Druga połowa tego roku obfituje w kolejne, bardzo dobre wydawnictwa z pogranicza hardcore’a, punka i pochodnych. Nie tylko premiery największych nazw w gatunku dostarczają odpowiednich emocji, ale także debiuty i kolejne płyty mniej doświadczonych za to śmiało sobie poczynających załóg.
Jedną z nich jest pochodząca z Wrocławia ekipa Lie After Lie. Dla wielu numer jeden melodyjnego grania w Polsce, dla innych wciąż ciekawostka i zespół na fali wznoszącej. Z pewnością „Wszystko w twoich rękach”, drugi pełny album formacji, ma szansę pomóc chłopakom otworzyć dotąd zamknięte drzwi. O albumie rozmawialiśmy z gitarzystą Krzysztofem Szczęsnym.
Grzegorz Pindor: Cieszy mnie, że pomimo typowych dla polskich zespołów przeciwności losu Lie After Lie nadal istnieje. W zasadzie, to mimo rozjazdów za przysłowiowym chlebem, udaje się wam trzymać zespół w ryzach i wciąż stąpać po ścieżce obranej na "Unsaid". Wielu już samo to uznało by za sukces. (śmiech)
Krzysztof Szczęsny: Dla nas to też pewnego rodzaju sukces, że pomimo ogarniającej nas "życiówki", nadal gramy punk rocka, do tego w tym samym składzie od wielu lat. Wiesz, nie mamy już nastu lat, mamy na głowie nie tylko regularne prace, ale co niektórzy mają jeszcze rodziny i dzieci, ale jak widać chcieć to móc. Kiedyś tak sobie rozmawialiśmy, że chcielibyśmy robić to jak najdłużej, nawet na starość będziemy łoić w gitary jeśli zdrówko pozwoli. (śmiech) A jeśli miałbym podać jeden powód, dla którego nam się to udaje, to powiedziałbym, że to po prostu zdrowy dystans, do tego co robimy.
Bardziej zastanawiające jest to, że lata lecą a miłość do tej muzyki pozostaje jeśli nie na takim samym poziomie, to wciąż w środku. Wasz nowy album nieco odchodzi od typowego mocnego hc. Zresztą, melodyjne i emocjonalne naleciałości w Lie After Lie to nie dodatek a fundament, na którym budujecie resztę. Dojrzeliście. To chyba najlepsza rekomendacja.
Miłość do muzyki pchnęła nas do jej tworzenia i jak najbardziej ciągle w nas drzemie. Bez tej miłości, czy po prostu bez ogromnej radochy z grania, nic byśmy nie zrobili. Rozpadłoby się to po kilku próbach. Masz rację, nasza muzyka nie jest typowym HC, zresztą nigdy nie była. Ale to, że gramy tak melodyjnie nigdy nie było założeniem samym w sobie. Jest to wypadkowa tego czego słuchamy, tego co nas w muzyce kręci i tego jak nam się łapy układają podczas pisania riffów. Nawet jakbyśmy chcieli zagrać coś inaczej, to by się nie udało, paluchy zawsze szukają ładnych melodyjek na gryfie. (śmiech)
Dziękujemy za "dojrzeliście". Mamy po trzy dychy na karku, wypadałoby w końcu! A tak na poważnie, czy dojrzeliśmy muzycznie czy nie, to ciężki temat. Myślę, że w tworzeniu muzyki nie ma czegoś takiego jak totalna dojrzałość. Dojrzałość oznaczałaby pewną stagnację emocjonalną, że nie masz już czego przekazać. Dlatego wolelibyśmy jednak być nieco mniej dojrzali w tym temacie.
Niektórzy mają po trzy dychy, a nawet więcej i nadal ścigają się z metronomem. „Wszystko w twoich rękach” to materiał bardziej przestrzenny, wolniejszy i… czytelny. Inaczej rzecz ujmując, o ile muza nie zawsze musi chwycić za serce, tak łatwo identyfikować się z przekazem. Nie wiesz jak bardzo podoba mi się, że angielski stał się dodatkiem a na większość płyty składają się numery w języku polskim.
