Wywiady
Richie Kotzen

Jest coś w tym Artyście, jeśli mówimy o muzykalności, co promieniuje z niego tak mocno, jak z mało kogo na tej planecie.

2018-08-21

Nawet pomijając jego rozliczne talenty, których najwyraźniej Stwórca mu nie poskąpił – wokalisty, pianisty, perkusisty, producenta – a skupiając się na samej tylko gitarze, jest ucieleśnieniem wszystkiego, czego można by oczekiwać od tego instrumentu.

Tak jak w przypadku jego inspiracji, Jeffa Becka, Stevie Ray Vaughana czy George’a Bensona, nie ma żadnej granicy pomiędzy tym co słyszy w głowie, a tym co wychodzi z jego wzmacniacza. Muzyka zdaje się z niego wylewać. Od wczesnych lat, kiedy był młodym wirtuozem do wynajęcia, co zapewniło mu miejsce na wkładkach płyt artystów takich jak Stanley Clarke, Poison czy Mr. Big, po jego ostatnie dokonania z The Winery Dogs i autorskie albumy – na każdym etapie swej muzycznej kariery serwował nam starannie dobrane do danego kontekstu nuty i brzmienia. Posłuchajcie opowieści o tym jak wykuwanie własnego, nieortodoksyjnego podejścia do instrumentu oraz wybieranie drogi pod prąd pozwoliły mu uzyskać własne, niepowtarzalne brzmienie. Ladies & Gentlemen: Richie Kotzen!

GIANT STEPS

UNIWERSALNOŚĆ I ELASTYCZNOŚĆ TO PODSTAWOWE CECHY KAŻDEGO DOBREGO MUZYKA

Jeśli chcesz grać, musisz potrafić zagrać solo w dowolnej molowej lub durowej tonacji. Zauważyłem zabawną przypadłość wśród muzyków hard-rockowych – wielu z nich brzmi jakby dopiero uczyli się grać od sześciu miesięcy, jeśli ich wyciągnąć z ich naturalnego środowiska. To jak wpuszczenie słonia do składu porcelany – kompletny bałagan. Jest sporo gitarzystów grających tylko w tonacji molowej, albo tylko w jednej stylistyce. To trochę tak jakby w komunikacji z innymi ludźmi cały czas wrzeszczeć. Nie mówię, że trzeba od razu rzucać się od rocka do grania „Giant Steps” przez całą noc, jest przecież mnóstwo odcieni rocka, a niektórzy nie potrafią dokonać nawet niewielkiej zmiany. Nie jestem jazzmanem – mogę zamarkować jazzową frazę naprawdę nieźle, ale nie jestem Bensonem. Nikt nie gra na gitarze tak jak on – nikt. Dla mnie to najlepszy gitarzysta jaki kiedykolwiek żył. Kropka. To był pierwszy koncert na jaki w życiu poszedłem: George Benson w Valley Forge Music Fair. A tydzień później widziałem tam Steviego Wondera! Dorastałem w Pensylwanii i w radio zawsze pełno było muzyki R&B, która wywarła na mnie spory wpływ.

