Wywiady
Richard Hallebeek

W świecie fusion to nazwisko wymawia się jednym tchem, obok takich mistrzów jak Holdsworth, Henderson, Gambale, Howe czy Garsed.

Przemysław Marciniak
2018-04-10

Najmłodszy student prestiżowego konserwatorium Hilversum w Amsterdamie, znakomity pedagog, kompozytor, aranżer, producent i wydawca w jednym. Brał udział w nagraniu ponad trzydziestu płyt, w tym wielu autorskich. Nominowany przez holenderski magazyn Gitarist jako najlepszy gitarzysta jazzfusion. Ten „maniak gitary” (jak sam o sobie mówi) wydał właśnie swój najnowszy album „One Voice”. Rozmawiamy o kulisach jego nagrywania, karierze jazzmana, sprzęcie… i warzeniu piwa.

Przemysław Marciniak: Dlaczego gitara i jazz, jak to wszystko się zaczęło?

Richard Hallebeek: Zapragnąłem grać na gitarze, gdy miałem 10 lat, po obejrzeniu Top Of The Pops. Moi rodzice nie byli muzykami, ale muzyka zawsze była w domu obecna, np. Zappa, Beatlesi i muzyka pop. Rodzice zgodzili się na moje plany – dostanę gitarę akustyczną z nylonowymi strunami, ale pod jednym warunkiem: będę pobierał lekcje nauki gry na gitarze. Teraz, sam będąc nauczycielem uważam, że to świetne rozwiązanie, ponieważ nie ma potrzeby „wymyślać koła” po raz drugi – po prostu bierzesz lekcje i korzystasz z wiedzy, która już istnieje. Uczęszczałem do miejscowego nauczyciela, z którym grałem między innymi piosenki Beatlesów. Naukę u niego skończyłem po dwóch latach. W tym czasie moja starsza siostra, która spotykała się z zawodowym gitarzystą jazzowym, pomyślała, że dobrze byłoby, abym poszedł krok dalej. I tak w wieku 13 lat, dzięki mojemu nowemu nauczycielowi zacząłem grać „Scrapple From The Apple” Charliego Parkera. To on przedstawił mi Weather Report, Allana Holdswortha, Johna Coltrane'a i wielu innych świetnych muzyków.

Kto lub co Cię najbardziej ukształtowało na początku Twojej muzycznej drogi?

Oczywiście muzyka, do której miałem dostęp w lokalnej bibliotece oraz muzyka, przy której dorastałem w domu. Z perspektywy czasu mogę jednak ocenić, że najważniejsze są relacje z nauczycielami. Moi nauczyciele zawsze byli dla mnie wzorem do naśladowania. Uważałem, że są niesamowici i chciałem być taki jak oni! Taka bezpośrednia forma komunikacji podczas lekcji oraz świadomość, że jest ktoś, do kogo można się zwrócić w razie potrzeby są naprawdę ważne dla rozwoju młodego muzyka.

Jesteś najmłodszym absolwentem prestiżowego konserwatorium Hilversum w jego historii. Jak udało Ci się to osiągnąć?

Po skończeniu szkoły chciałem studiować muzykę. Postanowiłem spróbować swoich sił w konserwatorium w Amsterdamie. Mieli najlepszych nauczycieli i solidne nazwiska w edukacji jazzowej. Byłem jednak za młody, aby tam zacząć – większość ludzi zaczyna studiować jazz, gdy są już dojrzali. Ku mojemu zaskoczeniu tamtejszym nauczycielom spodobała się moja gra i przyjęli mnie do konserwatorium w wieku 17 lat, tym samym zostałem najmłodszym uczniem w historii. Miałem zajęcia razem z 30-, 40-letnimi muzykami. Zawsze musiałem ciężko pracować, aby za nimi nadążyć, ale to była dla mnie świetna szkoła życia!

Studiowałeś również w LA pod okiem Scotta Hendersona, Dana Gilberta, TJ Helmericha i Bretta Garseda. Czy mieli oni duży wpływ na styl Twojej gry?

Myślę, że w mojej grze jest jakaś cząstka każdego z moich nauczycieli. W konserwatorium brałem lekcje u legendy jazzu – Wima Overgaauwa i to wpłynęło na mój timing. Zawsze byłem fanem lirycznego timingu Scotta Hendersona i był on jedną z głównych inspiracji, dla których poszedłem do Musician’s Institute w LA. Miałem szczęście, że Scott nie był wtedy w trasie i przez rok mogłem brać u niego lekcje. Pamiętam też jak siedziałem na wykładzie legendy oburęcznego tappingu – TJ Helmericha. Wymienialiśmy się zagrywkami, zagrałem coś legato, TJ zagrał to na dwie ręce, a potem na odwrót. To było zabawne i obojgu nam dało świeże podejście do gry.

