie” – Arthur Smith; „Cause We Ended As Lovers” – Jeff Beck; „Always With Me, Always With You” – Joe Satriani; „Classic Gas” – Mason Williams.