ŚLEPA WIARA

OBECNOŚĆ TU I TERAZ POZWOLI TWOIM PALCOM ZERWAĆ SIĘ DO LOTU

Kluczem do improwizacji jest wiara. Musisz wyłączyć wszystkie zewnętrzne przeszkadzajki, a wewnątrz siebie przestać osądzać co możesz, a czego nie możesz zagrać. Brzmi niepokojąco, ale to jedyny sposób. Tym co sprawia, że da się mnie słuchać, jest moje emocjonalne połączenie z instrumentem. Znajdziesz wielu innych gitarzystów, którzy potrafią kostkować bardziej precyzyjnie ode mnie, błyszczeć technicznymi niuansami, czy oszałamiającym legato – ale tak naprawdę liczy się to, jak to wszystko połączysz we frazę nad właściwym akordem… dopiero tutaj zaczyna to być ciekawe. Jako muzyk zależę bardziej od zespołu i od danej chwili. Nie jestem kolesiem, który będzie każdego czarował patentami, które wcześniej ćwiczył przez całą noc aż do perfekcji. To mnie nie interesuje. Raczej popatrzę jak inni to robią i sprawi mi to przyjemność. Ale dla mnie, siedzenie nad ćwiczeniami to obecnie najgorsza forma tortury. Kreatywna strona procesu tworzenia muzyki – to jest coś co nas kręci najbardziej. Billy Sheehan jest najlepszym przykładem zdyscyplinowanego muzyka. Nadal może siedzieć godzinami, aż wszystko będzie perfekcyjne. Czasem przez to sam myślę, że powinienem kuźwa zacząć ćwiczyć, żeby dorównać mu kroku, ale koniec końców zawsze wybieram koszykówkę czy coś innego. Przecież poświęciłem jako dzieciak tyle czasu na te wszystkie techniczne wprawki. Potem zajmowało mnie już tylko to, co mogę za pomocą tych narzędzi stworzyć. Właśnie kupiłem nowy dom – w nim również tworzę. Idę na całość przesuwając ściany i zmieniając podłogi, ale nie zajmuję się zdobywaniem perfekcyjnych narzędzi. Tworzenie to frajda.

 

TONACJA ŻYCIA

NIEWAŻNE JAK MOCNO ROZDMUCHASZ ARANŻ, ALBO MASZ DIAMENT ALBO WYDMUSZKĘ

Moje kompozycje można by było sprowadzić do jednej zaledwie gitary akustycznej. I tak powinno być chyba z każdą piosenką na świecie. Ludzie przyzwyczaili się do słuchania muzyki mocno wyprodukowanej, szczególnie jeśli chodzi o współczesny pop. Masz te wszystkie dziwne dźwięki, czy mody na wrzeszczących w tle ludzi, niby przypadkowo, a jednak do rytmu… Robią teraz mydło i powidło na tych popowych płytach. Dla mnie jest to element rozpraszający, ale najwidoczniej komuś się to podoba. Prawda jest taka, że jeśli obierzesz muzykę z tych zewnętrznych warstw jak cebulę, co ci w rękach zostanie? Diament czy wydmuszka? Kiedy sprowadzisz dużą produkcję do samego głosu i gitary, możesz się albo zachwycić – „Kurcze, pod tym wszystkim kryje się fajna piosenka” – albo zostać z niczym. Kiedy gram koncerty, zawsze mam sekcję akustyczną, albo taką gdzie gram sam. W niektórych salach wsadzają pod scenę subwoofer, powodujący rozmaite koszmarki sonorystyczne… coś okropnego. Więc czasem fajnie jest wyłączyć to całe gówno, usiąść na środku z gitarą i tak po prostu: zagrać piosenkę. Zauważyłem, że wtedy lepiej słyszę i lepiej śpiewam.

IGŁA W STOGU SIANA

W ROZWOJU SWOJEJ PASJI KIERUJ SIĘ WYŁĄCZNIE INTUICJĄ

Tak się złożyło, że łatwiej było mi grać lewą ręką. Frazy, które gram mają miejsca, w których atakuję struny kciukiem i pierwszymi dwoma palcami, ale wokół tego obudowana jest cała konstrukcja z legato i glissów. Potrafię oczywiście kostkować, ale podoba mi się bardziej to miękkie, pocieniowane frazowanie. Myślę, że legatem zaraził mnie Allan Holdsworth. Ten człowiek sprawił, że oniemiałem. Wcześniej fascynowałem się Meolą i też mi się podobał, ale zbyt wielu gitarzystów brzmiało podobnie. Bez wątpienia, na ich tle Allan był oryginalny. Potem było wielu szarpidrutów ze Shrapnel Records, którzy wyczyniali cuda wianki z prawą ręką, ale jakoś nigdy nie chciałem brzmieć jak oni. U mnie technika przychodziła naturalnie i jeśli łatwiej było mi wywijać samą lewą ręką, a prawą machać do lasek na widowni, to wchodziłem w to bez pytania. Robiłem po prostu to, co intuicyjnie wydawało mi się dobre. I myślę, że to jest jedyny właściwy sposób rozwijania gry na gitarze. Nie ma na świecie takiego ćwiczenia czy wprawki, po opanowaniu którego zdobyłbyś swoje własne brzmienie. Musisz do tego dojść samemu.