Pierwszy duży kontrakt płytowy podpisałeś z Markiem Varneyem. Jak wspominasz tę współpracę?

W Musician’s Institute zacząłem chodzić na lekcje u TJ Helmericha, który pracował również jako inżynier dźwięku w studiu nagrań należącym do instytutu. Studio nie miało jeszcze wtedy nazwy, ale po latach nazwano je „Tommy Tedesco Studios". Nagrywałem tam demo utworów, które napisałem razem ze swoim zespołem. TJ zaprosił nas do studia na nagrania. Uczył nas recordingu i chciał, żebyśmy mogli zarejestrować nasze utwory na taśmie. TJ miał wtedy umowę na nagrania z Markiem Varneyem i to on zadzwonił do niego polecając mnie i mówiąc, że brzmiałam jak „skrzyżowanie Allana Holdswortha i Franka Gambale”. Mark był zainteresowany, więc pewnego dnia zadzwonił do mnie do Los Angeles i powiedział, że chciałby usłyszeć moją muzykę. Na początku pomyślałem, że to żart, dopiero po chwili dotarło do mnie, że to naprawdę Varney… Wysłałem mu moje demo, a Varney właśnie wydał „Project Mark Varney” z Frankiem Gambale i Allanem Holdsworthem. Chciał nazwać naszą płytę „Project Mark Varney II”, ale poprosiłem, żeby zmienił ją na „Generator”. Ponieważ moje nazwisko było bardzo trudne do wymówienia dla amerykańskiej publiczności, używał tylko mojego imienia, Richie.

Podpisałem umowę z Varneyem na 4 albumy, ale wkrótce po wydaniu mojego pierwszego albumu on przeniósł się na pustynię i dołączył do jakiejś grupy religijnej. Opuścił swoją wytwórnię, więc znowu byłem sam. Na szczęście Mark był na tyle miły, że oddał mi wszystkie prawa jakieś 15 lat później i pozwolił mi wydać zremasterowaną wersję „Generatora”. Pierwsze wydanie tej płyty zostało przypadkowo zmasterowane dwa razy – najpierw przez nas, a potem także przez Varneya w studiu masteringowym, więc brzmi tak, jakby było za mocno skompresowane. Ponownie wydana wersja, która znajduje się na mojej stronie, brzmi bardziej naturalnie, tak jak chcieliśmy, aby brzmiała pierwotnie.

Twój pierwszy solowy album, wydany pod marką RHP, jest jednym z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się nagrań fusion w historii. Czy był to jakiś przełom w Twojej karierze?

Cóż, jak to mówią: „jesteście tak popularni, jak wasz ostatni album”, więc nigdy nie czułem, że coś jest przełomem. Z każdym albumem mam wrażenie, jakbym zaczynał od nowa. Chcesz pokazać na co cię stać i udowodnić, że nadal jesteś dobry w tym, co robisz.

Wziąłeś udział w imponującej trylogii Lalle’a Larssona. Czy możesz nam ujawnić całą koncepcję tego projektu?

To był pomysł Lalle’a: trzy płyty CD pod nazwą „Weaveworld”, z jego utworami i wizją. Wszystkie płyty zostały wydane w ciągu około 2,5 roku. Miałem mnóstwo gitar do zrobienia w tym projekcie, ale jego sukces to przede wszystkim świetna robota Lalle'a. Trzeci album „Nightscapes” z 24-minutowym utworem na końcu jest chyba moim ulubionym! Część muzyki jest niesamowicie złożona i wymagała dużo pracy. W niektórych utworach były takie fragmenty, w których zdaniem Lalle’a nie dało się dograć gitar. Jednak kombinacja technik hybrydowego kostkowania i hammer-on „jakby znikąd”, a także spora porcja główkowania spowodowały, że osiągnąłem cel.

 

Oprócz trylogii nagraliście także album akustyczny. Czy to było duże wyzwanie?