Tak, po angielsku jest tylko jeden numer i to tylko dlatego, że bardzo chcieliśmy, żeby gościnnie zaśpiewał u nas ex-wokalista nieistniejącego już Verse. Niestety nie dałby rady po polsku, więc musiał zostać angielski. Wiesz, totalnie nie mamy parcia na "karierę międzynarodową", żeby musieć śpiewać w innym dla nas języku. Polski jest dla nas bardziej naturalny. Przede wszystkim dla Radka, który zawsze pisał teksty po polsku, a potem je ewentualnie tłumaczyliśmy. Jednak te tłumaczenia nigdy nie są w stanie oddać 100% tego, co Radek chciał powiedzieć i co akurat mu się kotłowało w głowie. Chociaż, jeśli chodzi o "karierę międzynarodową", to taka ciekawostka, że nawet gdy grywamy za granicą, to widzimy, że ludzie, o dziwo, lepiej reagują na polskie numery. Widzą, że w polskim jesteśmy bardziej naturalni i ten przekaz jest prawdziwszy. Jak widać życia nie oszukasz.
Ja to odbieram po prostu jako oswojenie się z realiami rynku, i że lepiej przekazywać myśli dla słuchacza, który je zrozumie, doceni i odda energię na koncertach, śpiewając kolejne wersy. Nie brakuje tu momentów do wspólnego śpiewania. To już chyba domena naszych ekip, tych właśnie bardziej „emo”, że chce się krzyczeć, nawet te najmniej „głębokie” teksty. Najlepszym dowodem jest wciąż fenomenalnie przyjmowany numer z Pawłem z Regresu, który w pewnym sensie wskazał kierunek jaki obraliście. Nie kusiło Was aby powtórzyć ten niezwykle udany „ficzuring”? (śmiech)
Cieszymy się, że numer tak się przyjął, ale pisząc utwory na Unsaid nie mieliśmy takiego zamysłu, żeby akurat ten numer był tzw. bangerem. W ogóle nie mieliśmy nawet takich oczekiwań. Akurat ten utwór jest bardzo osobisty i ważny dla Radka. Tak samo jak ważny jest dla nas sam Regres. Dlatego zaprosiliśmy Pawła. W pewnym sensie powtórzyliśmy temat featuringów z Unsaid, czyli zaprosiliśmy ważne dla nas z pewnych względów osoby. Ciężko stwierdzić, czy któryś z tych numerów będzie porównywalnym hitem. Nie jest to istotne w takim stopniu jak fakt, że te osoby po prostu zgodziły się wystąpić na naszej płycie. I właśnie to jest dla nas niezwykle udane.
Udana i nadal trochę szokująca ze względu na jej wymiar jest współpraca z Jayem Maasem. O ile za pierwszym razem to było wow, że zespół z Polski ma możliwość pracy nad płytą z tak uznana osobistością, tym razem poszliście o krok dalej cementując nie tylko wizję grupy, co oddania pieczy nad najważniejszymi aspektami muzykowi Defeater. Przed wywiadem rozmawialiśmy o tym jak w miksie wysunięte są wokale. W każdym numerze nieco inaczej, nie kusiło go żeby utemperować takie zapędy?
Nasza współpraca z Jayem nie powinna być niczym szokującym, mam na myśli, że to ziomek taki sam jak ja czy Ty, zwykły gość, który jeździ na desce i słucha punk rocka, a my po prostu nie czailiśmy się żeby do niego napisać. Powierzyliśmy mu na tej płycie dużo więcej niż na Unsaid, bo już lepiej się znaliśmy i wiedzieliśmy, że zrobi to tak jak chcemy. Owszem, Jay zawsze coś sugerował, pokazywał w mixie swoje pomysły, ale ostatecznie, to my decydowaliśmy jak to ma brzmieć. Ale tak jak zakładaliśmy, jego sugestie mocno pokrywały się z naszą wizją, więc znowu mamy tylko pozytywne doświadczenia ze współpracy z nim. Więcej mieliśmy "starć" między sobą w zespole niż z Jayem. Efekt końcowy jest też naszą wypadkową, a uwierz nie łatwo coś zrobić, żeby dogodzić pięciu upartym kolesiom. (śmiech)
Materiał tworzycie kolektywnie?
Z tym bywa różnie. Czasem ktoś przynosi, powiedzmy, szkielet numeru, a my bierzemy go na warsztat i przerabiamy tylko jakąś niewielką część, bo okazuje się, że wszystko pasuje każdemu. Nie jest to jednak regułą. Innym razem ktoś zagra na próbie riff i nagle spontanicznie dogrywamy kolejny patent i po jakimś czasie robi się z tego numer. Na pewno kolektywnie decydujemy czy chcemy numer grać, czy dalej nad nim pracujemy, czy po prostu leci do kosza.