 

ARCHIWUM X

TECHNIKA I TECHNOLOGIA – MIKSUJ JE ABY ZBUDOWAĆ REPERTUAR

W projekcie The Winery Dogs napisałem piosenkę „I’m No Angel”, w której wykorzystałem podciągnięcia łączone z pustymi strunami, co dało dość ciekawy efekt klastra. Myślę, że odezwały się tutaj inspiracje stylem country, choć całość nie jest dosłownym doń nawiązaniem. Ten pomysł pojawił się znikąd – myślę, że jeśli masz to w sobie i zdarzy się odpowiednia chwila, wszystko dzieje się samo, a muzyka po prostu wypływa spod palców. Kiedy tak się zdarzy, popracuj nad tym lub przynajmniej zarejestruj, aby wrócić do tego później. Mam na telefonie standardową apkę do nagrywania notatek – taką jaką mają wszyscy – i w tej chwili jest tam już 175 zapisanych pomysłów. Brzmią do bani i pewnie dla innych ludzi nie mają wiele sensu, ale ja wiem o co tam chodzi i jak ich użyć. Pomysły, które przeradzają się w piosenki to te, których nie musisz zapisywać, by je pamiętać. Po prostu zostają w głowie. Ale czasem przypominam sobie, że w archiwum jest pewien riff, który do tej nowej piosenki pasowałby idealnie jako chorus. Wtedy przekopuję telefon.

WSZYSTKO JEST W RĘKACH

CZASEM WARTO SIĘ WYBIĆ Z RUTYNY, BY PÓJŚĆ DALEJ

Granie wyłącznie palcami sprawiło, że stałem się lepszym gitarzystą, zmuszając mnie do zmiany myślenia. Kiedy używałem kostki, co chwila wpadałem w pułapki. Znam różnicę pomiędzy czuciem muzyki i pozwalaniem jej, by przeze mnie przepływała, a stanem zgoła odmiennym. Są w Internecie przykłady tego, kiedy muzyka rodzi się gdzieś u góry, płynie przeze mnie, a potem pojawia się w głośnikach. Jako wykonawca znam to uczucie doskonale i chcę, aby mi towarzyszyło za każdym razem. Ale podczas jednej z tras czułem się kompletnie wypalony – jakbym mechanicznie odtwarzał wszystkie czynności. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, żeby się z tego stanu wyrwać. Jedyną rzeczą jaką mogłem wymyślić było pozbycie się kostki. Granie palcami nie było dla mnie czymś kompletnie nowym, bo grałem już tak wcześniej. Jednakże ruch ten momentalnie wyeliminował z gry moje ulubione skalowe sweepy, czy obustronne tremolo… nagle z repertuaru sztuczek zniknął pokaźny zasób fraz i zagrywek, na których często się opierałem. Zwolniło mnie to, ale jednocześnie poczułem się mocniej połączony z gitarą, co było ekscytujące. Wtedy musiałem nauczyć się na nowo jak grać szybkie frazy czy znane kształty arpeggio wykorzystywane wcześniej w sweepie.

 

AUTO-PILOT

PRZESTAŃ MYŚLEĆ CO ZAGRAĆ I PO PROSTU GRAJ!

Szczerze mówiąc, nigdy nie myślę przez pryzmat tych dużych skal siedmiodźwiękowych. Grawituję w kierunku pentatonik, więc jeśli się zgubię to polegam na tych opalcowaniach. W razie jakichkolwiek problemów opieram się na bluesie, który mnie ratuje we wszystkich sytuacjach. Nigdy nie zdarza mi się patrzeć na gryf i dostrzegać w nim skalę eolską lub cokolwiek w tym rodzaju. Grając na gitarze warto sobie uświadomić, że jeśli coś poszło nie tak, to pasująca nuta będzie się znajdować zaledwie próg wyżej lub próg niżej. Słyszę jak brzmią poszczególne tonacje i dość dobrze się orientuję, jak długo mogę zabawić w pewnych miejscach – trzeba być czujnym, bo zbyt długie podkreślanie jednego akordu może sprawić, że z interesującego kawałka zacznie zionąć nudą. Zupełnie nie zajmuję się teoretycznymi aspektami, nie myślę o kole kwintowym ani o triadach – 90% tego co robię słyszę najpierw w swojej głowie. Jestem w stanie położyć dłonie na gryfie i zagrać to co usłyszę w tej samej chwili. W wyobraźni rodzą się dźwięki, a ja chcę je jedynie wydać na świat. To ma dla mnie metafizyczne znaczenie. Kiedy usłyszysz, że gram dwudźwięk albo chromatyczną nutę, jest to jakby post-factum. Nie siedzę i nie planuję, że „teraz zagram skalę B frygijską”, ponieważ jeśli bym się na tym skupił, akord w piosence już dawno zmieniłby się na kolejny. Ludzie łapią się często w tę pułapkę.