Tak, to są kolejne, nowe utwory Lalle’a, które nie zostały wcześniej nagrane w trylogii. To chyba jedna z moich ulubionych płyt, jakie kiedykolwiek nagrałem. Uwielbiam Ennio Morricone, a ta płyta jest w klimacie muzyki filmowej i wspaniałych melodii. Nie ma na niej żadnych solówek, są po prostu melodie, gitary akustyczne, fortepian i bas fretless. Wcześniej nie nagrywałem zbyt wiele gitar akustycznych, choć dużo gram na akustyku w domu, kiedy mam trochę wolnego czasu. Dlatego nagrywanie tej płyty poszło naprawdę sprawnie.

Na kolejny album RHP II zaprosiłeś wielu znakomitych gości, jak choćby Greg Howe, Guthrie Govan czy Andy Timmons. Jak udało Ci się zebrać tak wspaniałych gitarzystów?

Grałem z większością tych muzyków wcześniej na żywo, wspólnie nagrywaliśmy też inne płyty. Wcześniej grałem z Randy Breckerem na płycie „One Spirit” i na żywo z Andy Timmonsem, Gregiem Howem, Guthrie Govanem i Jose de Castro w Rumunii, Holandii i Niemczech. Wszyscy oni przyczynili się do powstania tej płyty. Jednak wyzwaniem było dopasowanie harmonogramu każdego z nich tak, aby mogli nagrać swoje partie w rozsądnym czasie. Kiedy już wszystkie części były nagrane, a trwało to ponad rok, musiałem jeszcze dograć swoje solówki i wszystko razem zmiksować! Kolejnym wyzwaniem było to, aby całość nie brzmiała jak bitwa na gitary. Dlatego cieszę się, że całość sprawia wrażenie jakbyśmy wszyscy grali razem ze sobą, uzupełniając się wzajemnie i jakby nie było w tym żadnej rywalizacji.

Wydałeś ten album pod szyldem własnej wytwórni Richie Rich Music. Jak to jest być kompozytorem, wykonawcą i wydawcą własnej muzyki?

Założyłem własną wytwórnię około 12 lat temu, ponieważ nie byłem zadowolony ze współpracy z innymi wytwórniami płytowymi. Biorą za dużo pieniędzy za wykonanie rzeczy, które mogę zrobić sam. Poza tym, jestem maniakiem kontroli, a moja artystyczna wizja nie kończy się, kiedy kończę nagrywać gitary. Myślę również o tym, jak powinno być zmiksowane solo gitarowe i jak musi brzmieć ostateczna produkcja utworów itd. Mam też pomysły na okładkę i kolejność utworów. Tak więc na potrzeby moich płyt robię wszystko sam: nagrywanie, miksowanie, praca nad okładką wraz z projektantem. Mastering to jedyna rzecz, którą zajmuje się Frans Vollink. Ufam mu, ponieważ mamy podobny gust. A jako ciekawostkę dodam, że wydając pierwsze CD „RHP” w mojej własnej wytwórni zarobiłem więcej pieniędzy na jednej płycie w ciągu jednego roku niż w ciągu wcześniejszych 10 lat!

Właśnie ukończyłeś pracę nad najnowszym albumem „One Voice”. Kilka słów o kulisach?

Wydanie tego albumu zajęło około trzech lat. W połowie nagrań zacząłem pracować z innym perkusistą. Nagrania rozpocząłem z Sebastianem Cornelissenem, ale nie byłem zadowolony z tego, co nagrał. Ukończenie czterech piosenek zajęło mu rok. W dodatku wydawało się, że inaczej widzimy to, jak powinna brzmieć moja muzyka. Kiedy nagrywał swoje partie, wszystkie moje piosenki nie wychodziły tak, jak chciałem. Również jego perkusja nie zabrzmiała dobrze. Więc po roku stwierdziłem, że wystarczy i postanowiłem porozmawiać z Nielsem Voskuilim. Zawsze byłem jego fanem i teraz był odpowiedni moment, aby rozpocząć współpracę. Niels wymienił wszystkie partie bębnów. Jego zestaw miał potężne brzmienie, odpowiedniego kopa i doskonale brzmiący werbel. Niels nie uznaje kompromisów, jest wszechstronny i słyszy moje piosenki w taki sam sposób, jak ja. Przyszedł przygotowany i zaangażowany na 110%. Pracował przez całą dobę i nagrywał świetne partie. Wniósł wiele genialnych pomysłów. Był przy tym bardzo zabawny i przynosił ze sobą całą masę pozytywnej energii. To facet, który naprawdę uratował ten album i ożywił utwory jak nikt dotąd. Na basie natomiast gra Frans Vollink, który od ponad 20 lat jest moim dobrym przyjacielem i potrafi zapewnić muzyce odpowiedni rytm w dole pasma. Ma świetne ucho do nieco bardziej harmonicznie zaawansowanej muzyki. A na koniec potrafi sprawić, że całość zaczyna brzmieć spójnie i prawdziwie. Podoba mi się ta jakość.

