Przy okazji koncertu Satyricon w Polsce, Satyr, główny kompozytor, wokalista i gitarzysta zespołu opowiedział nam o nowym albumie, który niekoniecznie jest głównym tematem tej rozmowy…
Wojtek Margula: Czy jesteś zdania, że takiej muzyki, jak Satyricon powinno się słuchać nieco głośniej, a nawet za głośno?
Satyr: Jeżeli słuchasz muzyki w tle, dość cicho, myjesz przy niej zęby czy jesz, nie do końca się angażujesz. Moim zdaniem nie tylko Satyricon, ale ogólnie metalu powinno się słuchać głośno. Wtedy jesteś tylko ty i muzyka, jesteś w niej zamknięty, by nie powiedzieć – uwięziony i wtedy w pełni jej doświadczasz.
Jak dużo materiału nagraliście na potrzeby „Deep Calleth Upon Deep” oraz ile utworów odrzuciliście?
Powstało około dwóch godzin materiału, więc jedna trzecia ostatecznie znalazła się na płycie. Nie nagrywamy 20 utworów, z czego wybieramy 8 czy 10, jak niektóre zespoły. Nie odrzucam utworów, prędzej odrzucam pojedyncze motywy, czy niedokończone pomysły, które albo nie pasują do koncepcji całości albo nie wiem jak je dokończyć, by sensownie brzmiały. Czasem lepiej coś zostawić na później albo dać spokój, aniżeli się z tym męczyć. Czasem mam problem z tym, że Frost nie do końca wie, jak zagrać to, co mam na myśli i dany pomysł odrzucamy, ale też czasem próbujemy rozwiązać problem.
Nowy album jest wg mnie początkiem nowego rozdziału, a jednocześnie zamyka pewien etap. Mimo że jest w nim sporo ewolucji, to jednak uznałbym „Deep Calleth Upon Deep” za album rewolucyjny w kontekście samego Satyricon.
Chciałem pójść tym razem w innym kierunku, niż zawsze, choć z drugiej strony nie aż tak bardzo. Nie jest to album eksperymentalny. To po prostu black metal. Na nowym albumie jest dużo metafizyki, innego wymiaru. Nadal poszukuję i co rusz odkrywam siebie. Szukam ekscytacji w tym. Wyobraź sobie, że pracujesz na taśmie produkcyjnej i twoją rolą jest montaż elektroniki w gitarze, czy przykręcanie kluczy. Skupiasz się tylko na jednej rzeczy, pojawia się monotonia, rutyna i zaczyna ci się to nudzić. Z jednej strony stajesz się perfekcjonistą, a z drugiej marnujesz się, bo nie idziesz do przodu. Satyricon zawsze szukał wyzwań, by ta cała praca nie była nudna.
Jak byś scharakteryzował, nazwał aktualne wcielenie Satyricon?
Dla mnie nadal jest to black metal. Ten gatunek nie ma końca i jest niezwykle szeroki i trudny do zdefiniowania przez łączenie się różnych od siebie stylów. Piękno black metalu polega na tej różnorodności, której nie znajdziesz w niektórych gatunkach cięższego grania.
Black metal ma w sobie sporo punkowości, stonera, post metalu…
…albo symfoniczności, jak w Emperor z wczesnych lat '90. Bathory w strukturze jest po prostu rockowy, a Mayhem epicki, czy monotonny, ale nie w sensie powtarzalności. Black metal czerpie chyba ze wszystkiego. Muzyki klasycznej, jazzu, bluesa, punka. Dlatego black metal to bardziej stan, uczucie, aniżeli szufladka. Ostatnimi czasy jest moda na granie black metalu w połączeniu z punk rockiem. Znasz na pewno Kvelertak, który momentami przypomina Satyricon. Gdzieś przeczytałem, że Kvelertak to połączenie Satyricon z Turbonegro. Myślę, że bardzo trafnie to określili. Nie mam nic do dodania.
Za co lubisz Kyuss?
Lubię Kyuss za ten brud, duszność, tę niechlujność, a zarazem precyzję. Jak się dobrze przysłuchasz, to i w Satyricon można znaleźć podobny klimat. Tak bardzo lubię płytę „Welcome to Sky Valley”. Mam nawet ze sobą w telefonie ten album. Kyuss to klasyk, którego płyty wypada mieć w kolekcji. Tak samo Crowbar. Znasz? To jest tak bezczelnie dobre!
Znam i lubię. Przejdźmy do Twojej pasji. Samochody i muzyka mają ze sobą dużo wspólnego. Chyba podzielasz moje zdanie…
Jasne! Kiedyś w swojej muzyce wykorzystywałem próbki brzmień silników Lamborghini, czy Zondy. Samochody i muzyka mają sporo wspólnego. Tzw. muscle cars, jak Dodge Charger, czy Ford Falcon kojarzą się z pustynnym rockiem i Kalifornią, Josh Homme lubi takie. Natomiast nowoczesne auta sportowe kojarzą się z rapem, choć nie ma konkretnej reguły.
Na przykład Eric Clapton jest fanem aut sportowych.
Clapton bardzo lubi Ferrari. Samochód często może wyrażać twoją osobowość i charakter, definiować Twoją przynależność do otoczenia, w jakim się obracasz lub to, czym się zajmujesz. Włoskie samochody są najpiękniejsze, a niemieckie to prostota i solidność, tradycyjny design. Miałem okazję jeździć po torze Porsche 911, po czym wsiadłem do Ferrari 360. Znajomy wtedy zapytał mnie, który z tych samochodów jest lepszy. Jeżeli chodzi o szybkość i osiągi, na pewno będzie to Porsche, które lepiej sobie radzi, niż Ferrari, ale za to nie ma w nim tej pasji, stylu, nie elektryzuje mnie tak bardzo jak włoskie czerwone bestie. Niemieckie i włoskie samochody to walka w stylu inżynieria kontra pasja.
O jakim samochodzie marzysz?
Mam kilka swoich typów. Na pewno Ferrari. Nie wiem, który model, ale chyba byłby to model F40 z końcówki lat 80. Klasyki są zbyt drogie, często droższe, niż te nowe, nie mają zainstalowanych nowoczesnych technologii, jak ABS, czy wspomaganie kierownicy, ale to właśnie za prostotę je kocham.
Rozmawiał: Wojtek Margula
Zdjęcia: Dariusz Ptaszyński