OKABLOWANIE

EKSPERYMENTUJ I PRODUKUJ WŁASNE PARTIE, ABY ZDOBYĆ WIEDZĘ I DOŚWIADCZENIE

Jest mnóstwo rzeczy, które świetnie się sprawdzają przy nagrywaniu gitary, ale najpierw trzeba wiedzieć jakie brzmienie chce się osiągnąć, a taka wiedza bierze się z praktyki. Domyślną metodą początkową jest uzyskanie bliskiego dźwięku bezpośredniego – ustawia się SM57 tuż przed kopułką głośnika i przesuwa go na planie głośnika w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. W większości przypadków uzyskasz odpowiednią barwę u źródła, bez potrzeby angażowania w to equalizera. Kiedy robiłem płyty The Winery Dogs, zdecydowałem się na dużą ilość mikrofonów. Jeden był blisko – mikrofon wstęgowy skierowany w dół, który dawał trochę dodatkowej głębi, kiedy pokombinowało się z fazami. Kolejne trzy zbierały naturalny pogłos pomieszczenia, itd. Wszystko to nagrywane na osobne ślady, dzięki czemu była możliwość manipulacji nimi, ustawiania w panoramie i zabawy z fazami. Czasem wszystko czego potrzebuję, to jeden mikrofon zbierający pomieszczenie, np. 58, otwierający brzmienie w różnych miejscach kompozycji, być może doprawiona C414 na innym głośniku, żeby móc to razem łączyć. Ale w większości wypadków wystarczy SM57 ustawiony przy głośniku, bym uzyskał tę barwę, którą kocham.

WALKA Z ŻYWIOŁEM

NIGDY NIE KIERUJ SIĘ WYGODĄ, RÓB TO CO CZUJESZ, ŻE BĘDZIE DOBRE

Kiedy słuchasz mojego ostatniego singla – The Damned – wszystko wydaje się proste, ponieważ śpiewam tę samą linię, którą gra gitara. Ale to się szybko zmienia i zaraz nie jestem już w stanie śpiewać i grać, linie mi się mieszają. To co muszę zrobić pomiędzy tą trasą i kolejną to wykombinować jak do kurwy nędzy mam grać i śpiewać własne piosenki (śmiech). W takich sytuacjach zwalniam wszystko i opracowuję linia po linii. Czasem zaczynam dosłownie maszerować podczas grania, żeby utrzymać rytm. Rozbicie wszystkiego na elementy pierwsze i potem ponowne tego poskładanie, to jedyny sposób. Innym jest nie komponowanie partii gitarowych, z którymi trudno śpiewać, ale to nie jest dobre wyjście. Często sprzeczam się z innymi muzykami, którzy twierdzą, że nie powinienem nagrywać rzeczy trudnych do zagrania na żywo. Ale wtedy myślę sobie, że równie dobrze mogę umrzeć zanim wyjdzie płyta.

Kiedy jesteś w studio, skorzystaj z cholernej szansy nagrania cokolwiek ci tylko przyjdzie do głowy, jeśli tylko będzie to dobre dla danej kompozycji. Zawsze tym się kieruj: liczy się tylko dobro utworu. Jeśli to oznacza, że partie gitary lub wokalu będą trudniejsze – walić to, po prostu będziesz się musiał ich nauczyć i tyle.