Sam nagrałeś wszystkie instrumenty, z wyjątkiem basu i perkusji. Czy to dlatego, że chciałeś mieć wszystko pod kontrolą?

W pewnym sensie tak. Od 1994 roku zrobiłem już kilka albumów z gośćmi specjalnymi. Był „Generator” z Frankiem Gambale, Scottem Hendersonem i Carlem Verheyenem. Potem był „RHP” z Shawnem Lanem i Brettem Garsedem. Kolejny to „One Spirit” z Randym Breckerem, a później wspomniany wcześniej „RHPII” z Gregiem Howem, Guthrie Govanem, Ericem Galesem, Kiko Loureiro i wieloma innymi. Zawsze lubiłem grać z innymi muzykami. To oczywiście wspomaga też sprzedaż płyt. Utwory są wtedy pisane z myślą o gościu specjalnym, a ty sam musisz się do tego gościa dostosować. To wspaniałe, ponieważ uczysz się od niego nowych rzeczy, to bardzo pozytywne doświadczenie. Ale tym razem chciałem nagrać coś bardziej osobistego. Myślałem nad tym, a potem, podczas przygotowywania utworów, zawsze nagrywałem demówki dla zespołu, żeby mogli posłuchać kompozycji i zapoznać się z moimi pomysłami. Nagrywałem na nich wszystkie instrumenty i pomyślałem, że ma to jakiś urok, wszystko brzmiało mniej więcej tak, jak ja, stąd tytuł "One Voice” (Jeden głos). Gram melodię na fortepianie lub syntezatorze, albo na gitarze lub Saz, jednak zawsze mniej więcej słychać, że gra ten sam gość. Spodobało mi się to i zdecydowałem się zachować wszystkie moje partie, chciałem mieć jednak prawdziwego perkusistę i basistę. Muszę mieć prawdziwą sekcję. W rezultacie całość brzmi jak standardowy kwartet jazzowy. Zrobiłem dużo dogrywek, ale wszystkie te utwory można bez problemu zagrać na żywo z klawiszowcem jako kwartet. To był także cel płyty, musiało brzmieć dobrze i naturalnie. Nigdy nie chciałem robić miliona dogrywek. Jest ich tylko tyle, ile potrzebowały utwory.

 

Czy na płycie są kompozycje, które są dla Ciebie szczególnie ważne?

Nie mogę wskazać jednego utworu, ponieważ wszystkie są dla mnie ważne. Ale... jest jedna osobista kompozycja, to „Eurotop”, której historia sięga aż lat 90. Ma taką młodzieńczą energię, ponieważ napisałem ją jako małe dziecko. Fajnie jest ją nagrać dwie dekady później, kiedy posiadam już odpowiednią wiedzę o nagrywaniu i aranżowaniu. Nigdy nie nagrałbym takiej piosenki 24 lata temu. Kolejny, bliski mi utwór to tytułowy „One Voice” – taka delikatniejsza kompozycja, w której gram na fortepianie przez większość utworu, co było dla mnie osobiście wielką atrakcją. Nie jestem zbyt dobrym pianistą i musiałem się uczyć przez około dwa miesiące, aby uzyskać odpowiednią płynność gry. Fortepian nagrywałem w dużej sali w szkole muzycznej, w której pracuję. Brzmi to naprawdę przyjemnie. No i wreszcie „Hymn” – utwór zainspirowany przez Ennio Morricone, ten utwór tak właściwie pokazuje inną stronę mnie.

Oj tak, „Hymn” to piękna, nastrojowa ballada z niesamowitymi chórami na końcu. Opowiedz nam coś o tej Twojej innej stronie?

To muzyczna część mnie, którą tak naprawdę zna niewiele osób. Tak jak wspominałem, „Hymn” powstał pod wpływem legendarnego Ennio Morricone. Przez całe życie byłem fanem jego muzyki. Bywałem na wielu jego koncertach, na których zdarzało mu się występować z 80-osobowym chórem. To było coś niesamowitego i wywierało ogromne wrażenie. „Hymn” został napisany, kiedy byłem na wakacjach w Turcji. Napisałem go na moim iPadzie, w Garageband. Słuchałem go potem na iPhonie i uznałem, że ten temat ma w sobie coś hipnotyzującego. W domu dodałem swój głos i powieliłem go wielokrotnie, aby zasymulować wielki chór. Dodałem kilka czystych gitar oraz przesterowaną do melodii i uznałem, że teraz jest właśnie tak, jak powinno.