Obecność na płycie wokalisty Verse jest też nie lada gratką. W zasadzie, pod paroma względami, choćby tego w jaki sposób dobieracie ludzi do współpracy, a przede wszystkim kompletnie się ze wszystkim nie śpiesząc, zadajecie kłam większości opinii dotyczących krajowej sceny. Raz, że kapele pojawiają się i znikają, dwa, często robią swoje, ale na pół gwizdka.
"Dobieranie ludzi do współpracy" brzmi mocno biznesowo, a to po prostu zwykłe zapytanie w stylu "ej stary, robimy nową płytę i bardzo nam zależy, żebyś się na niej pojawił, nie chciałbyś podrzeć japy w jednym numerze?". Jeśli chodzi o czas, to robiliśmy płytę długo dlatego, że jesteśmy w rozjazdach, mamy regularne prace i rodziny, które są dla nas mega ważne. Nie mamy tyle czasu co młodsi koledzy. (śmiech)
A nie jest tak, że lepiej dać sobie więcej czasu bo łatwo w tej muzyce o wypalenie? Nie bez kozery obserwujemy taką rotację w zespołach. Albo wszędzie grają ci sami ludzie, albo pomysłu na siebie starcza nawet nie na płytę, a na ostatnio bardzo modną kasetę.
Boję się, że gdyby był nadmiar czasu, to moglibyśmy z płytą przekombinować, a tak mamy to o co nam chodziło. Wydaje mi się, że zbyt długa praca nad materiałem też nie jest za dobra.
Jest jeszcze jeden czynnik, który w środowisku jest dość niewygodnym tematem, a mianowicie pieniądze. Nie wszystkich stać na to, aby dłubać nad płytą. Kiedy spojrzysz na nagrania niektórych krajowych ekip, pierwszą rzeczą jaka kojarzy się z naszą scena to surowizna. Nie gruz, bo to metal (śmiech)
To co nas trochę ogranicza czasowo, pozwala nam z drugiej strony wyłożyć trochę grosza na sprzęt czy płytę. Każdy z nas pracuje i nie musimy spłacać płyty z kieszonkowego czy z pieniędzy od rodziców. Staramy się miesięcznie odkładać mniejsze kwoty na zespołowe tematy i po kilku latach robi się suma, dzięki której nagranie płyty już tak bardzo nie boli. Surowizna też nie do końca jest kwestią kasy, ale raczej świadomości tego jak chce się brzmieć. My dużo czasu poświęcamy na kręcenie wzmacniaczami, przykładamy do tego dużą uwagę.
Skoro o tym mowa, na jakim sprzęcie nagrywaliście płytę?
U mnie Fender Telecaster Baja i w kilku momentach Fender Jazzmaster. Obydwa podpięte do Marshalla JTM45, po drodze booster EP i drive Fulltone Fulldrive 2 oraz kilka przestrzennych efekcików typu delay i reverb. Dygi nagrywał na swoim customowym Telemasterze (sam sobie złożył Telecastera w kształcie Jazzmastera), wzmak to Orange OR50, a na podłodze Booster Katana i TS Mini. Marian grał na starym japońskim Preclu Yamahy podpiętym do AMPEGA SVT3 PRO i na podłodze jakiś preamp basowy MXR. Kapa grał na bębnach Pearla model Reference. Nie mam pojęcia jakich używał naciągów i talerzy, nie znam się na tym, ważne, że spoko brzmi. (śmiech)
Przede wszystkim najważniejsze, że wszystko brzmi bardzo żywo i naturalnie.
Dzięki, określiłeś to dokładnie tak, jak chcieliśmy żeby to brzmiało. Zawsze staramy się unikać jakiejkolwiek magii i sztuczek, które można zrobić w studio czy za pomocą wypasionego sprzętu. Chcemy na nagraniach brzmieć jak na koncertach, czyli żywo i naturalnie
Czujecie, że teraz rzeczywiście wszystko w waszych rękach? Macie długofalowy plan na zespół?
Zawsze wszystko co robisz jest przede wszystkim zależne od ciebie samego, jest w twoich rękach. Tak samo ten zespół jest w naszych rękach. Najbliższe plany to samo wydanie płyty a na jesień chcemy trochę pokoncertować z nowym materiałem. A jeśli pytasz, czy mamy długofalowy plan, to owszem mamy, o czym już wspominałem. Chcemy grać i robić to co robimy najdłużej jak się da, do usranej, że tak powiem.
Rozmawiał: Grzegorz Pindor
Zdjęcie główne: Marcin Watemborski