Płyta zaczyna się od potężnego, można by powiedzieć, metalowego riffu. To niesamowity początek. Jak wpadłeś na ten pomysł?

Dziękuję. Ten riff został napisany przy użyciu oprogramowania Jam Origin’s ‘midi guitar 2’, które daje ogromne możliwości, pozwala uzyskać polifoniczną gitarę w midi, w zasadzie bez żadnych problemów podczas zapisu. Podłączyłem swoją gitarę i przestroiłem ją w programie funkcją „low strings lower”. Napisałem ten riff wykorzystując niskie dźwięki z gitary midi. Wyzwaniem było ożywienie riffu prawdziwym gitarowym brzmieniem, grając z całym zespołem. Na początku myślałem, że to się nie uda, ponieważ na zwykłej gitarze nie brzmiało to dobrze. Potem pożyczyłem od mojego ucznia 7-strunową gitarę Ibanez. Aby móc zagrać ten riff obniżyłem jej strój jeszcze niżej i wtedy zadziałało. Większość ludzi twierdzi, że ten riff był wzorowany na Meshuggah. Ja naprawdę ich lubię, ale riff powstał pod wpływem zespołu „Mother's Finest”, którego byłem fanem przez całe swoje życie. Mają te groove'owe, metalowo-rockowe riffy, do których chce się tupać nogą.

Cały album jest bardzo wszechstronny i pełen niespodzianek. Jak udało Ci się osiągnąć tak spójny obraz muzyczny, dla tak różnych kompozycji?

Uzyskanie spójnego obrazu na całym albumie to zawsze jest wyzwanie. Na tej płycie nie chciałem mieć wielu ballad. Miałem już balladę „(About) Forever And A Half” i czułem, że album nie potrzebuje ich więcej. Reszta albumu jest nagrana w szybszym tempie. Właśnie taki obraz całości miałem w głowie. Lubię fusion i jazz rocka, ponieważ w tego rodzaju muzyce można poruszać się w wielu kierunkach. Na tym krążku podszedłem do sprawy ekstremalnie: od metalu przez funk, balladę, aż do muzyki filmowej. Kolejna kwestia to perkusista i basista – ci sami muzycy w każdym utworze, dzięki czemu album jest spójny. Mam też swoje stałe preferencje co do brzmienia mojej gitary i brzmień syntezatorów gitarowych, to również sprawia, że poszczególne utwory łączą się w całość.

Jest też pewien szczególny utwór – SOL 51, który dedykowałeś Allanowi Holdsworthowi. Rozumiem, że dla Ciebie to wyjątkowa postać?

Allan, od kiedy odkryłem jego muzykę, zawsze był dla mnie wyjątkową osobą. Miałem wtedy 14 lat. Poznałem go osobiście, gdy przeprowadzałem z nim wywiad dla magazynu „Music Maker”. Odwiedziłem go w Stanach, w jego domu i studiu w latach 90. Staliśmy się przyjaciółmi. Później graliśmy razem na festiwalu na Sycylii w 2011 roku. To było dla mnie spełnienie marzeń. To co robił Allan, jak również on sam jako człowiek, bardzo wpłynęło na mnie i na moją edukację muzyczną. Utwór, który nagrałem, swoimi różnymi nastrojami podsumowuje to naprawdę dobrze. Myślałem, że Allan zawsze będzie w pobliżu, a kiedy odszedł… to był dla mnie szok.

 

„One Voice” jest już dostępny na całym świecie. Można go kupić w różnych wariantach, z różnymi bonusami. Jak i dlaczego wymyśliłeś te zestawy?

Ten album nagrywałem trzy lata. Nie zrobiłem kampanii promocyjnej ani niczego podobnego, ponieważ nie chciałem mieć konkretnego terminu, którego musiałbym dotrzymać. Chciałem nad nim popracować w swoim tempie. Zapłaciłem za wszystko sam, włącznie z muzykami, czasem pracy, masteringiem, projektem okładek, tłoczeniem itd. Wykorzystałem wszystkie moje oszczędności i trzy karty kredytowe. Gdybym tylko sprzedawał płyty CD, prawdopodobnie nie spłaciłbym wszystkich zaangażowanych w tworzenie tego albumu środków. Pomyślałem więc, że ludzie zainteresują się książką z transkrypcjami, będą chcieli mieć moje brzmienia i ustawienia Fractala i być może zechcą pograć z podkładami utworów z płyty. Więc dodałem te różne pakiety na mojej stronie, co okazało się fantastycznym pomysłem. Udało mi się spłacić wszystkie karty kredytowe oraz inne należności. Jestem naprawdę wdzięczny za tak duże zainteresowanie. Fajnie, że teraz mogę zaangażować się w nowy projekt i muzykę.

Czy planujesz jakąś trasę promującą najnowszy album?

Granie na żywo nie jest już takie fajne, jak kiedyś. Na koncertach nie pojawia się zbyt wielu ludzi, a za granie tego rodzaju muzyki wynagrodzenie jest symboliczne. Ludzie filmują występy przy pomocy telefonów i dzielą się nimi w sieci. W dzisiejszych czasach to im wystarcza. Prawdopodobnie w 2018 roku zagram kilka małych, lokalnych koncertów i festiwali. Mam jednak nadzieję, że za granicą również uda mi się zagrać jakieś koncerty razem z moim kwartetem. W najbliższym czasie chcę także zrobić i wydać materiał video, nagrany na żywo w studiu, z publicznością.

W dzisiejszych czasach trudno nie zapytać o media społecznościowe. Jakie jest Twoje zdanie na temat tej formy komunikacji i promocji?

Kiedyś trzeba było wyjść na scenę, zagrać i pokazać się. Teraz można umieścić filmy na YouTube i Facebooku, i ma się ogólnoświatową publiczność. Problem polega na tym, że tak wielu ludzi to robi, że ciężko się wyróżnić. Ale wciąż myślę, że jeśli ma się coś wyjątkowego do zaoferowania, ludzie to znajdą. Pierwszy film opublikowałem na YouTube w 2012 roku i otrzymałem odpowiedź od Dweezila Zappy. Napisał, że to najbardziej wyjątkowa gra na gitarze, jaką widział od czasu Eddiego Van Halena! Rok później poprosił mnie, abym wystąpił z nim na żywo, gdy grał w Amsterdamie na wyprzedanym koncercie w Melkweg. Dwa lata później zrobiliśmy to samo. Uważam, że media społecznościowe to bardzo ważne miejsce, w którym można pokazać swoją muzykę, zainteresować nią ludzi tak, aby zaistnieć w ich świadomości.

Porozmawiajmy teraz trochę o Twojej karierze nauczyciela. Wydałeś dwie doskonałe szkoły dla TrueFire. Jaką wiedzę i umiejętności chcesz przekazać?

Uczę, odkąd skończyłem 14 lat, więc to 34 lata. Lubię uczyć i mówić o wszystkim jasno i prosto. Dotyczy to również moich płyt DVD, na których materiał jest dość szeroko omawiany. Myślę, że ludzie, którzy mają już pojęcie o grze na gitarze obejrzą materiał jednego dnia, a w kolejnym zastosują go w praktyce. Zrobiłem dwa DVD dla TrueFire, jeden o skalach i jeden o akordach. Niedługo będzie dostępny trzeci materiał, tym razem o zagrywkach. Później, na koniec 2018 roku nagram czwarty, który będzie oparty o koncepcję intensywnego nakładania się skal. Ta sama sytuacja: temat skomplikowany, ale wyjaśnię to w prosty sposób, z dużą ilością muzycznych przykładów. Tak, aby każdy mógł to szybko zrozumieć i zastosować.

 

Czy udzielasz także lekcji przez internet?

Tak, uczę przez aplikację Skype. Szczegóły można znaleźć na mojej stronie www.

Czego najczęściej chcą się od Ciebie nauczyć Twoi uczniowie?

Większość studentów chce uczyć się techniki lub jazzu i szybko chcą mieć efekty. Ale w jazzie nie ma drogi na skróty. Musisz przejść przez transkrypcje wielkich jazzmanów, takich jak Wes Montgomery, Pat Martino, a następnie przejść do bardziej współczesnego jazzu. Zawsze mówię im, że najważniejsza rzecz to mieć dobre ucho. Musisz słuchać i być w stanie improwizować, grać razem z muzykami. Może kiedyś będziesz musiał przygotować 40 piosenek na dzień przed koncertem, ponieważ organizatorzy często zawalają terminy…

Co według Ciebie jest najtrudniejsze do opanowania w grze?

Nigdy nie skupiałem się na samej technice, zawsze „ćwiczyłem” tworzenie muzyki. Techniczne rzeczy są tylko częścią tego wszystkiego. Myślę, że najważniejsze jest posiadanie bogatego słownictwa podczas improwizacji i odpowiedniego timingu. Zauważyłem, że kiedy nie gram przez jakiś czas, mój timing cierpi, a gra staje się trochę sztywna. Gitara jest nielogicznym instrumentem do nauki: sposób w jaki jest strojona, w jaki układają się dźwięki na progach i strunach... to nie ma większego sensu. Dlatego stworzyłem dla siebie rodzaj miksowania technik, nad którymi pracowałem przez wiele lat. To taka kombinacja grania legato, hybrydowego kostkowania i „hammer-on-znikąd”.

Masz jakąś złotą radę dla młodych gitarzystów rozpoczynających naukę?

Myślę, że zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych najważniejsza jest dobra zabawa. Brzmi to jak banał, ale to bardzo prawdziwe. Mam studentów, którzy na co dzień pracują i grają wyłącznie hobbystycznie, a są bardzo kreatywni i zainspirowani. Mam też pełnoetatowych muzyków, którzy są tak przywiązani do idei, by stać się sławnymi, występować co tydzień i stać się kolejnym wielkim gitarzystą, że tracą z oczu to, co najważniejsze. Oni naprawdę brzmią beznamiętnie. Dlatego trzeba się po prostu dobrze bawić tym, co się robi, a wszystko inne ułoży się samo. Ja jestem chyba gitarowym maniakiem. Kiedy wracam do domu po 12 godzinach nauczania, pierwszą rzeczą, którą robię jest wzięcie do ręki mojej gitary lub słuchanie muzyki, albo praca nad nią.

Czy komponujesz muzykę grając tylko na gitarze, czy są jakieś inne instrumenty zaangażowane w ten proces?

Kiedy komponuję, robię to głównie przy klawiaturze. Nie jestem zbyt dobrym klawiszowcem i to pozwala mi znaleźć nowe dźwięki i melodie. Kiedy gram na gitarze, najczęściej używam form i dźwięków, które już znam. Dlatego mam tendencję do sięgania po klawiaturę. Czasami rzucam sobie wyzwanie, wtedy sięgam po gitarę midi, a następnie przestrajam poszczególne struny. Lubię również rysować przypadkowe nuty w Logic Pro i potem staram się stworzyć z tego muzykę.

Co jest takiego specjalnego w muzyce instrumentalnej, że wybrałeś ten sposób wyrażania swoich myśli?

To dobre pytanie! Wiele osób pyta mnie, czy moja płyta będzie mieć utwory wokalne. Jestem gitarzystą i choć uwielbiam muzykę wokalną, myślę, że moja muzyka najlepiej brzmi grana jako melodia, nieśpiewana przez wokalistę. Lubię słuchać kogoś, kto naprawdę potrafi grać na instrumencie. To dla mnie bardzo ekscytujące, jeśli muzyk potrafi stworzyć cały obraz muzyczny bez żadnego wokalu.

Masz jakieś ulubione skale, które tworzą Twój charakterystyczny styl?

Moją ulubioną skalą jest prawdopodobnie melodyczna molowa, którą wciskam wszędzie gdzie się da (haha)! Są też skale symetryczne, poza skalą zmniejszoną, które bardzo lubię. Jest taka jedna bardzo fajna skala symetryczna, która składa się z dwóch półtonów i całego tonu. Użyłem jej w utworze „Crashing Apps” zarówno w akordach, melodii i solówkach.

Dużo ćwiczysz na gitarze? Masz jakiś harmonogram ćwiczeń?

Nie mam czasu, aby usiąść i po prostu ćwiczyć. Jednak kiedy mam nową piosenkę do nagrania, to siadam i się jej uczę. W ten sposób ćwiczę na co dzień i od razu wprowadzam to w życie. Jako nauczyciel muszę siadać z ludźmi i grać, to też jest dla mnie trening i nauka zarazem.

Teraz chyba najbardziej wyczekiwane pytania przez naszych Czytelników, czyli sprzęt! Na okładce najnowszej płyty jesteś z gitarą Suhr. Czy to jakiś specjalny model?

To customowy, 24-progowy Suhr z zamkniętymi komorami rezonansowymi, którego zbudowano według moich wskazówek. Ta gitara powstała w 2012 roku i od tamtego czasu to mój główny instrument. Do nagrania płyty używałem trzech modeli Suhr’a. Wszystkie te gitary są nieco inne, co dało mi możliwość poszerzenia brzmienia. Aby dodatkowo wzbogacić brzmienie, do nagrania niektórych fragmentów zakładałem grubsze struny.

Jesteś użytkownikiem Fractala. Czy wszystkie partie gitary były nagrywane przy użyciu tego urządzenia?

Cała płyta jest nagrywana przy użyciu tylko 100% Fractal Audio Ax-Fx II. Pomyślałem, że dobrze byłoby rzucić sobie wyzwanie i ograniczyć się właśnie tylko do Fractala. Gdybym do nagrania używał wzmacniaczy i mikrofonów, to szukanie odpowiedniego brzmienia i konfiguracji mogłoby trwać w nieskończoność. Z Fractalem podłączonym przez USB było to trochę prostsze. Czasami dobrze jest się ograniczyć do minimum i wycisnąć z samego siebie wszystko, co najlepsze.

Jakiego jeszcze sprzętu używałeś w studio?

Używałem oprogramowania Logic Pro X razem z jego wtyczkami oraz efektów: TC Electronic i ROOT Vintage Drive. Jednak głównym elementem był Fractal Audio Ax-Fx, którego używałem we wszystkich utworach.

Na żywo używasz wzmacniaczy i kolumn HOOK. Co to za sprzęt?

Mój wzmacniacz HOOK to podstawowy trzykanałowy head w stylu "Plexi" o mocy 100 W z lampami 6L6 na końcówce mocy. Podczas grania na żywo to dla mnie najlepsze rozwiązanie. Wypróbowałem go kilka lat temu i od razu się w nim zakochałem. Grając live używam Fractala jako efektu i wpinam go w pętlę wzmacniacza. Zawsze lubiłem Fractal Ax-Fx w studio, ale mimo to, kiedy go używałem i tak tęskniłem za moim wzmacniaczem! Latem 2016 roku skontaktowałem się z Fractal Audio z zapytaniem czy podjęliby się modelowania mojego wzmacniacza. Byli tym zainteresowani, więc spakowałem i wysłałem mój wzmacniacz do Stanów. Kilka miesięcy później, kiedy pojawiło się nowe oprogramowanie, mój osobisty HOOK był już jego częścią. Co najważniejsze, brzmiało to jak mój wzmacniacz! Teraz mam możliwości jednoczesnego korzystania z dwóch headów w stereo, nagrywania w słuchawkach w nocy oraz używania wszystkich tych efektów przed i po wzmacniaczu… niesamowite!

Jeżeli chodzi o efekty, to jesteś mocno związany z firmą TC Electronic, masz nawet swoje presety TonePrint. Jak doszło do tej współpracy?

Skontaktowałem się z holenderskim dystrybutorem, ponieważ był moim uczniem. Zabrał efekty na jedną z naszych lekcji, a ja je bardzo polubiłem. Skończyło się na tym, że zacząłem ich używać. Po jakimś czasie zadzwonili do mnie z TC Electronic, pytając czy nie chciałbym przygotować własnych brzmień TonePrint. Moje brzmienie delay’a to brzmienie, które odkryłem, kiedy brałem lekcje u Scotta Hendersona i nadal go używam. Można je pobrać za darmo ze strony TC Electronic.

Czy jest jakiś element Twojego sprzętu, bez którego nie możesz się obejść?

Zdecydowanie Fractal Audio Ax-Fx. Ma wszystko, czego potrzebuję, a do tego jego oprogramowanie jest ciągle aktualizowane.

Na zakończenie jeszcze jedno pytanie. Czy poza muzyką masz jeszcze jakieś inne hobby, na które poświęcasz swój czas?

Warzę własne piwo. Nie jestem jeszcze wytrawnym piwowarem, ale ciągle się uczę. Studiowanie nowych receptur i ich wypróbowywanie zajmuje sporo czasu. Kto wie, może uda mi się sprzedawać piwo mojej produkcji razem z moim kolejnym wydawnictwem! Poza tym jestem również zapalonym gamer’em i świetnie się przy tym bawię, głównie dzięki nowym technologiom, teraz także VR. My gitarzyści całe dnie spędzamy w pozycji siedzącej, dlatego staram się też codziennie uprawiać sport, muszę być aktywny, aby wyrzucić z siebie trochę nagromadzonej energii. Poza tym lubię też oglądać filmy, więc w wolnych chwilach chodzimy z moją dziewczyną do kina.

Rozmawiał: Przemysław Marciniak
Zdjęcia: Moama Photography